Rozdział 3.

40 7 30
                                        

— Bądź grzeczna i pamiętaj, żeby nie sprawiać kłopotów.

Spojrzałam na babcie spod byka, na co głośno się zaśmiała. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale szybkie i głośne kroki sprawiły, że nie wydobyła z siebie kolejnej swojej troskliwej sentencji.

— O mały włos zapomniałabyś kosza! -—Krzyknął dziadek z zewnątrz, wbiegając do domu przez drzwi tarasowe jak burza.

Zatrzymał się przede mną z czerwonymi od wysiłku policzkami i wcisnął mi w dłonie wiklinowy kosz. Przyjrzałam się zawartości, były w nim pomidory, jabłka, małe opakowanie wiśni i parę warzyw. Uniosłam brwi w zdumieniu, naprawdę miał do tego smykałkę. Wydawały się być żywcem wyjęte z reklamy, gdzie owoce były starannie selekcjonowane, a zdjęcia robione w idealnych warunkach.

— No nie wiem, wyglądają tak pysznie, że mogą nie dotrwać podróży do Hyogo. — Zażartowałam i nagle wpadła mi do głowy myśl. — Ale chyba nie będę mogła ze sobą zabrać aż tyle jedzenia do samolotu.

W sumie to nie wiedziałam tego, pierwszy raz miałam w ogóle lecieć. Stresowałam się, ale ten środek lokomocji wydawał się po prostu najlepszy. Wolałam spędzić półtorej godziny w samolocie niż prawie pięć w pociągu. Źle znosiłam podróże i zazwyczaj stroniłam od nich, ale tym razem chyba nie miałam wyboru.

— Będę się już zbierać. — Mruknęłam ze smutkiem i westchnęłam krótko. — Kocham was, będę tęsknić. —Na moich ustach wykwitł delikatny uśmiech, gdy ściskałam dziadków na pożegnanie.

— My też cię kochamy, słonko. Leć bezpiecznie i dzwoń do nas w wolnych chwilach. - Babcia pogłaskała mnie po głowie. —Pamiętaj, że to twoje wakacje, więc korzystaj z nich ile się da.

— Nie obiecuję, ale się postaram. Jeśli dogadam się z Rintarou, na pewno spędzę je bardzo dobrze. — Wstąpiło we mnie zmartwienie. No właśnie, jeśli...

— Nie waż się podchodzić do tego w taki sposób! — Delikatnie klepnęła mnie w ramię. — To bardziej niż pewne, że się dogadacie! Zobaczysz, jeszcze będziesz płakać, jak będziesz miała do nas wrócić, tak ci się tam spodoba! — Zrobiła groźną minę.

— Oby, babciu. — Pokiwałam głową i skierowałam się do wyjścia. —  Do zobaczenia. - Pomachałam im na odchodne, kierując się do taksówki.

Kiedy tylko ruszyliśmy, wzięłam telefon i postanowiłam napisać do Rintarou. Ciekawe czy wciąż śpi, wczoraj większość wieczoru spędziłam na pisaniu z nim. Wydawał się naprawdę spoko, choć był bardzo bezpośredni, co niektórzy zapewne mylili niewłaściwie z chamstwem. Teraz już powoli rozumiałam, dlaczego byliśmy tacy zżyci w dzieciństwie. Wychodzi na to, że obydwoje dostaliśmy łatkę czarnej owcy w naszej słodkiej rodzince.

Ja :

Właśnie jadę na lotnisko, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i wylecę o czasie, powinnam być w Hyogo około piętnastej.

Rintarou :

Luz, napisz jak już wysiądziesz. Podjadę z chłopakami, nie udało się ich zbyć. Są zbyt upierdliwi, więc nawet gdybym ostatecznie odmówił, przyszliby za mną.

Ja :

W porządku.

Ja :

Do zobaczenia.

Ostatnią wiadomość napisałam z szybko bijącym sercem. Stresowałam się to mało powiedziane, byłam przerażona. Z jednej strony, jest moją rodziną, nie powinnam się tym aż tak stresować, ale z drugiej gdzieś wgłębi zależało mi na tym, żeby mnie polubił i zaakceptował.

KokietkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz