Rozdział 1

9 1 21
                                    

Alira siedziała w bezruchu na grubej gałęzi drzewa, spoglądając w dół na rozciągającą się przełęcz. Miejsce to było jej kryjówką, do której uciekała w wolnej chwili, chcąc pozwolić swoim myślom odpłynąć daleko niczym chmury na niebie kłębiące się jak baranki. O tej porze liście były intensywnie zielone, dzięki czemu Alira skrywała się w ich cieniu. Grube gałęzie tworzyły stabilne ramię, które było na tyle szerokie, że można było na nim swobodnie usiąść. Drzewo to znajdowało się na jednym ze wzniesień. Jeszcze kilkanaście lat temu rosło dumnie, wyciągając swoje gałązki ku słońcu, jednak pewnej burzliwej nocy, mocny wiatr pochylił je. Korzenie jednak okazały się tak silne, że utrzymały drzewo, mimo że jego pień znajdował się w poziomie.

Frunące ptaki minęły Alirę, na co dziewczyna cicho westchnęła. Czuła ich wolność oraz dumę, których im bardzo zazdrościła. Aż prychnęła, kręcąc głową i przyciągając kolana do piersi, ponieważ jej myśli były absurdalne. W końcu Alira była Aeis, ludem wolnym i dumnym jak te ptaki, a jednak ona tego nie czuła.

Z tej odległości przełęcz wydawała się być tak daleko. Alira jednak nie bała się upadku. Jak można lękać się wysokości, kiedy samemu posiada się skrzydła? To właśnie łączyło Aeis z ptakami — zdolność do lotu. Żyli w wiosce, wysoko w górach, gdzie nie można było dotrzeć na nogach. Stronili od konfliktów, nie przejmując się resztą świata i traktując swoje skrzydła jako symbol wolności, a lot nieodłącznym elementem ich życia.

Alira otuliła swoje ciało skrzydłami, przesuwając palcami po białych piórach. To one sprawiały, że czuła dziwny ciężar na barkach, ponieważ jeszcze nigdy nie urodziło się Aeis z białymi skrzydłami. Jej rodzice byli zaskoczeni, widząc malutkie, puszyste białe piórka wyrastające z pleców jej córki. Od razu wywołało to sensację w wiosce i odkąd tylko Alira sięgała pamięcią, zawsze czuła na sobie spojrzenia innych, zarówno te pełne podziwu jak i niepewności oraz dezaprobaty.

Starszyzna widziała w Alirze kogoś więcej niż zwykłą Aeis. W wiosce znajdował się posąg olbrzymich rozmiarów, wybudowany wieki temu. Przedstawiał kobietę ze skrzydłami, a wykonany był z białego kamienia. Tak więc Alira, mimo że nie miała na to wpływu, stała się kimś w rodzaju bóstwa, które część społeczeństwa pragnęła czcić i wielbić.

Duży cień mignął przed Alirą, zasłaniając promienie słoneczne, które przedostawały się pojedynczymi pasmami przez gałązki. Łopot skrzydeł i delikatny wiatr wyrwał dziewczynę z zamyślenia i po chwili przed nią pojawił się młody mężczyzna.

— Wiedziałem, że cię tu znajdę — powiedział miękko, zawisając w powietrzu przed Alirą, na co jej policzki zarumieniły się. To było dziwne, że ukrywała się tu, aby być z dala od innych, a jednak w głębi ducha pragnęła, żeby ktoś ją tu znalazł. A tym kimś zawsze był Draven.

Mężczyzna podfrunął do Aliry, siadając na jednej z gałęzi, która ugięła się delikatnie. Złożył swoje skrzydła, przyciągając je do pleców, ponieważ rozłożone zajmowały o wiele więcej miejsca. Draven ubrany był w granatowy mundur, jaki nosił każdy strażnik patrolujący teren. Musiał sprawdzać tę okolicę, dlatego się tu znalazł. Ciemne włosy opadały mu na czoło, które od czasu do czasu zaczesywał do tyłu. Alira lubiła patrzeć jak jego krótkie kosmyki odginają się i powoli wracają do pierwotnego ułożenia, zupełnie jakby się buntowały. Teraz było tak samo. Palce Dravena prześlizgnęły się przez jego włosy, odgarniając je z czoła. Nad lewą brwią miał niewielką bliznę, jakiej nabawił się, kiedy jako dziecko wraz z innymi chłopcami z wioski urządzili sobie wyścigi. Mieli przefrunąć przez dolinę i zawrócić. Draven by wygrał, gdyby nie obrócił się, chcąc zobaczyć, jak daleko są jego rywale i nie uderzył się głową w gałąź. Wypadek ten był niegroźny, jednak pozostawił pamiątkę na jego czole.

Pałac ZaćmieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz