03:20AM.
Wszystkie podłogi w domu Bethany Thompson były usiane brokatem, serpentynami i czerwonymi, plastikowymi kubeczkami o godzinie trzeciej dwadzieścia rano, pierwszego stycznia roku dwa tysiące siedemnastego. Chociaż Noelle Newell była ogromną fanką fotografii i uważała, że widok ten powinien zostać uwieczniony na jakimś zdjęciu, to wiedziała też, iż zwykła fotka nie oddałaby atmosfery, która panowała w tym niepozornym budynku właśnie w tamtej chwili.
W tle cały czas leciały jakieś wesołe, skoczne piosenki, ale wcale nie pasowały do nastrojów uczniów dwunastej klasy Liceum Artystycznego w Milwaukee. Elle obserwowała ich wszystkich z bezpiecznej odległości, siedząc na schodkach prowadzących na pierwsze piętro ogromnego domu. Splotła ręce przed sobą, opierając łokcie o kolana, i zastanawiała się, jak właściwie powinna zachować się w zaistniałej sytuacji.
Wszystko zaczęło się zaraz po północy, kiedy wrzawa nagle ucichła, a Audrey Dawn uklękła na środku salonu, zaciskając swoją komórkę w dłoniach, i odmówiła dalszej współpracy. Z początku nikt nie wiedział, co było przyczyną potoku łez i tego, że dziewczyna zaczęła się jąkać, przez co nie potrafiła wyjaśnić zgromadzonym, co tak właściwie się stało.
Ratunkiem okazała się Beatriz Sanchez, która wzięła sprawy w swoje ręce i ogarnęła towarzystwo, po czym skupiła się na roztrzęsionej przyjaciółce. Jakby tego było mało, to nie Audrey była tą, która przekazała wszystkim znajomym tragiczne wieści.
Posłańcem okazał się być nie kto inny, jak Arthur Corbin. Słowa z trudem przechodziły mu przez gardło, a w ustach miał sucho, jakby balował przez ostanie kilka tygodni i dopiero wytrzeźwiał. Ręce trzęsły mu się niemiłosiernie i chociaż Noelle znała go naprawdę krótko, to prędko domyśliła się, że jeżeli nie usiądzie, to na pewno padnie jak długi na środku korytarza i wyzionie ducha.
...ostatni komentarz nie był na miejscu, więc potrząsnęła głową na samą myśl o nim i westchnęła cicho, opierając głowę o słupek balustrady obok, przymykając na chwilę powieki. Inaczej wyobrażała sobie ten wieczór. Inaczej wyobrażała sobie pierwszą imprezę z nowopoznanymi znajomymi. Inaczej wyobrażała sobie całe swoje życie, ale już dawno doszła do wniosku, że nie miała na nie wpływu.
W każdym razie, wspomnienie bladego niczym kartka papieru Arthura sprawiało, że robiło jej się ciężko na sercu. On i Audrey byli zaledwie wierzchołkiem góry lodowej; dopiero zdanie wypowiedziane przez chłopaka wzbudziło ogólne przerażenie i chaos w domu Bethany. Zawisło nad głowami licealistów niczym czarna chmura burzowa, będąca zapowiedzią najpotężniejszego tornada w historii Wisconsin.
― Adam miał wypadek.
To były trzy słowa. Trzy słowa wystarczyły, żeby Jonas Sanchez oparł się ciężko o fioletową sofę i przeczesał włosy palcami, zerkając nerwowo w stronę swojej siostry bliźniaczki, jakby sprawdzał, czy to on zareaguje gorzej, czy może ona przebije go swoim dramatyzmem. Ale Bea, ku zaskoczeniu wszystkich, a nie tylko samego Jonasa, ani drgnęła. Nadal kucała przy Audrey, wtedy już wpadającej w histerię. Jasne było, że Rey nie miała pojęcia, co robić dalej.
Jak się potem okazało, dowiedziała się o wszystkim pierwsza właśnie kilka minut wcześniej, odczytując wiadomość tekstową od matki Adama, Heather Simpson. Arthur został poinformowany o okrutnej rzeczywistości w odrobinę mniej delikatny sposób; kobieta przekazała mu wieści w przerwach pomiędzy łkaniem i spazmami rozdzierającego serce szlochu. Jak to ujęła? Ach, tak. Wolała poinformować jego najlepszego przyjaciela osobiście.
― ...ale ― Bea próbowała wykrzesać z siebie resztki nadziei, chociaż sądząc po reakcjach dwójki ze składu, znała już odpowiedź na swoje pytanie, które zadała kilka sekund później:
CZYTASZ
✔ | LOST STARS ²
Humor𝐋𝐎𝐒𝐓 𝐒𝐓𝐀𝐑𝐒 ━━━━ ❛ I GUESS WE ALL COULD USE SOME FRIENDLY ADVICE SOMETIMES. ❜ ミ☆ 𝐃𝐋𝐀 𝐓𝐘𝐂𝐇, którzy się zgubili. Dla tych, którym wydaje się, że świat wali im się na głowy. Dla tych, których przerasta rzeczywistość. Dla tych...