Rozdział 4

2K 109 55
                                    

Miles

W ciszy przerywanej jedynie przez warkot silnika dojechałem pod swój adres.

Po przeprowadzce do Michigan kupiłem stary, zniszczony dom i wyremontowałem tak, aby odpowiadał moim preferencjom. Z zewnątrz dwupiętrowy budynek pokryty był białą, ceglaną elewacją. Szeroka, przeszklona ściana z przodu była umieszczone od dachu i kończyła się przed parterem. Stojąc na podjeździe, widziałem schody prowadzące na piętro i korytarz. Z tyłu ogrodu był basen, patio oraz plac zabaw dla mojej córki. W środku domostwa znajdowała się przestronna biblioteka, mieszcząca wszystkie książki, które gromadziłem od najmłodszych lat, siłownia, winnica w piwnicy, moje biuro i pokoje do codziennego użytku.

Zabrawszy z siedzenia pasażera reklamówkę z apteki z lekami, wysiadłem z samochodu. Przemierzałem ciemną kostkę brukową w płynnych krokach, bawiąc się brzęczącymi kluczykami między palcami. Musiałem czymś się zająć, żeby nie zgubić się we własnej głowie i myślach tam krążących. Wystarczyło mi, że robiłem to podczas podróży.

Myślenie o Milly Shelby było zakazanym obszarem.

W momencie, w którym wszedłem do środka, nawet nie zdążywszy zamknąć porządnie drzwi, w moje ramiona wpadła dziewczyna. Przytuliła się do mojej nogi, oparła podbródek na moim udzie i wyszczerzyła swoje mleczne ząbki. Automatycznie odwzajemniłem jej uśmiech i przykucnąłem przy niej, żeby móc jej się przyjrzeć. Kątem oka zauważyłem Sydney, która stała na pierwszym stopniu schodów, przyglądając się nam. Skupiłem się na córce.

– A ty czemu nie w łóżku? Dawno skończyła się twoja wieczorna bajka na dobranoc, kochanie – powiedziałem, próbując ujarzmić jej rozczochrane włosy. Były one tak w jasnym odcieniu blondu, że niemal wpadały w platynę. – I znów nie pozwoliłaś się uczesać.

– Ale tatusiu... – zajęczała, wydymając dolną wargę. – Syd robi to za mocno. Ciągnie mnie i boli. Chciałabym, żebyś ty mnie poczesał do snu.

– Dobrze, ale jeśli obiecasz, że zażyjesz leki, które kupiłem – zaproponowałem, sięgając do jej czoła dłonią. Nie wydawała się rozgrzana. – To jak będzie?

– Umowa. – Wyciągnęła do mnie mały paluszek, a ja zrobiłem to samo z moim. Słowo się rzekło. Nie było odwrotu. – Jeeeej!!! To lecę na górę! Przyjdź szybko!

Patrzyłem, jak czterolatka biegła w puchatych skarpetkach, piżamie z wróżkami i miśkiem pod pachą na górę. Stawiała pośpieszne kroki na schodach, a ja nie oderwałem od niej wzroku, aby mieć pewność, że dobiegła do swojego pokoju cała i zdrowa. Raz się na nich poślizgnęła, biegnąć, więc tego samego dnia zadbałem o to, żeby położyć na nich specjalne nakładki, by podobny wypadek w przyszłości nie miał prawa zaistnieć. Odkąd się urodziła, była kłębkiem energii tak szybko pędzącej, że nieraz nie umiałem za nią nadążyć.

Wyprostowałem się, a obok mnie stanęła druga blondyna mieszkająca w tym domu.

– Przygotowałam kolację – oznajmiła, stanęła na palcach i wcisnęła w mój policzek pocałunek. – Wołowina z purée i klarowanymi marchewkami. Może otworzymy jakieś wino?

– Brzmi nieźle, ale powiedz mi... Kortne naprawdę miała gorączkę, gdy mnie nie było? Sprawdziłem jej czoło, nie było rozgrzane ani nic. – Ominąłem ją, udając się do kuchni. – Nie okłamuj mnie – rzuciłem przez ramię.

Położyłem siatkę na blacie. Z mojej lewej wyskoczyła Sydney i oparła się biodrem o blat. Doskonale wiedziałem, o co jej chodziło. Próbowała udawać dyskretną, ale przez lata poznałem się na niej i jej podchodach. O tym, że była napalona, mówił mi sam sposób jej ubioru. Bluzka z głębokim dekoltem, krótkie szorty i szkarłatna szminka na ustach.

Epic Woman [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz