Minął tydzień. Tydzień od ostatniego wyścigu, a tym samym tydzień od momentu, kiedy ostatni raz spotkałam Andersona. Dzisiaj powinien się odbyć następny wyścig, a mnie zżerała ciekawość czy znowu go tam zastanę. Właściwie był to dość nudny tydzień. Sporo się uczyłam i spędzałam czas z Laylą i Kingą, dlatego miałam nadzieję na ciekawy wieczór. Gdybym tylko wiedziała jak on się skończy.
Dzisiaj znów miałam zapomnieć o byciu Mią i stać się Max. Chodź bałam się do tego przyznać, tak naprawdę trochę liczyłam też na kolejne spotkanie z nieznajomym. Bałam się powierzyć mu mój sekret, lecz jednocześnie czułam, że mogę mu zaufać. Leo Anderson może i dalej nie pojawił się w social mediach, ale biło od niego poczucie bezpieczeństwa. Nie znałam go, a chciałam przy nim przebywać. Ciągnęła mnie do niego pewna siła, której nie potrafiłam ni jak wytłumaczyć.
Około godziny 20 byłam już gotowa do wyjścia. Czarny top z długim rękawem i tego samego koloru dżinsy idealnie kontrastowały z moimi długimi, blond włosami opadającymi luźno na plecy. Sięgały mi aż do pasa z czego byłam cholernie dumna. Ich pielęgnacja zajmowała mi mnóstwo czasu. Zabrałam jeszcze skórzaną kurtkę i zbiegłam po schodach. Moich rodziców jak zwykle nie było w domu, co mi nie przeszkadzało. Ojciec był na procesie w Malibu, a matka była na jakimś bankiecie szanowanych rodzin Monterey. Cieszyłam się, że nie ma już zapędów do zabierania mnie tam. Chociaż po akcji, którą trzy lata temu odwaliliśmy z Michaelem nie dziwi mnie to ani trochę. Od czasu kiedy swojej kłótni sprawiliśmy, że spódnica jednej z przyjaciółek mamy zaczęła się palić, więcej mnie tam nie zabrała. Mimo, że to nie była moja wina, miałam wtedy ostro przejebane.
***⭐️***
Siedziałam obok Michaela, Kingi i innych dzieciaków wpływowych rodzin naszego miasta na jednym z tych cholernie nudnych bali organizowanych przez najbogatszych. Moim znienawidzonym zajęciem było udawanie idealnej córeczki idealnej pani burmistrz. Dodatkowo musiałam się wciskać w cholernie niewygodne, piękne według mojej matki, kreacje. Nienawidziałam ich, tak samo jak tych całych bankietów i całej tej ich otoczki. Wszyscy starali się udawać idealnych. Ja jednak wiedziałam, że każdy z tu obecnych ma swoje trupy w szafie. Nawet na pozór idealna pani burmistrz. Właściwie szczególnie ona.
Wszyscy akurat odeszli od naszego stolika, a więc zostałam sama z moim chłopakiem. Miał do mnie pretensje o sukienkę, którą założyłam. Właściwie wcisnęła ją na mnie matka. Michael twierdził, że jest zbyt skąpa i ludzie będą się na mnie gapić. Próbowałam. Naprawdę, próbowałam mu wytłumaczyć, że to nawet nie ja wybierałam tą sukienkę, ale on był jak w transie. Nie dało się mu wytłumaczyć, że to zwyczajna, normalna sukienka. Zaczęliśmy się kłócić, ludzie już wtedy się gapili, ale nie przez moją kreację. Wytykali nas palcami, wskazywali jako tych nieidealnych wśród idealnych. Mój chłopak upierał się, że to przez mój strój. Denerwował mnie coraz mocniej.-Spierdalaj Michael! - krzyknęłam - Jak coś się nie podoba to droga wolna - wstałam i odsunęłam się o krok - ja Cię zatrzymywać nie będę.
-Mia! - wyjęczał i również wstał. - Ja się kurwa o ciebie martwię.
-Chuja się martwisz - odgryzłam się - a napewno nie o mnie. - już wtedy dużo się kłóciliśmy, ale nie potrafiłam od niego odejść. Z perspektywy czasu żałowałam, że w ogóle się nim zainteresowałam.
-Mia, gwi...
-Nawet się kurwa nie waż! Nie masz prawa mnie tak nazywać. Tylko on może to robić - odepchnęłam go od siebie.
CZYTASZ
Hope dies last
ActionCzy kiedy w najgorszym momencie życia znajduje cię ktoś, kto jest w stanie cię uratować podążysz za nim? Czy może jednak postanawiasz trwać w tym samemu? W takim położeniu znajduje się Mia Cameroon - siedemnastoletnia mieszkanka Monterey. Podobno k...