1. Początek

21 3 0
                                    

Piękny kwietniowy poranek, zalany słodkim i pięknym zapachem kwiatów zza okna. Poranek pierwszego dnia tego miesiąca, czyli słońce wyłaniające się zza ciemnych chmur. Krople deszczu powoli przestające odbijać się o parapet okna, kałuże, miło dla oka ozdobione w niewielkie źródełka wody ulice Tokyo.

Mimo mojego wstępnego zapału i pewności siebie, nadal nie potrafiłem zebrać się w sobie i ruszyć z uśmiechem do instytucji oświaty zwanej inaczej szkołą. Wszem i wobec mogę rozwieź stwierdzić, iż każdy kto choć z nutą przyjemności idzie do tego budynku, jest niespełna rozumu lub ewidentnie potrzebuje zaznać trochę kontaktu z ludźmi innymi niż rodzice i nauczyciele.

Choć z powodu szkoły nie będę wylewać cennych łez, to nie oznacza, że od razu przykleję sobie na twarz cudowny, szeroki uśmiech. Będę miał na to jeszcze wiele okazji, a przynajmniej chcę mieć ich wiele, a szkoła się do nich nie zalicza.

Sięgnąłem dłonią w stronę dzwoniącego od kilku minut budzika, ale nie chciał on ewidentnie współpracować i wyłączyć się. Dudniący w całym pokoju głośny dźwięk nie ustawał nawet gdy naciskałem na przycisk. Złapałem więc budzik i z dość dużym impetem uderzyłem nim o szafkę nocną, wiem, całkiem inteligentne, aczkolwiek trochę hałaśliwe rozwiązanie. Ale na pewno cichsze niż dźwięk wydawany przez zegarek. Zdecydowanie muszę go wymienić, bo to nie pierwsza taka sytuacja.

Po tej jakże ciekawej pobudce już i tak nie zdołałbym usnąć, więc nie pozostawało mi nic lepszego niż zwlec się z łóżka. Poranek może sam w sobie nie był taki zły, aczkolwiek myśl o powrocie do szkoły po wakacjach nie napawała nikogo (w tym mnie) entuzjazmem.

Gdy wstałem z łóżka wszystkie kości zaczęły strzykać, a nierozciągnięte mięśnie rozciągać się po kilku godzinach snu w dość abstrakcyjnej pozycji.

— Na Boga, dlaczego? — westchnąłem patrząc na mundurek wiszący na drzwiach szafy.

Rozciągnąłem pozostałe kości i mięśnie, które wcześniej nie zdążyły samoistnie tego zrobić i sięgnąłem po mundurek szkolny. Miałem nadzieję, że ten dzień minie szybko i bezproblemowo, co jest raczej graniczące z cudem, ponieważ rozpoczęcie nowego roku szkolnego nigdy nie jest spokojne. Każdy jest poddenerwowany końcem wyczekiwanego wolnego, inni nawet nie zdążyli zakodować w swoim mózgu, iż jest koniec wakacji, a pozostali będą spać na apelu nie przejmując się nowym semestrem licząc, że jakoś go zdadzą.

Wszedłem do łazienki w celu odświerzenia się choć trochę przed dalszą częścią dnia. Przemyłem twarz, wszedłem pod prysznic, bla, bla, bla. Nikogo to nie interesuje, a przynajmniej nikogo normalnego.

Jak na złość szampon wpadł mi do oczu, podłoga zaczęła powoli zamieniać się w całkiem ładne jeziorko, a ubranie, które chwilę wcześniej odłożyłem na koszu z praniem magicznie wyparowało. Jakby tego było mało drzwiczki od prysznica zacięły się i nie dało się go zamknąć, a na gąbce w jakiś sposób znalazła się kocią sierść. Ależ przyjemny dzień...

Ubrany już w niewygodny mundurek szkolny udałem się do kuchni, w której jak zwykle kręciła się już moja matka. Niezbyt przejmując się moją obecnością przygotowywała sobie kawę. Czarna, bez mleka jak zawsze. Nie byłem jakoś szczególnie głodny, więc nie trudząc się zbytnio zgarnąłem ze stołu jabłko, którego ewidentnie nikt nie zamierzał zjeść co mi wcale nie przeszkadzało.

—Minho, jesteś już gotowy? Pojedziesz na rowerze czy cię zawieźć? — zapytał kobieta w końcu zwracając na mnie uwagę.

— Jeśli to nie problem to mogłabyś mnie zawieść. — odpowiedziałem, będąc lekko zdziwionym, ponieważ od nie pamiętam kiedy nawet nie pytała czy miałbym ochotę aby mnie zawiozła. Szczerze mówiąc to nawet przywiązałem się do tego czerwonego, skrzypiącego pojazdu jakim jest rower.

Suicide cult || MinsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz