PROLOG

8 1 0
                                    

*Cztery lata wcześniej*

Madison tylko czekała na końcowy dzwonek, który stanowił dla niejprzepustkę do wolności i wcale nie chodziło tu o niechęć do szkoły. Na ostatnich lekcjach dziewczyna nie skupiała się na niczym tak bardzo, jak na zegarku wiszącym od kilku lat w tym samym miejscu – nad tablicą. Dzięki temu sprawiała pozory, że chociaż słucha i doskonale rozumie rzeczy zapisywane przez nauczyciela. Często jej plan się sprawdzał i nie zostawała brana z tego powodu do odpowiedzi. Patrzyła jak inni nieszczęśnicy cierpieli na środku klasy zamiast niej. Działo się to zazwyczaj pod koniec zajęć, a wtedy dwunastolatka miała czas, aby szybciej się spakować i wybiec z budynku wcześniej od pozostałych.

A nie robiłaby tego, gdyby nie była prześladowana.

Znęcała się nad nią grupka starszych dzieciaków. Twierdzili, że sama sobie na to zapracowała, choć nie było to do końca prawdą. Ta po prostu broniła przed nimi swoich dwóch najlepszych przyjaciółek; Riley Devoe i Willow Green, za co dostawała rykoszetem. Od tamtej pory sama musiała słuchać licznych obelg skierowanych w jej stronę, znosiła ich zaczepki i wdawała się z nimi w bezsensowne konfrontacje.

Sytuacja pogorszyła się dopiero, gdy Sawyer Elsher – lider grupki,popchnął Riley tak, że straciła równowagę i rozcięła głowę o jedną ze szkolnych szafek. Chłopak miał później problemy u dyrektora, ale Madison to nie wystarczało. Pod wpływem emocji,wzięła sprawy w swoje ręce i odpłaciła się starszemu koledze pięknym za nadobne. Nie obchodziło ją, że podpadnie mu przez to jeszcze bardziej. Była dumna ze swojej zemsty.

Po pierwszym starciu nabrała pewności siebie i już się nie bała. Stwierdziła, że skoro udało jej się nabić Elsherowi guza, w następnym starciu też sobie jakoś poradzi. Okazję do popisu zyskała zaledwie kilka dni później. Mocno się wtedy jednak przeliczyła i w wyniku własnej nierozwagi, to ona skończyła z ciemną śliwką pod okiem, z której musiała się później tłumaczyć nadopiekuńczej mamie.

Victoriai tak potraktowała córkę ulgowo, ponieważ dała jej tylko przysłowiowe „kazanie." Nakazała jej również przestać mieszać się w każde możliwe kłopoty i skupić się na nauce. Od tamtej pory, aby nie martwić matki, Mads wybierała ucieczkę. Nie była z tego dumna, ale nie miała wyboru.

A w takich momentach dziewczyna nie marzyła o niczym innym, jak o zyskaniu w magiczny sposób nadludzkich zdolności, które posiadali jej ulubieni, fikcyjni bohaterowie z książek lub komiksów.

Wydawało jej się, że zyskałaby w ten sposób nietykalność, że to ona stałaby się kimś, kogo respektowano, kogo omijano ze strachu szerokim łukiem. Traktowano by ją jak królową. Każdy robiłby to, co by chciała i kiedy by chciała. Taka wizja nowego życia wydawała się wspaniała do momentu, póki nie spojrzała prawdzie w oczy.

Madison sama gardziła takimi ludźmi. Nie po to się im przeciwstawiała, aby stać się jedną z nich, prawda? Przecież prawdziwi bohaterowie od zawsze mieli pod górkę. Ci, którzy wybierali krótszą i prostszą drogę, okłamywali samych siebie. Lepiej było zapracować na coś ciężką i sumienną pracą, niż brać to, co podano na tacy.

Dziewczyna była o tym uświadamiana przez swoją mamę już od małego. Początkowo nastolatka sądziła, że Vicky wybierała takie, a nie inne metafory z powodu zamiłowania swojej córki do komiksowych herosów z mocami, lecz z wiekiem słowa kobiety nabierały coraz to nowszego sensu, nadal pozostawiając za sobą jednak wiele pytań, naktóre nie sposób było racjonalnie odpowiedzieć.

Mimo ciekawości, Mads nigdy nie spytała dorosłej o przesłanie jej rad. Skoro sama miała sekrety, dlaczego Victoria nie mogłaby ich mieć? A może jej mama uważała ją po prostu na tyle sprytną i inteligentną, że była pewna, iż jej córka sama rozgryzie tę zagadkę w pewnym momencie swojego życia, gdy będzie już na to gotowa.

Zresztą,dziewczyna nie musiała się nad tym długo zastanawiać. Superbohaterowie nie istnieli. Byli tylko fikcją, częścią wyimaginowanego świata, wytworem czyjejś wyobraźni.

Patrz pod nogi, smarkulo! – Z zamyślenia wyrwał ją zachrypnięty głos znajomego włóczęgi, kręcącego się często pod jej szkołą, na którego akurat przypadkiem wpadła, skręcając w uliczkę.

– Przepraszam, nie widziałam pana – tłumaczyła się.

– Co taka panienka jak ty robi w takiej dzielnicy? – zaciekawił się. – Nie powinno cię tu być. Mogłaby ci się jeszcze stać jakaś krzywda, a tego byśmy nie chcieli, prawda?

– To ja może sobie pójdę... – zdecydowała, zamierzając wyminąć mężczyznę, od którego aż bił odór alkoholu zmieszanego z potem.

Ten niespodziewanie chwycił ją mocno za przedramię. Dopiero, gdy bezdomny spojrzał jej z podłym uśmiechem prosto w oczy, rozpoznała w nim Billa – okolicznego włóczęgę z kryminalną przeszłością. Nikt tak naprawdę nie wiedział za co go skazano, lecz plotki mówiły o tym, iż miałby on rzekomo nękać uczniów liceum Madison, czego w takiej sytuacji nie mogła zanegować.

– Bez zapłaty? – nie dawał za wygraną. – To mój teren.

– Puszczaj! – Wykorzystując chwilę jego nieuwagi, podjęła próbę wyrwania mu się, która zakończyła się, ku jej i dorosłego zaskoczeniu, jego twardym lądowaniem na ziemi, trzy metry dalej.

Przerażona spojrzała na swojego równie zszokowanego sprawcę. Na moment odjęło jej mowę, cała drżała i nie była w stanie się ruszyć. Dopiero,gdy zauważyła kątem oka, jak Bill powoli się podnosi, wzięła nogi za pas i biegła tak długo, póki nie znalazła się w bezpiecznej odległości od dzielnicy agresywnego włóczęgi.

Przez całą drogę starała się sobie jakoś racjonalnie wytłumaczyć niecodzienną sytuację, która zaszła obok szkoły. Na pewno nie miałaby tyle siły, aby odepchnąć dorosłego mężczyznę na tak dużą odległość. Lecz skoro nic sensownego nie przychodziło jej do głowy, tłumaczyła sobie ten incydent stanem nietrzeźwości bezdomnego. Musiał być mocno pijany, a jako iż nie spodziewał się kontry, zmiotło go bardziej, niż by sobie tego życzył.

Tak właśnie musiało być...

– Jak było w szkole? – krzyknęła Victoria, gdy tylko jej córka zamknęła za sobą drzwi wejściowe.

– Dobrze – zbyła ją dziewczynka, kierując się kolejno marszobiegiem w stronę swojego pokoju.

– Mads! – zawołała zmartwiona.

Ty też taka byłaś w jej wieku – do rozmowy wtrąciła się Judith, czyli babcia nastolatki. – Bez obaw, pogadam z nią. Pewnie ma gorszy dzień. Nie ma się czym przejmować.

– Kto tam? – westchnęła ciężko dziewczyna, po usłyszeniu delikatnego pukania do drzwi.

– Masz chwilę? – spytała staruszka, obdarowując wnuczkę szerokim uśmiechem.

– Mama cię przysłała? – zgadywała. – Z nikim się nie pobiłam, bez obaw.

– Sama zaoferowałam, że tu przyjdę – odrzekła. – Long Island jest dosyć daleko od Austin i nie widujemy się zbyt często.

– Prawda...

– Mamy tu nie maodchrząknęła kobieta, szturchając zaczepnie młodszą w ramię. – To zostanie między nami, obiecuję.

– Wierzę ci – wzruszyła ramionami. – Odnośnie tego, co mówiła mama... Nic się nie zmieniło. Wiem, że nie powinnam się wdawać w bójki, ale mam już tego dosyć...

– Nikt nie zakazuje ci się bronić – stwierdziła. – Nie lubimy oglądać z mamą twojej obitej twarzy, dlatego myślę, że karate będzie właściwym rozwiązaniem problemu.

– Poważnie? – nie dowierzała dziewczyna.

– Jasne, że tak! – potwierdziła Judith. – Nie możesz ulegać innym. Poza tym, karate polega na samoobronie.

– A mama? – zmarkotniała. – Ona nie znosi przemocy.

– Bez obaw, przekonam ją – zapewniała. – Samoobrona nie jest niczym złym.

– Babciu? – zagaiła Madison, zanim ta wyszła z pokoju. – Dziękuję...

Drobiazg – machnęła na nią ręką. – Wystarczy, że masz posiniaczone nogi od grania w piłkę. Twarz może być czysta. – Uśmiechnęła się szeroko, zostawiając nastolatkę samą.

Rainy Sunny DayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz