Rozdział 11

15 6 2
                                    

Theo.

Szpital otaczał mnie przytłaczającym hałasem. Głos rozmów, szmer kroków, stukot wózków pielęgniarskich. To wszystko zlewało się w jeden, monotonny szum, który odbijał się echem w mojej głowie. Każdego dnia siadałem przy łóżku Zacka, mojego brata, licząc na to, że dzisiaj się wybudzi. Ale nic się nie zmieniało. Czasem wydawało mi się, że widzę jego palce poruszające się lekko, ale to była tylko gra mojej wyobraźni. Wciąż leżał nieruchomo, jakby zamknięty w swoim świecie, a ja nie mogłem tam wejść.

Musiałem stawić czoła rodzinie. To ja zadzwoniłem do rodziców, ja musiałem ich poinformować. Byli wściekli – na Zacka, na siebie, na świat. Jak mógł tak dać się wciągnąć? Jak mógł związać się z tymi ludźmi? Gdyby tylko powiedział, że potrzebuje pieniędzy, coś byśmy wymyślili. Ale Zack wybrał inną drogę. Zadał się z niewłaściwymi ludźmi, a teraz za to płacił.

Starałem się być dla rodziców wsparciem. Dzwoniłem do nich dwa razy dziennie, informując o postępach – choć słowo "postępy" wydawało się ironiczne w tej sytuacji. W końcu załatwiłem, żeby Zacka przewieźli do Budapesztu. Tam, gdzie jest dom, tam, gdzie będziemy mogli być z nim bliżej.

Dni mijały, a ja z każdym kolejnym tygodniem czułem się coraz bardziej pusty. Chciałem, żeby to wszystko miało jakiś sens, żeby Zack się wybudził, żeby życie wróciło do normy. Ale normy nie było. Wieczorami wychodziłem na spacery, żeby przewietrzyć głowę, ale Vegas nie było miejscem, które dawało wytchnienie. To miasto żyło w swoim rytmie – głośnym, błyszczącym i szalonym. Mijając kasyna, czułem się jak obcy w świecie pełnym pokus, które nigdy mnie nie interesowały.

Przechodziłem obok jednego z kasyn, które przyciągnęło moją uwagę. "Midas" – jasne światła i tłumy ludzi. Zatrzymałem się na chwilę, wpatrując się w drzwi, jakby to miejsce mogło mi zaoferować coś, czego szukałem, choć sam nie wiedziałem, co to jest.

I wtedy go zobaczyłem.

Wyszedł z kasyna, rozmawiając z grupą mężczyzn. Jego twarz była zbyt znajoma. Przez sekundę nie mogłem oddychać, jakby czas stanął w miejscu. To on. Facet, który zniszczył moje życie. Nasze oczy spotkały się na chwilę, ale on nie wydawał się mnie rozpoznać. Może coś mu świtało, może nie.

- Ty! – krzyknąłem, przerywając jego rozmowę.

Mężczyzna spojrzał na mnie z zaciekawieniem, jakby próbował sobie przypomnieć, kim jestem. Zbliżył się, odwracając się do swoich znajomych.

- Czego chcesz? – spytał, a jego ton był pełen lekceważenia.

Wszystko we mnie wrzało. Gniew, który stłumiłem przez lata, teraz eksplodował.

- Mój brat przez ciebie leży w szpitalu. - warknąłem. Nie zamierzałem owijać w bawełnę. Ten człowiek musiał wiedzieć, co zrobił.

- Brat? – zaśmiał się. – Wiesz, ilu dostaje ode mnie po mordzie? Mógłbym nie nadążać z liczeniem.

To jego bezczelne zachowanie tylko podsycało mój gniew.

- A mnie pamiętasz? - spytałem, starając się, by mój głos był stabilny, choć ręce zaciskały się w pięści.

Patrzył na mnie, mrużąc oczy, ale nadal nie kojarzył.

- Ten, któremu uszkodziłeś kręgosłup w Budapeszcie. - Wycedziłem. – Sześć lat temu. Deszcz lał jak z cebra, a my walczyliśmy na ulicy. Ledwo przeżyłem.

Wtedy coś w nim pękło. Jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu pełnym satysfakcji.

- Ach, teraz cię pamiętam. - powiedział, kiwając głową. – To była dobra walka. Myślałem, że się z tego nie podniesiesz.

From friendship to love. (Ukończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz