Nić pierwsza-Komplement

17 2 4
                                    


 Ulice miasta były widoczne jedynie dzięki latarniom, z których biło lekko żółtawe światło. Mimo, że było już nieco po siódmej rano niebo było ciemne. Takie uroki Filadelfii, miasta chłodnego jak lód w trakcie zimy i parnego jak w saunie w lato. Rose się już do tego przyzwyczaiła. Zacisnęła więc tylko mocniej poły beżowego płaszcza i przyśpieszyła kroku.

Dziewczyna nie przywykła do chodzenia pieszo do szkoły. Zazwyczaj jeździła samochodem, jednak tego dnia ulice pokrywało błoto stworzone przez mieszaninę śniegu i deszczu, które padały poprzedniego dnia. Dzisiaj wyjechanie z podjazdu jej domu nie było zbyt łatwe i odpuściła. Na szczęście nie miała daleko do szkoły, zaledwie piętnaście minut piechotą.

Przekroczyła próg Philadelphia Northeast Highchool. Tak, nie była to najambitniejsza nazwa, jaką można było wymyślić, ale też bez przesady. Zawsze mogło być gorzej.

Zdjęła płaszcz, a następnie ruszyła w stronę swojej szafki. Już z oddali zauważyła grupę nastolatek które stały obok. Uśmiechnęła się sztucznie zanim do nich podeszła.

Twoje problemy, to twoje problemy, nie obarczaj nimi innych- zabrzmiał głos w jej głowie.

Podeszła do trzech dziewczyn, a one gdy tylko ją zauważyły zaczęły ją witać.

- Niewyspana?- zapytała Evelyn. Czy zauważyła, że Rose była dzisiaj nie w humorze? Może nie wystarczająco się starała, żeby wyglądać na zadowoloną. Nie chciała przecież, żeby przyjaciółki zauważyły, że dzisiaj czuła się gorzej. Zdarzało jej się to rzadko, ale nawet w tych momentach nie chciała obarczać znajomych swoimi problemami. Po co zrzucać na ich głowy niepotrzebne zmartwienia?

- Trochę.- przyznała, uważając, że dobrym pomysłem będzie potwierdzenie przypuszczeń Eve.- Uczyłam się do późna do testu z matematyki, wiesz jak to jest.

Brunetka pokiwała głową i posłała Rose delikatny uśmiech, który ta odwzajemniła. Przecież nie kłamała. To prawda, że uczyła się do dwunastej, inną sprawą było to, że to nie był jedyny powód jej złego humoru.

Evelyn, Valerie i Dianne, były jej dobrymi koleżankami, jeśli nie przyjaciółkami, z którymi razem z dwiema innymi dziewczynami, Daisy i Sophie, stanowiły grupkę. Rose była naprawdę wdzięczna, że je miała. Trzymały się razem i zawsze pocieszały, jednak nie chciała zrzucać na nie swoich zmartwień. W pewnym sensie bała się, że jeśli zobaczą jakąś z jej słabych stron to ją zostawią. Chociaż tak naprawdę żadna z nich nie dała jej do tego powodu

Dobrze wiedziała, że nie na tym budowało się znajomości, jednak dziewczyna, podczas swojego siedemnastoletniego życia, bardzo zawiodła się na zaufaniu innych ludzi i nie była w stanie obdarzyć nim tak łatwo kogokolwiek.

Od małego wmawiała sobie, że jej problemy nie powinny być obciążeniem dla innych. Że powinna radzić sobie sama z gorszym samopoczuciem i złymi rzeczami, które miały miejsce w jej życiu. Zauważyła, że jeśli nie będzie mówić innym o swoim złym samopoczuciu, to wtedy oni będą zadowoleni. Widziała jak mama cieszyła się, że nie ma żadnych zmartwień. A przecież chciała żeby rodzice byli szczęśliwi. Chciała sprawiać ludziom radość. Dlatego wszystko co ją przytłaczało, tłamsiła w sobie.

- Rosie idziesz na lekcję?- z rozmyślań wyrwał ją głos Dianne. Posłała jej uśmiech, zanim odpowiedziała.

- Tak chodźmy.- ruszyły razem w stronę sali od matematyki, którą miały razem i zawsze na tych zajęciach siedziały obok siebie.

Niestety ich szóstka miała wspólnie tylko zajęcia w wychowawcą oraz angielski. Ku jej zadowoleniu jednak większość przedmiotów dzieliła chociaż z jedną ze znajomych, co podnosiło ją nieco na duchu. Nie lubiła zostawać sama, towarzystwo przyjaciółek było dla niej bardzo ważne i pomagało uspokoić się w stresujących momentach.

Obietnica- naucz mnie żyć bez ciebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz