Już od rana Alira nie miała humoru w przeciwieństwie do jej rodziców. Matka dziewczyny nuciła pod nosem, przygotowując białą sukienkę dla córki. Delikatny materiał spływał luźno z jej ramion, poruszając się zgrabnie przy każdym jej ruchu. Rękawy miały kształt rozchylonych kielichów kwiatów. Schludne wycięcia z tyłu na skrzydła obszyte były misternym haftem, nad którym starsza kobieta spędziła kilka tygodni, tylko po to, by tego dnia Alira prezentowała się jak najlepiej. Jasne włosy dziewczyny były rozpuszczone i spadały miękkimi falami na jej ramiona. Wyglądała pięknie, a mimo tego, kiedy stała tak przed lustrem, nie potrafiła się uśmiechnąć.
Kiedy tylko wzeszło słońce, zaczęły się przygotowania. W całej wiosce panował gwar i ruch. Rozlegał się łopot skrzydeł, kiedy mieszkańcy góry w pośpiechu przelatywali z jednego miejsca na drugi, aby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Nawet ci, którzy nie obchodzili święta, wyszli ze swoich domów, ciekawi tego zdarzenia. Alira gdyby jednak tylko mogła, zostałaby w swoim pokoju i nawet nie wychyliłaby nosa zza drzwi.
— Wyglądasz przepięknie. — Ciepły głos matki wyrwał Alirę z zamyśleń. Kobieta podeszła do córki, czule zaczesując jej kosmyk włosów za ucho. Delikatnie poprawiła materiał na jej dekolcie i ostrożnie przygładziła sterczące piórko na jej skrzydle, czując niewyobrażalną dumę. — No już, uśmiechnij się. Od rana masz skwaszoną minę — poleciła, łapiąc Alirę za policzek i pociągnęła za niego w akcie pieszczoty.
— To nie ja będę główną atrakcją. Po co się tak stroić? — spytała Alira, patrząc jeszcze raz w swoje lustrzane odbicie. Sukienka, jaką uszyła jej matka, mogła bez problemu równać się z sukniami ślubnymi. Alirze tylko brakowało ślubnego naszyjnika, wianka i pana młodego.
Matka cmoknęła, kręcąc głową. Zdawała się nie przejmować słowami córki. Ponownie wygładziła materiał sukienki, tym razem na jej ramionach i uśmiechnęła się zadowolona.
— Jesteś moją dumą. To coś złego, że pragnę się tobą chwalić? — westchnęła, na co Alirze zrobiło się głupio. Policzki dziewczyny zarumieniły się, kiedy spojrzała na matkę. W oczach rodzicielki widziała szczere emocje. Ujęła więc jej dłonie, wymuszając pierwszy uśmiech tego dnia.
— Sukienka jest piękna. Dziękuję — rzekła, widząc, jak jej matka się rozchmurza. Kobieta minęła córkę, sięgając po leżący na niskim stole grzebień i tym razem zaczęła rozczesywać swoje włosy. Kiedy Alira tak na nią patrzyła, miała wrażenie, że ma przed sobą obcą kobietę. To nie tak, że nie czuła matczynej miłości. Rodzice ją kochali i pokazywali to jej na każdym kroku. Chodziło jej o wygląd, którego w ogóle po nich nie odziedziczyła. Włosy matki były ciemne i kręcone, tak samo jak jej ojca. Oboje mieli beżowe skrzydła tak jak większość Aeis, dlatego narodziny Aliry przyniosły wszystkim wielkie niedowierzanie. Z początku myślano, że po paru tygodniach, biały meszek na skrzydłach dziewczynki ściemnieje, jak u ptaków. Dni mijały, a potem miesiące i lata, a biel nie znikała.
Alira próbowała wielu sposobów. Jako dziecko bawiła się w błocie, brudząc swoje skrzydła, na co jej matka łapała się za głowę. Dziecięca satysfakcja mijała jednak szybko, kiedy po kąpieli brud znikał. Potem Alira ukryła się za warzywnym straganem, wyjadając wszystkie marchewki, w nadziei, że jej pióra staną się pomarańczowe. To jednak też nie poskutkowało i jedynie nabawiła się bólu brzucha. Farby również nie były trwałe i znikały przy pierwszym kontakcie z wodą, dlatego w końcu dziewczyna zaprzestała prób, jednak nigdy się z tym nie pogodziła.
— Gotowa?
Matka odłożyła grzebyk, obracając się w stronę córki. Alira nie była gotowa, mimo tego potaknęła, nie chcąc kazać matce dłużej czekać. Pragnęła wierzyć, że im szybciej wyjdą, tym szybciej wrócą i będzie mogła zapomnieć o tym dniu. Jutro zamierzała udać się do kryjówki i siedzieć tam tak długo, póki słońce nie zacznie zachodzić. Lub póki nie znajdzie jej Draven.