Rozdział VII One kiss and emptiness.

121 7 12
                                    

Przykucnęła, widząc rozwiązaną sznurówkę od sportowego buta. W pośpiechu zawiązała go, po czym podniosła się i spojrzała za siebie. Na stoliku nocnym leżał jej telefon i pudełko z słuchawkami. Nie tracąc czasu, zgarnęła rzeczy z blatu i ruszyła w stronę drzwi.

Chciała pobiegać, wyżyć się podczas pięciokilometrowego truchtu, byleby zająć czymś głowę. Ostatnim, co zapamiętała z poprzedniego dnia, to trzask drzwi i płynące po policzkach łzy, które dogrywały swoją rolę w krzyku, jaki wyrywał się z jej gardła. To tak bardzo ją dotknęło, że zasnęła z braku siły - nie mogła dłużej płakać, nie miała czym.

Zareagowała bardzo ostro, potraktowała go okropnie, ale w tamtej chwili nie myślała o tym, że ona by się tak nigdy nie zachowała. Że potrafiła panować nad emocjami - ostatnimi czasy coraz gorzej, poddając się bezsilności. Wyrzucając go za drzwi, niemal ze swojego życia, złamała sobie poharatane serce po raz kolejny. Każda przepłakana noc odłamywała małe fragmenty organu, który powinien być silny. Nie był.

Najmocniej zabolało ją jego spojrzenie - takie puste, ale jakby przesycone czymś, czego nie potrafiła zdefiniować żadnym określeniem. Może dlatego, że nigdy nie zwróciła się do niego takim tonem, z taką złością i poczuciem, że tylko w taki sposób zdoła sobie ulżyć.

Chryste, dlaczego ta ulga nie nadeszła? Dlaczego to wciąż tak bardzo boli?

Przymrużyła powieki, łapiąc za zimną klamkę. Nacisnęła na nią, otwierając drzwi. Zatrzymała się w bezruchu, widząc przed sobą uniesioną, zgniecioną w pięść dłoń, która prawdopodobnie miała złączyć się z fakturą skrzydła i zapukać.

- Mark?

Szerzej otworzyła drzwi, widząc przed sobą swojego szefa. Ciemny garnitur, ułożone włosy i spokojne spojrzenie, którym ją obdarzył, sprawił, że cofnęła się o krok.

- Coś się wydarzyło? - zapytała, trzymając w lewej dłoni telefon i słuchawki.

Zauważyła, że zlustrował ją spojrzeniem, podchodząc nieco bliżej. Wsunął prawą dłoń do kieszeni spodni, zaś lewą strzepnął niewidzialny kurz z marynarki.

- Nie, skądże. - Poruszył głową, jakby chciał ją dodatkowo upewnić o prawdziwości swojej odpowiedzi. - Przyszedłem się pożegnać.

Mimowiednie zsunęła brwi do siebie, usta ściągnęła w cienką linię, a głowę przechyliła w bok, nie rozumiejąc mężczyzny.

- Pożegnać? - dopytała z wymalowanym na twarzy zaskoczeniem.

- Mogę wejść? - wskazał dłonią na szparę między jej biodrem a framugą.

Dopiero po powtórzeniu pytania w głowie, dotarł do niej sens.

- Tak, oczywiście.

Wpuściła Marka do środka, zamykając za sobą drzwi tak cicho, jak tylko zdołała. Następnie odwróciła się na pięcie w stronę mężczyzny, widząc, że wnikliwie rozglądał się po jej pokoju, w którym panował porządek.

Schowała obie dłonie za plecami, stawiając krok w przód, krok w tył. Czekała, aż sam cokolwiek powie. Moment później skrzyżowali swoje spojrzenia, a on podszedł o dwa kroki, zachowując nikły metr odległości.

- Wracam do Warszawy. - Wziął wdech i subtelnie uniósł kąciki ust do góry. - Sama zapewne wiesz, że zostawienie firmy pod okiem pracowników nie jest długodystansowym rozwiązaniem. Chwilowym, owszem.

Nie musiał jej niczego tłumaczyć, zrozumiała od razu.

- Poza tym mam jeszcze kilka projektów do zrealizowania, a będąc tutaj - wskazał dłonią na pokój, ale w namyśle miał Los Angeles. - I tak niewiele zdziałam, jeśli to ty będziesz tworzyła nowy projekt.

Zawsze i na zawsze. Dark hearts #3 [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz