- 3 -

2K 239 45
                                    


Mason

Łamię wszystkie przepisy, zlewając totalnie dźwięk trąbienia oraz wystawione w moim kierunku środkowe palce. Gnam jak na złamanie karku, zaciskając w palcach kierownicę, aż trzeszczy skóra. Charlie nie pisnęła słowem, co się wydarzyło, lecz ja z szoku też nie dopytałem, co się wydarzyło. Teraz to i tak bez znaczenia, bo moje serce tak wariacko obija mi się w piersi, aż momentami nie mogę złapać oddechu. Ze wszystkich sił blokuję wizje nieprzytomnej, leżącej na ziemi Josie, krwi, jej pustego spojrzenia. Przypominam sobie Hannah w kostnicy; jej piękną bladą twarz, zamknięte powieki, rozsypane wokół głowy włosy. Chyba Bóg nie mógłby być tak podły, żeby zaserwować mi powtórkę, prawda? Nie jestem aż tak złym człowiekiem, by zechciał zafundować mi kolejną porcję cierpienia, skoro jeszcze po poprzednim ciosie nie zdążyłem poskładać swojego pogruchotanego serca do kupy.

Parkuję z piskiem opon prawie na środku parkingu, opuszczam samochód i biegnę w znanym kierunku. Co dziwne, nie słyszę pisków dzieciaków, panuje wręcz grobowa cisza, która jedynie pogłębia mój strach. Tutaj zawsze panuje chaos, dlaczego więc jest taki spokój?

Wyłaniam się zza zakrętu w tym samym momencie, w którym Charlie przytula do piersi moją córkę. Wokół zgromadził się mały tłum dzieciaków oraz trzy nauczycielki, które kojarzę z widzenia. Nie jestem w stanie oderwać wzroku od żywej Josie, a z moich barków spada ogromny ciężar. Nie mam pojęcia, dlaczego podświadomie założyłem najgorsze.

– Josie! – krzyczę, dobiegając na miejsce.

Kucam przy mojej małej dziewczynce, odsuwam wilgotne od łez włosy i ujmuję jej twarz w dłonie. Potężny skurcz chwyta mnie za serce, na widok mokrych policzków i smutnych oczu. Nienawidzę tego uczucia bezradności, kiedy dzieje jej się krzywda.

– T-tatusiu... – Pociąga nosem, próbując się we mnie wtulić.

– Jestem przy tobie motylku, już wszystko w porządku – zapewniam, po czym biorę ją na ręce, mocno przytulając do torsu. Dopiero teraz pozwalam sobie na głęboki oddech. – Co się stało? Co ci dolega?

– Boli mnie noga – mówi, mocniej zaciskając dłonie wokół mojego karku.

Tuż przede mną pojawia się Charlie, posyłając mi spojrzenie pełne skruchy.

– Skakała razem z Joshem, musiała źle stanąć i strzeliła kostka – tłumaczy, czule przesuwając dłonią po pleckach Josie. – Boże, tak mi przykro, Mason.

– W porządku. Jedziemy do szpitala. – Czuję, jak Josie natychmiast się spina. – Jestem przy tobie, nic ci nie grozi. Tatuś nie pozwoli cię skrzywdzić.

Na miejscu lekarz natychmiast zleca prześwietlenie, i jak się okazuje, Josie zerwała wiązadło stawu skokowego. Na szczęście tylko częściowo. Niestety nie ma innego wyjścia, jak włożyć nogę w usztywnienie, w postaci ortezy. Kiedy tylko moje dziecko się o tym dowiaduje, wyje na cały szpital, aż zlatują się pielęgniarki. Pocieszają ją, nawet przekupują cukierkami, ale to na nic. Skoro nie działają na nią słodycze, zyskuję pewność, że jest źle.

Obserwuję pracę lekarza, przez cały czas trzymając małą rączkę. Josie z dozą nieufności, zapłakanymi oczami, śledzi każdy ruch mężczyzny, a na widok ortezy, która przypomina but, ponownie zalewa się łzami. Wzdycham z bezradności, bo brakuje mi pomysłów, jak sobie z nią poradzić. To dzielna dziewczynka, nie łatwo doprowadzić ją do płaczu, ale dzisiaj wiele przeszła i z całą pewnością doskwiera jej ból. Muszę stanąć na wysokości zadania, by przetrwała ten trudny czas. Dopiero teraz uderza we mnie myśl; jak do cholery sobie poradzę?! W firmie czeka na mnie ważny projekt, muszę być dyspozycyjny. Przedszkole również odpada, bo jak Josie miałaby tam funkcjonować? Dzieciaki są szalone, ktoś mógłby ją popchnąć, pogorszyć jej stan.

GDYBYŚ NIE ISTNIAŁA - PREMIERA - 26.03Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz