Śmierć

37 3 2
                                    

Siedziałam na kanapie w mieszkaniu Carlosa. Doskonale się bawiłam z kierowcami opowiadając różne historie z życia, jednocześnie śmiejąc się jak głupi byliśmy. Dwa dni temu wróciłam z wyścigu Charlesa w Hiszpanii, kiedy to wbrew mojej woli ogłosił że główny mechanik wykrył usterkę w bolid że, pomimo że to ja właśnie to zrobiłam. Usprawiedliwiał się chęcią obrony mnie przed mediami, że nie chciał żeby mi się zrobiło ciężko. 

- Lando, ty debilu! - krzyknął Sainz wyrywając mnie z myślenia. - Jak mogłeś pomylić własną matkę?

- Miały ten sam płaszcz! - odkrzyknął ze śmiechem Norris. - Sam byś się pomylił.

Nagle z mojej tylnej kieszeni dobiegł dźwięk telefonu. Zobaczyłam nie znany numer. 

- Wybaczcie, na chwilę. - powiedziałam wstając z kanapy. - Halo?

- Pani Alessa Sicily? 

- Tak.

- Z przykrością zawiadamiam panią o śmierci pani dziadków Giovanny i Alberta Sicily. Mieli wypadek samochodowy w Neapolu. Pani bart aktualnie przebywa u państwa Sicily sąsiadów państwa Fiore. Proszę o jak najszybsze przybycie do Neapolu. Proszę przyjąć moje kondolencje.

Z ręki wysunął mi się drink, który spadł na ziemię i rozbił się na miliony kawałków. Moj oddech stał się płytki i nie równy. Nie mieściło mi się to wszystko w głowie.

Najpierw tracę rodziców, a teraz kiedy w końcu się pozbierałam i zaczęłam normalnie żyć znowu tragedia. Znowu kogoś tracę. Znowu ktoś umiera, kiedy ja nie mogę pomóc. A Antonio? Ma ledwie 7 lat i sam teraz jak palec siedzi u pani Fiore, która pewnie szlocha razem z nim, jednocześnie jedząc ciasto. A ja siedzę na kanapie, w mieszkaniu przyjaciela i się świetnie bawię. Dokładnie to samo, co było dwa lata temu.

Poczułam jak kolana mi odmawiaja posłuszeństwa. Opadłam na ziemię rozcinając sobie nogi i dłonie o szkło. Telefon zwisał bezwładnie w ucisku mojej dłoni, a ja wpatrywałam się tępo w marmurowe kafle. 

Nagle ktoś złapał mnie od tyłu i podniósł. Usadowił mnie na miękiej kanapie. Okazał się nim Leclerc. Wszyscy zaczęli dopytywać co się stało, ale ich głosy nie dochodziły do mojej głowy. Jakby jakiś nerw znieczulił je. 

Gdy mój mózg połączył kropki, zrozumiał i zaadaptował się dopiero wtedy poczułam emocje. Roztrzęsiony głos Charlesa zaczęłam rozpoznawać pośród innych. 

- Al! Co się stało? - spytał gładząc mnie po dłoni.

- Moi dziadkowie - wyszeptałam wstrzymując łzy. - Oni... oni... nie... nie... - nie mogło mi to przejść przez gardło, więc się rozpłakałam. Inni odrazu zarozumiali co się stało i w jednej chwili znalazłam się w centrum spirali. Najbliżej był Charles, który siedzial obok mnie i teraz trzymał za obie ręce. Nie mając już siły osunęłam się na jego ramię.

- Ja... muszę jechać. - Powiedziałam powoli orientując się. - Antonio... on jest... tam sam. Muszę do niego jechać. 

- Pojadę z tobą. - wyszeptał Leclerc. 

***

Stałam na cmentarzu i patrzyłam jak dwie trumny z dębowego drewna są opuszczane do głębokiego dołu w ziemi. Na granitowym nagrobku widniały teraz cztery imiona:

Arianna Leslie Sicily - 01.05.1980 - 17.09.2022

Daniel Thomas Albert Sicily - 12.11.1979 - 17.09.2022

Giovanna Anna Lucia Sicily - 25.12.1945 - 29.03.2024

Albert Henry Fernando Paul Sicily - 31.02.1940 - 29.03.2024

Dzień był ciepły. Pogoda bez chmurna, a na około nas zebrały się tłumy ludzi. Oprócz sąsiadów, znajomych i przyjaciół dziadków, znalezli także niektórzy koledzy Antonia, Camilla i Emma oraz nawet nie którzy kierowcy jak np. Carlos, Lando czy Pierre. 

Stałam ubrana w czarną sukienkę do kolan, czarny płaszcz i granatowe buty. Przedemną szlochał cicho Tonio, mocno ściskając moją dłoń. Ja pomimo że chciałam nie mogłam uronić nawet łzy. Wiedziałam natomiast że jak wejdę do starego domu dziadków to poleje się cały wodospad. 

Kilka kroków za mną stał Charles, obok niego Camilla i Emma wraz z Orlando i Enzo, a w okół nas w promieniu 5-6 metrów stali inni ludzie. Do głowy wpadła mi oczywista myśl. 

Zostałam sama z Antoniem.

***

Podjechałam taksówką pod dom dziadków. Był nie duży, zbudowany z kamienia z pięknymi zielonymi dachówkami i tego samego koloru okiennicami. Po małym zadaszeniu nas wejściem rosła winorośl dając przyjemny cień. Uwielbiałam ten dom. Wychowałam się praktycznie rzecz biorąc w nim. 

Podeszłam do drzwi i je otworzyłam kluczem

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Podeszłam do drzwi i je otworzyłam kluczem. Gdy tylko zrobiłam krok przy moich nogach pojawił się Dante - pies dziadków. Byl to zawsze pełen energii Golden Retriever o złotym umaszczeniu. Tym razem jednak cicho chodził za mną ze spuszczonym łbem, nie prosił się o uwagę, ani o zabawę. Przeszłam przez salon, kuchnię, jadalnię i zawróciłam do schodów. Weszłam na pietro. Łóżko dziadków jak i rodziców byly idealnie zaścielone, w pokoju Antonia panował względny porządek. Gdy zajrzałam do swojego oniemiałam.

 Pozostał taki jak go pamiętałam. Zielone ściany i cień drzewa dawały wrażenie dżungli. Wiele roślinek nadal rosło, sztuczny bluszcz podsufitek trzymał się w najlepsze, zielona pościel i wiele poduszek były czyste. Na biurku leżało płótno i wiele farbek. Wyglądały jakby czekały na mnie żebym tylko usiadła i zaczęła pracę. 

Zeszłam na dół i wyszłam na taras. Usiadłam na ulubionym miejscu babci na kanapie, a Dante położył się u moich stóp. Gdy poczułam ciepło momentalnie się rozpłakałam. Wspomnienia czekały na każdym kroku. Pierwsze raczkowanie, pierwsze moje i Antoniego kroki, pierwsze słowa, pierwsze rany, wywrotki. Na framudze drzwi prowadzących do kuchni zobaczyłam miarkę na której były zaznaczone moje i Tonia wzrost i waga w dane urodziny. Chłopaczek mnie przerastał. 

- Tu jesteś. - usłyszałam.

Od ogrodu zbliżał się do mnie Leclerc. Widząc ze płacze usiadł obok mnie. Zmęczona oparłam się o jego ramię. Chłopak objął mnie ramieniem i zaczął głaskać po włosach, staraj się mnie uspokoić. 

- Nie ma ich. Charles ich już nie ma. Nie wyjdą już nigdy przez te drzwi. Nie zaśmieją się widząc jak wykłócam sie z Antoniem o punkty w Uno, nie zaparzą takiej dobrej herbaty na poprawę nastroju, nie będą razem ze mną krzyczeć gdy wygrywasz w wyścigu, nie będą już wyprowadzać Dantego, nie będą już zaznaczać naszego wzrostu. Ich już nie ma.

- Ale my jestesmy. - szeptnął Leclerc. - Jestem ja, Camilla, Emma, Carlos, Lando, Pierre i cała reszta. Wszyscy jesteśmy tu dla waszej dwójki. Gotowi wam pomóc jakby coś się działo. Może straciłaś biologiczną rodzinę, ale ta druga nadal tu jest.

Nie wiedzieć czemu to zdanie zapadło mi w pamięci. Wryło się złotymi literami z ściany mojego mózgu i już nigdy nie chciało odejść. Jak blizna. Ale z tej byłam akurat zadowolona. 

SelfLove  |   Charles LeclercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz