Stałam nad grobem mojej jedynej osoby, która mnie rozumiała.
Przez głowę przewijały mi się wspomnienia, obrazy z życia, które już nigdy nie wrócą. Miejsce jej zbrodni jest teraz tak zimne i martwe, a jeszcze niedawno było dla mnie niczym drugi dom, pełne ciepła, wspólnych chwil i śmiechu. Tamtego dnia stałam tam, samotna i zagubiona, a moje serce biło w niepowstrzymanym bólu.
Wyłam. Płakałam. Krzyczałam. Wszystko we mnie pękało, rozrywało się na strzępy. Czułam, jakby ból przeszywał mnie od wewnątrz. Te emocje przejmowały nade mną kontrolę, pulsowały we mnie, jakby same moje istnienie przestało mieć jakikolwiek sens. Każdy krzyk, każde łkanie było jak wyrzut żalu, który przejmował moją duszę. Nienawidziłam siebie za to, że nie mogłam jej uratować, że nie byłam tam, gdy tego najbardziej potrzebowała. Jak mogłam być tak słaba? Jak mogłam pozwolić, żeby życie mojej ukochanej osoby przeminęło, zanim zdążyła naprawdę doświadczyć, co znaczy szczęście?
Każdy dzień od jej odejścia był jak mroczna przepaść, bez dna, bez możliwości powrotu. Calia była jedyną osobą, która rozumiała mnie bez słów, która była moim oparciem i światłem, moją najjaśniejszą gwiazdą. To właśnie ona wypełniała moje życie kolorem, blaskiem, uczuciem. A teraz? Teraz jej już nie ma, a ja zostałam sama, z tym cierpieniem, które nie daje mi spokoju.
Próbowałam się podnieść, odnaleźć w tym nowym świecie, który wydawał się taki pusty i pozbawiony sensu, ale z każdym dniem czułam tylko większą pustkę.
— Dlaczego ty? — pytałam siebie, choć wiedziałam, że nie dostanę odpowiedzi. Czułam się winna, winna za to, że nie mogłam jej ocalić, że to ona, a nie ja, musiała odejść. Powinnam była zrobić coś więcej, powiedzieć coś, być obok niej. Każda minuta tamtego dnia rozrywała mnie na nowo, a ja rozpamiętywałam wszystko, jakbym liczyła na to, że znajdę jakieś wyjście, jakiś inny scenariusz. Ale czasu nie cofnę. Nie mogłam wrócić i naprawić tego, co się stało.
Dni mijały, a ja czułam, jak pogrążam się coraz bardziej w żalu i rozpaczy. Pustka wypełniała każdą część mnie, jak cień, który towarzyszy mi od chwili jej odejścia. Ale miałam przecież innych ludzi wokół siebie – przyjaciół, którzy dzwonili, wysyłali wiadomości, ale ich słowa nie trafiały do mnie. Ich obecność była jak echo, puste i dalekie, jakby znajdowali się po drugiej stronie świata. Ich słowa nie docierały do mnie, nie potrafiły przebić się przez ten mur smutku i rozpaczy, który samodzielnie zbudowałam wokół siebie. Odcinałam się od nich, jeden po drugim, jakby sama ich obecność przypominała mi tylko o tym, czego już nigdy nie odzyskam.
Całe dnie spędzałam na łóżku, wpatrując się w sufit lub zasłonięte okno, czując ciężar tej samotności. Nic mnie już nie cieszyło, a czas płynął, jakby był tylko cieniem rzeczywistości. W końcu, pewnego dnia, nie wytrzymałam. Wiedziałam, co chcę zrobić, i już nic nie mogło mnie zatrzymać. Musiałam podjąć decyzję. Czułam, że to jedyna droga, by zbliżyć się do niej, tam, gdziekolwiek teraz była.
Wieczorem, pod osłoną nocy, poszłam na cmentarz. Noc była zimna, przeszywająca, a listopadowy wiatr drażnił moją twarz. Mimo że na sobie miałam jedynie bluzę, nie czułam zimna. Moje myśli były przy Calli, przy jej uśmiechu, jej głosie, który teraz był tylko wspomnieniem. Gwiazdy świeciły na niebie, a księżyc oświetlał jej grób, jakby ona sama czekała na mnie. Były tam też kwiaty, te same, które kiedyś tak lubiła, i lampiony, których ciepłe światło, oświetlało moje łzy.
Usiadłam na zimnym, kamiennym chodniku, z twarzą mokrą od łez, które płynęły bez ustanku. Sięgnęłam do kieszeni, w której znajdowało się pudełko tabletek przeciwbólowych. Każdy ruch wydawał się niekontrolowany. Moje dłonie lekko drżały, ale serce biło spokojnie. Wiedziałam, co robię. Otworzyłam pudełko, wyciągnęłam kilka tabletek i patrzyłam na nie przez chwilę, jakby te małe, białe pigułki były bramą, przejściem do świata, gdzie znów będę mogła być z nią.
Byłam taką idiotką.
— Przepraszam, Calia — wyszeptałam. Głos mi się łamał, a łzy płynęły jeszcze mocniej. — Przepraszam, że to robię. Robię to tylko dla ciebie... dla siebie. Wiesz, że cię kocham, i chcę być przy tobie. Nie chcę już więcej żyć bez ciebie.
Połknęłam pierwszą tabletkę, potem kolejną, popijając wodą, która była obok mnie. Każda następna wydawała się kolejnym krokiem w stronę tego, co nieuniknione. Byłam pewna, że to jedyna droga, jedyna możliwość, by połączyć się z nią w tym, co już nie było dla mnie osiągalne w życiu.
Połykałam je jedna za drugą, aż po kilku długich minutach nie zostało już nic. Moja butelka z wodą też była pusta. Wiedziałam, że to koniec, że nie ma już odwrotu, że wybrałam ścieżkę, z której nie da się zawrócić. Czekałam teraz na coś, czego nie umiałam nawet nazwać. Czekałam na śmierć, na to, że za chwilę wszystko się skończy, a ja znów będę z Calią, tak jak kiedyś.
Czas dłużył się nieskończenie. Powoli zaczęłam czuć, jak ogarnia mnie chłód, jak moje ciało staje się coraz bardziej bezwładne, a myśli rozmazują się jak obraz w lustrze, na które pada deszcz. Deszcz rzeczywiście zaczął padać, jego krople moczyły moją twarz, ubranie, ale ja niczego już nie czułam. Byłam coraz bardziej odległa od tego, co się działo, moje zmysły powoli słabły, rozmywały się. W końcu zmęczona i znużona, opadłam na plecy, opierając się o zimny nagrobek siostry. Zamknęłam oczy, podkurczając nogi i pozwalając ciału pogrążyć się w ciężkim, nieprzeniknionym śnie.
— Kocham cię, Calia — wyszeptałam ledwie słyszalnie, gdy zaczęły mnie ogarniać mdłości. – Do zobaczenia.
Nagle poczułam jak film się urwał. To był koniec.
Przynajmniej tak myślałam.