3

13 1 0
                                    

Egbert

-Camdemie - podszedłem do mężczyzny

Wzrok miał pusty, jakby patrzył przez gęstą mgłę, jakby szukał odpowiedzi na pustej kartce, jakby świat już nigdy nie miał być taki sam.

- Zaraz przyjdą nasi ludzie i zabiorą go gdzie jego miejsce.

Nie odpowiedział. W głowie zapewne walczył z myślami by powstrzymać się od zabicia tego człowieka. Sam również chętnie bym to zrobił jednak, nie zasługiwał na tak łaskawy los. Śmierć nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem a on miał się o tym przekonać. Dość brutalnie. Jednak nikomu z tu obecnych to nie przeszkadzało. Jeszcze będzie żył.

Ciało mężczyzny leżało nie przytomne. Brunatne kosmyki miał posklejane a ja nawet nie chciałem wiedzieć od czego. Nos miał już napuchnięty po tym jak sam z się jebną w ścianę. Ja nie wiem co ten człowiek ma w głowie. Mózgu na pewno tam nie ma i to dobrze wiemy po tym do czego postanowił się posunąć.

Położyłem, w wspierającym geście dłoń na ramieniu Camdema, stając obok niego. Opuściłem wzrok na zakrwawione ciało. Żył. Dobrze widzieliśmy jak unosi się jego klatka piersiowa. Sam ten fakt powodował, że palce zaciskały mi się na spluwie.

- Ten skurwiel - pchnąłem lekko trzymane ramię by i tak teraz wątła jak i zatopiona w myślach sylwetka mężczyzny odwróciła się w swoją stronę tak by na mnie spojrzał. - nie zasługuje na śmierć. To było by dla niego jak nagroda za to jaką krzywdę jej wyrządził. Zbyt łaskawa nagroda. Niech  gnije w pierdlu. Dopilnuje by żył tam jak najdłużej, oraz by żaden lekarz nawet na niego nie spojrzał.

-Egbert - odezwał się po dłuższej chwili, lecz jego wzrok dalej był zamglony. - Nie zasługuje również na życie. - głos mu drżał a oddech był nieregularny.

Kątem oka zauważyłem jak do naszych drogich, skurzanych butów zbliża się stróżka krwi, na co się skrzywiłem. Nie będzie mi jeszcze szmaciarz butów brudził.

-Chodź - powiedziałem odsuwając Camdema od mokrej cieczy. Objąłem go ramieniem, pomagając mu przy tym kontrolować stabilne kierowanie nogi za noga. - Musisz się przewietrzyć a świeże powietrze na pewno ci w tym pomoże.

W pomieszczeniu unosił się przytłaczający metaliczny zapach krwi. Zamknięte okna uniemożliwiały przepływ czystego powietrza, a na mojej skórze zaczęła się już tworzyć gęsia skórka. Z trudem powstrzymywałem odruch wymiotny. Chęć zaczerpnięcia nieskarżonego tlenu była niewyobrażalna.

Camdem przytakną lekko głową zapewne nie zdolny do wypowiedzenia kolejnych słów. Nie dziwiłem mu się. Nie miałem do tego podstaw.

- pilnować go - mruknąłem do swojej ochrony, gdy tylko opuściliśmy pomieszczenie. - i zróbcie coś by jednak to przeżył, jego stan nie jest ważny. Ma oddychać i być świadomym. Jak będzie trzeba coś uciąć to się nie krępujcie. Tępych noży macie tu pod dostatkiem.

Natychmiast pokiwali głową wchodząc do pomieszczenia. Fakt że mnie tak słuchają jest cudowny. Szczególnie że mam u nich większy posłuch niż u własnych dzieci.

Razem z ochroną Camdema udaliśmy się na świeże powietrze. Dwójka ubranych na czarno mężczyzn poruszała się twardym krokiem za nami. Niezmiernie mnie to irytowało jednak to nie moji ludzie i nie będę zwracał na to uwagi.

Szanowałem Camdema, szczególnie teraz. Mimo tragedii, która go spotkała znalazł czas by odpowiednio zaopiekować się swoimi dziećmi. Zatrudnił dla nich jakieś niańki, które nabierząco informowały go co robiły jego dzieci, ile zjadły i w co się bawiły.

Rodzina była dla niego bezwzględnym piorytetem. Czasem na spotkania organizacji przyprowadzał najstarszego syna. Od młodego uczył go jak wygląda prawdopodobnie jego przyszła praca. Chłopak zawsze słuchał uważnie i nie raz wtrącał jakiś swój komentarz, którym nie jeden z nas był zaskoczony. Nie były to jakieś oderwane od rzeczywistej słowa a konkluzje, których nie powstydził by się żaden z członków organizacji.

Jedna decyzjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz