Obsesja

8 2 2
                                    

– Skup się! – Wydarła się opiekunka koła teatralnego – Co się z tobą dzisiaj dzieje?

Sam chciałabym to wiedzieć.

Naprawdę dziwiło mnie w ludziach to, że zadawali idiotyczne pytania. A jeszcze bardziej, gdy oczekiwali odpowiedzi.

Wiem, że nic nie wiem.

Starożytni filozofowie to dopiero byli goście. Wychodzenie poza sztywne schematy, tworzenie nowych teorii na temat świata powodowało w ludziach niepokój oraz lęk, bo okazywało się, że tak naprawdę nic nie wiedzą. Człowiek wymyślił sobie zasady, regułki, aby jakoś funkcjonować na tym łez padole i nie zwariować. Lecz, co było prawdą w panującym wszechświecie wiedział sam stworzyciel.

– Halo, ziemia!

Nie wciągajmy w to jeszcze kosmitów.

Podniosłem wzrok, opiekunka była już wściekła nie na żarty, granica dobrego smaku wsiała na włosku. Zmęczone zielone oczy oraz poplamione ubranie od kawy świadczyło o wykończeniu.

Ona nas miała dość, my jej mieliśmy dość. Dlaczego każdy nie pójdzie swoją ścieżką?

Ile razy można grać Romea i Julię? Odgrzewany kotlet na drugi dzień jeszcze smakuje, ale setny raz nikt nie chciałby jeść z dodatkiem jadu kiełbasianego, bo bywa śmiertelny, niczym zakazana miłość dwóch osób, którzy mieli pecha i urodzili się w niewłaściwych czasach. Obecnie nikt nie robiłby afery żyli by sobie długo, szczęśliwie aż do porzygu, a ja nie marnowałbym czasu na odgrywanie tego gówna. Całe szczęście, że nie dostałem głównej roli, bo Julia skończyłaby z załamaniem nerwowym.

Aktorzy uchodzą za kreatywnych, twórczych, żywiołowych ludzi. Nie możemy wymyśleć własnej historii do odegrania? Oczywiście, że nie bo reszta księżniczek i książąt w tym kole nie miała najmniejszej ochoty włożyć odrobiony wysiłku. Dużo prościej było pójść na łatwiznę i dyrygować człowiekiem, że w scenie nie miał odpowiedniego tonu głosu.

– ARIO!

Z transu wyrwał mnie ryk koleżanki stojącej naprzeciwko. Uwielbiałem, gdy ludzie zwracali się do mnie pseudonimem. Nienawidzę swojego imienia. Swoją drogą nikt z nas obecnych tutaj nie znał swoich prawdziwych imion.

To była jedna z nielicznych zasad, która przypadła mi do gustu.

Westchnąłem ostentacyjnie.

Naprawdę będziemy się teraz wszyscy torturować nawzajem?

– Jestem zmęczony – odpowiedziałem obojętnie.

– Wszyscy są zmęczeni.

No to może zróbmy coś z tym? Ćwiczmy to od pięciu godzin z dwoma przerwami na siku przez premierę, która nieubłaganie z każdym dniem była coraz bliżej. Naprawdę ludzie widzą sens w robieniu na siłę, gdy nie ma efektów? To powinno być traktowane jako zaburzenie albo coś.

Jeszcze raz tego dnia popatrzałem na opiekunkę koła, lecz tym razem użyłem magicznego sarkastycznego spojrzenia. Znała mnie na tyle dobrze, że wiedziała z czym to się łączy. Za pięć minut usiądę po turecku, będę gapił się na resztę osób oceniająco i do końca próby nie ruszę swojego tyłka z drewnianej, nieprzyjemnej podłogi.

– Koniec na dziś! – krzyknęła na całą salę.

Jakim cudem oni wszyscy jeszcze mnie lubili skoro byłem takim manipulantem?

Wybiegłem z sali prób pierwszy, nie żegnając się z nikim.

Podobno ludzie z teatru bywają ze sobą nieźle zgrani, taka rodzinka tyle, że wybrana, setki godzin prób, wpadek, ćwiczeń mają zżyć człowieka z grupą osób, których nie zna i nigdy nie pozna. Głupie wyidealizowane gadanie dla tych, co gra zostawała w marzeniach. Każdy tutaj myślał o własnym tyłeczku. Zdobyć doświadczenie, dostać papierek i zrobić karierę w na studiach, a potem w pracy.

Uwielbiałem aktorstwo, ale cała otoczka jaka tworzy się wokół tego, atmosfera, praca ponad swoje własne siły psuła wszystko co piękne.

Przyjemne chłodne powietrze odrobinę poprawiło humor, spacer po lesie nie był dziś najlepszym pomysłem.

Zakupy.

Słodycze po ciężkim nie tuczą.

Pieniądze to kolejna absurdalna rzecz, jaką wymyślili ludzie przez własną zachłanność. Moja wiara w utopijny świat odstrasza innych, lecz martwienie się o to co włożę do garnka, żeby przeżyć był dla mnie absurdem.

Pożywnie, leki, środki czystości są niezbędną podstawą do godnego życia, które należały się każdemu.

Przeżyć, a żyć życiem.

Nie cierpię rozkmin w głowie, gdy bywam sam ze sobą. Wpadam wtedy w niekończoną sieć myśli, jak mały owad, gdy wpada w pajęczynę zastawioną przez pająka. Otaczający świat był dla mnie przytłaczający, wszystko w nim powodowało u mnie ciarki obrzydzenia. Idąc przed siebie zawsze, jak najmniej zwracam uwagę na świat, który na moje nieszczęście raczy swoją obecnością. Słońce mocno dawało o siebie znać, ale nawet i to tłamsiłem. Miałem tylko jeden cel dostać się do sklepu i kupić słodycze, nic innego nie miało w tym momencie znaczenia. Ogromnie byłem wdzięczny losowi, że nie mieszkam w centrum miasta, bo już dawno zamieszkałbym w lesie razem ze słodkimi zwierzątkami. One w przeciwieństwie do ludzi nie niszczyły planety, dającej możliwość życia.

Gdy dotarłem do sklepu rzuciłem się na dział słodyczy tak jakby były ostatnie na ziemi. Brałem do rąk wszystko, co pierwsze rzuciło mi się w oczy. Kiedy w dłoniach skończyło się miejsce szybkim krokiem udałem się do kasy. Ekspedientka miło przywitała klienta, lecz zignorowałem to. Niczym zahipnotyzowany patrzyłem na kolorowe żelki w opakowaniu, tylko wstyd hamował przed otworzeniem paczki i wepchnięciem całej na raz do ust. Sprzedawczyni coś tam mówiła w moim kierunku, ale wszystko ginęło w nicości. Podałem jej papierowy banknot stuzłotowy i wyszedłem ze sklepu ze swoimi skarbami nie czekając na dokończenie transakcji. Z pewnością dostała więcej pieniędzy niż należało powinienem dać, ale naprawdę miałam to gdzieś. Liczyło się tylko to, że zaraz będę mógł zamknąć się w swoim pokoju i pogrążyć w własnej bezpiecznej nicości. Gdy w końcu opuściłem mury sklepu, biegłem przed siebie nie patrząc na nic. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 06 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Teatr życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz