Hailie Monet feels no love

28.4K 865 1.3K
                                    

Dylana Moneta trudno przegapić nie tylko ze względu na jego wysoki wzrost czy szeroki w obwodzie biceps, ale i przez unoszącą się nad nim gwiazdorską chmurę, która zamiast deszczem obsypywała go brokatem. Często towarzyszyła jej lekka bryza. Aktualnie rozwiewała jego dominującą nad całym parkingiem szkolnym aurę.

Razem z Shanem i Tonym stali w pobliżu swoich stałych miejsc parkingowych, rozmawiali, głośno się śmiali i cał­kowicie ignorowali wszystkich wkoło, pewni swojej wyjątkowości. Wokół nich kręciło się kilkoro wybrańców, którym słynna trójka łaskawie zezwoliła na obecność w swojej orbicie. Wąska grupka chłopaków i ze dwie dziewczyny, wszyscy jednakowo zdesperowani, by ogrzać się w blasku braci Monet.

Mnie on oślepiał, dlatego nakładałam na twarz ulubione niewidzialne okulary przeciwsłoneczne i unikałam tego towarzystwa. Akceptowałam swoją totalnie niegwiazdorską pozycję, lubiłam skrywać się w cieniu, nie interesowała mnie walka o atencję jakichś tam popularnych w okolicy braci.

Problem pojawiał się w momencie, w którym przypominałam sobie, że to moi bracia.

Zważywszy na fakt, że dowiedziałam się o nich niedawno, przyznawałam sobie pełne prawo do zapominania o posiadaniu rodzeństwa. Prawda uderzała mnie kilka razy dziennie, o różnych porach, ale zawsze tak samo mocno. Na przykład, gdy kończyłam lekcje, wychodziłam ze szkoły i uświadamiałam sobie, że nie wrócę z niej autobusem lub na piechotę, a luksusowym autem, jednym z garażowej kolekcji Rezydencji Monetów.

Codziennie nienawidziłam tego momentu, w którym po zajęciach musiałam podejść do chłopców i zwrócić na siebie ich uwagę. Przygotowywałam się wtedy na to szeregiem czynności: brałam głęboki wdech, włosy – najczęściej zebrane w warkocz – odgarniałam za plecy, a rękawy sztywnej marynarki szkolnego mundurka zaciągałam na dłonie.

Im mocniej zaciskałam palce na rękawach, tym bliżej braci Monet podchodziłam.

Dziś jednak ktoś zaszedł mi drogę.

Bez kłopotu rozpoznałam ten elegancki, dopasowany dres z logiem szkoły, zgrabną czapkę z daszkiem, gwizdek na szyi i nieustannie wibrujący na nadgarstku zegarek sportowy.

– Wybacz, Hailie, spieszę się – rzucił do mnie przez ramię trener Mendoza.

– Nic się nie stało – odparłam grzecznie. – Do widzenia.

Trener skinął mi głową, a gdy ją odwrócił, spostrzegł, że tuż obok stoją moi bracia, do których zmierzałam. Nie zwolnił kroku w swoim szybkim marszu, ale zdążył wycelować palcem w jednego z bliźniaków i zawołać:

– E, Tony, pamiętaj, że jutro bez spóźnień, zrozumiano? Chcę cię widzieć na zajęciach na czas.

Tony nie odpowiedział, ale nauczyciel przyzwyczajony do tego, że na terenie szkoły to właśnie jemu zwykle przysługiwało prawo głosu, kontynuował dziarsko:

– Co wy tam tak w ogóle kombinujecie, chłopcy, hę? Zajmijcie się czymś pożytecznym. – Trener rozgadał się tak, że nagle zapomniał, gdzie pędził, i niemal przystanął, choć nadmuchane podeszwy jego adidasów z wyższej półki powodowały, że podskakiwał w miejscu. – Może poćwiczycie z siostrą refleks? Przyda jej się trochę praktyki, zwłaszcza po dzisiejszej lekcji, co nie, Hailie?

Zesztywniałam.

– Dlaczego pan mi to robi? – wymamrotałam do siebie tak cichutko, że równie dobrze mogła to być tylko myśl.

Trener Mendoza, najwyraźniej zadowolony ze swojej gadki, potruchtał dalej, a ja wzdychając, dotarłam do braci.

– Cześć – mruknęłam.

Rodzina Monet. Skarb (Tom I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz