Rozdział 3 Na klif

136 14 90
                                    

- Co ty masz? – dopytał niepewnie Ade, którego oczy były rozszerzone ze strachu.

Siedziałem na kanapie w domu Eugene'a, który znajdował się koło mnie z podobną miną co Kebe. Spuściłem głowę ponieważ nie chciałem widzieć ich wzroku, który wyrażał niepokój, strach a także coś w rodzaju bólu. Ale co się dziwić? Nikt chyba nie skakałby z radości, gdyby się dowiedział, że bliska mu osoba ma za miesiąc umrzeć. Gdy o tym pomyślałem, znów zachciało mi się płakać, jednak nie pozwoliłem, by łzy spłynęły po moim policzku. Ale było to w chuj trudne.

- Przecież... to chore. To nie ma sensu! – zawołał w pewnym momencie Eugene, który chwycił się za głowę. – Przecież nie możesz umrzeć!

Kiedy miałem zamiar coś powiedzieć, czerwonowłosy okularnik podniósł się z miejsca po czym poszedł do kuchni. Gdy chciałem za nim ruszyć to zatrzymał mnie Ade, który oznajmił, że on się tym zajmie. W jego oczach nie było tej samej radości co zazwyczaj, i to mnie najbardziej przygnębiało. To przeze mnie te oczy straciły radość, to przeze mnie Eugene się załamał. Znów usiadłem na kanapie, po czym do moich uszów doszedł dźwięk szlochu, który należał do Peabody'ego oraz głos Kebe, który próbował go jakkolwiek uspokoić. Schowałem twarz w dłoniach i zacząłem gorączkowo myśleć, co mam zrobić.

Nagle poczułem, jak kawałek kanapy się ugina co znaczyło, że ktoś koło mnie usiadł. Uniosłem głowę i spojrzałem w oczy Doug'a, który patrzył na mnie ze zmartwieniem. Podczas rozmowy z moimi przyjaciółmi całkowicie zapomniałem, że McArthur jest z nami w pomieszczeniu.

- Nie wiem, co mam zrobić. – przyznałem, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. – To dla mnie za dużo, jeszcze teraz Eugene płacze.

Usłyszałem ciche westchnienie, które opuściło usta starszego.

- Też nie wiem, to jest popierdolone. – powiedział po czym przymknął oczy. – Nie da się tego jakoś wyleczyć?

- Właśnie nie... – spuściłem głowę. – mogę się jedynie modlić, bym znalazł się w tych dziesięciu procentach chorych, którzy dali radę przeżyć przemianę.

Doug nic mi nie odpowiedział, zamiast usłyszeć jakichkolwiek słów poczułem, jak jego silne ramię obejmuje mnie i przyciąga do siebie. Moje policzki zaczęły mnie niemiłosiernie piec, a w brzuchu poczułem skurcz. Do mojego nosa również doszedł zapach intensywnych perfum, które mnie odurzały ale w ten przyjemny sposób. Kurwa, były świetne i tak idealnie pasowały do Doug'a. Poczułem jak dłoń fioletowłosego mnie pociera po ramieniu, a ja niepewnie wtuliłem głowę w jego klatkę piersiową, zaciągając się przy okazji jego zapachem.

- Jeśli chcesz, możesz płakać – powiedział dalej głaszcząc moje ramię. – Chociaż w takim stopniu sobie ulżysz.

Wtedy poczułem jak wszystko wewnątrz mnie pęka, rozpada się na kawałki. Łzy zaczęły mi obficie spływały po policzkach, a moje gardło wydało odgłos prawdziwej rozpaczy. Objąłem chłopaka, mocno się w niego wtulając a twarz uniosłem wyżej i schowałem ją w zagłębieniu jego szyi. Nie obchodził mnie fakt, że płacze przy nim ani fakt, że wyglądam jak sto nieszczęść.

Dla mnie liczył się fakt, że on jest przy mnie

___

- Chcesz jechać już do siebie? – zapytał siadając za kierownicą swojego BMW. – Są twoi rodzice w domu?

Zapiąłem pasy bezpieczeństwa.

- Nie, polecieli trzy dni temu na Mauritiusa – powiedziałem. – wrócą gdzieś za miesiąc. I jak mam być szczery, to nie chce wracać na razie do domu.

Jego Obecność |MinaKura|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz