Co cię nie zabije...

8 2 17
                                    

Strzał za strzałem.

Ten sukinsyn już dawno powinien leżeć martwy, a jak na razie depcze czarnowłosemu po piętach.

Zabawa w kotka i myszkę odbywała się w opuszczonej fabryce samochodów. Zadanie miało być proste. Znaleźć i rozwalić łeb należący do handlarza ludźmi. Niby jest XXI wiek, ale handel dalej jest popularny, o ile nawet się nie nasilił.
Klientem, korzystającym z usług firmy "Zabij lub zostań zabitym" był czterdziestoletni brunet, nienotowany, bezdzietny i wogóle nie uczestniczący w życiu społecznym. Zero kont na socjal mediach, zero udzielania się w internecie... Zupełnie jakby nie istniał, a właściwie zaraz i tak przestanie.

Rei schował się pod jakimś taśmociągiem, uważnie nasłuchując wszelkich dźwięków.
I gdzie do cholery podziewał się jego partner od siedmiu boleści. Miał tylko zgubić ogon, a nie było go już ponad kwadrans. W takich wypadkach każda sekunda jest cenna, bo za parę można już być martwym.

Usłyszał nierównomierny stukot. Brzmiało to tak, jakby ktoś utykał. Widocznie handlarz został zraniony, podczas tej nagłej strzelaniny. Lepiej dla czarnowłosego. Miał jakąś przewagę. Jednak nie długo cieszył się tym odkryciem, bo obok jego głowy świsnęła kula. Szlag by to... Wyskoczył z dotychczasowej kryjówki i popędził za najbliższą ścianę, oddając jeszcze po drodze strzały. Handlarz, mimo kontuzji, nie ociągał się. Rei przyczaił się w rogu, by móc zaskoczyć bruneta, gdy ten niespodziewanie padł martwy u jego stóp.

- Co do... - nie dokończył, bo na końcu korytarza, w którym stał, czaiła się jakaś postać. Zanim zdążył chwycić pistolet, rozległ się huk, a z jego brzucha trysnęła krew. Padł z cichym jękiem. Gdy oprawca szykował się do jeszcze jednego strzału, jego głowa została rozwalona z obrzydliwym dźwiękiem, tryskając na około szkarłatną mazią. Zabójcą okazał się nie kto inny, jak Kazuki, który w porę się zjawił.

- Rei, przestań się lenić i spadajmy stąd - rzucił blondyn. Nie słysząc reakcji ciemnowłosego odwrócił się w jego stronę i dopiero teraz zobaczył, że jego kompan leży w kałuży krwi. Nie zważając już na czyhające niebezpieczeństwo pobiegł w jego stronę. Chłopak ciężko dyszał, kurczliwie ściskając swoją koszulę, która jeszcze jakiś czas temu była biała. Blondyn padł na kolana obok, z kieszeni swojej kurtki wygrzebał jakiś materiał i przycisnął do rany, by choć trochę zatamować krwawienie.

- Ka... Kazuki - wychrypiał.

- Nic nie mów, oszczędzaj siły - minę miał zaciętą, ale trzęsące się ręce zdradzały jego zdenerwowanie. Rei zepchnął jego rękę, przyciskającą przemoczony materiał.

- Kazuki, posłuchaj mnie... - z jego ust wydobył się ochrypły kaszel - Zostaw mnie tu i wynoś się stąd - powiedział, typowym dla siebie, zimnym tonem, który ukrywał to, jak bardzo się bał. Całe swoje dzieciństwo był szkolony do tego, by stać się tym, kim był teraz. Miał być jak swój ojciec. Czy znał powagę tego zawodu? Tak. Czy zdawał sobie sprawę z tego, że może zginąć? Tak, ale zawsze jakimś cudem wychodził z tego cało. Potem stał się bardziej precyzyjny w swoim fachu i nie został już więcej ranny... Aż do teraz.

Blondwłosy patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, ale mimo słów Reia, nie ruszył się nawet o milimetr. Nie miał zamiaru go zostawiać. Nie dlatego, że był właścicielem mieszkania, w którym mieszkał, ani dlatego, że nie znał lepszego współtowarzysza do takiej brudnej roboty.

Przywiązał się do niego. Do jego markotnego humoru, uszczypliwych uwag, rozważności, żartów, z których nauczył się śmiać, nawet z tych najczarniejszych. Przyzwyczaił się do jego uzależnienja od gier wideo i kubków smakowych, którym nie szło dogodzić.
Nie chciał go tracić i nie miał zamiaru. Mógłby wymordować wszystkich ludzi w promilu kilkuset kilometrów, jeśli tylko uchroniłoby go od śmierci.

- A co z Miri? - spytał szeptem.

Rei zamknął oczy i ze świstem wciągnął i wypuścił powietrze.

- Powiedz jej, że... Ż-że przepraszam - po jego policzku spłynęła łza - Prze-przepraszam, że nie będę na jej urodzinach... Tych i n-następnych - przez jego ciało przeszły dreszcze.
Do oczu blondyna napłynęły łzy. Zacisnął mocniej powieki, by choć trochę je zatrzymać. Rei podniósł drżącą rękę i pogładził mokry policzek czerwonookiego.
- Przypomnij mi coś miłego - powiedział, jeszcze słabszym głosem - P-proszę.

Kazuki, łamiącym się głosem, zaczął wspominać ich wszystkie wspólne chwile, również te przeżyte razem z Miri. To, jak brali udział w Dniu Sportu, byli na Diabelskim Młynie, czy wspólnie gotowali.

- A pamiętasz, jak opiekowałeś się nią, gdy była chora? - czarnowłosy na to wspomnienie lekko się uśmiechnął, ale po chwili z jego płuc znowu wydobył się rwący kaszel.

Serce blondyna zamarło, gdy zobaczył, że ciemnooki musi walczyć o każdy oddech. Tak bardzo się bał, że go straci, ale nic nie mógł zrobić. Czuł, że to mogą być ostatnie chwile Reia. Nie wiele myśląc złożył lekki pocałunek na ustach czarnowłosego. Ten, skierował swoje niewyraźne spojrzenie na niego.

- C-co ty r-robisz - spytał.

- Kocham cię głupku i nie chcę cię tracić - Rei, słysząc te słowa, chciał się podnieść, by odwzajemnić pocałunek, ale po chwili padł ponownie na podłogę.

- Przepraszam - wyszeptał. Miał otwarte oczy, które już nic nie widziały, a z jego rozchylonych ust, z których nie wydobywał się już oddech, wypłynęła krew.


         -------------🔪🩸🚬-------------

Kazuki obudził się i gwałtownie poderwał do siadu. Dalej miał obraz umierającego Reia przed oczami. Mimo, że minął już rok, odkąd przestali przyjmować zlecenia i zajęli się... zwykłym życiem, to bardzo często śniły mu się koszmary związane z jego byłymi przeżyciami. Spojrzał na miejsce obok, ale nie zobaczył czarnowłosego.

Tamtej nocy, mimo poważnej rany, Rei wcale nie umarł. Szybko został przetransportowany do szpitala, gdzie po kilku tygodniach, całkowicie wyzdrowiał. Bardzo w tym pomógł Kyutaro.
Teraz oboje prowadzili knajpę, w której można było zjeść najlepsze tosty francuskie, robione przez ciemnookiego i wiele innych potraw w wykonaniu Kazukiego.

Po tym, jak Rei wyzdrowiał i opuścił szpital, wyjaśnili sobie, kim są dla siebie.
Od kilku miesięcy są prawnymi opiekunami Miri i w szczęśliwym związku.

Kazuki wstał z łóżka i udał się na poszukiwania. Nie musiał daleko iść, ponieważ zastał ciemnowłosego w pokoju dziewczynki. Siedział przy jej łóżku i wpatrywał się w spokojną twarz śpiącej brunetki.

- Nie możesz spać? - wyszeptał.

- Mogę, chciałem tylko sprawdzić, co u niej - nakrył ją szczelniej kołdrą i ogarnął włosy z jej czoła. - Pamiętaj, noc, to moja ulubiona pora dnia. Jestem definicją mroku i śmierci. Jestem...

- Cukrową wróżką - blondyn wskazał na wiszące na ścianie zdjęcie, przedstawiające Reia w stroju składającego się z różowych skrzydeł, zdecydowanie na niego za małych, podobnie jak różowa, tiulowa spódniczka i róźowa koszulka. W ręku trzymał srebrną różdżkę z pomponem na końcu, a na twarzy miał niezbyt profesjonalny makijaż. Obok niego stała rozradowana Miri, szczerząca się radośnie do aparatu.
Czarnowłosy spojrzał na zdjęcie i w pewnym sensie był nawet z siebie dumny. Udowodnił ojcu, że nigdy nie podąży jego drogą, że znajdzie swoją miłość i osobę, którą będzie chciał chronić za wszelką cenę. Uśmiechnął się lekko, na myśl o tym, że w końcu ma rodzinę. Prawdziwą, kochającą rodzinę.

Oczywiście nie mógł puścić płazem tego docinku ze strony czerwonookiego.

- Kazuki...

- Tak?

- Śpisz na kanapie.

Buddy Daddies (One-Shot)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz