Rozdział 1

12 1 1
                                    

— Wyjeżdżasz już czy co? — zapytała zniecierpliwiona Arwen, a w jej głosie słychać było irytację. — Czekam na ciebie już od dziesięciu minut!

— Nie bulwersuj się tak, bo ci żyłka pęknie — odpowiedziałam spokojnie, choć wyczuwałam, że za chwilę wybuchnie jeszcze bardziej. — Będę za pięć minut pod twoim domem. Cześć.

Rozłączyłam się, spojrzałam na zegar na ścianie i zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście powinnam była już dawno być w drodze. Natychmiast wybiegłam z pokoju, po drodze zabierając plecak i zaczęłam zbiegać po schodach na dół. Nagle, z moim nieszczęsnym szczęściem, potknęłam się o coś i prawie runęłam na sam dół z całej wysokości schodów. W ostatnim momencie udało mi przytrzymać ściany, dzięki czemu uniknęłam upadku, a może nawet złamania czegoś pół godziny przed szkołą i wylądowaniem w izbie przyjęć. Moje serce biło jak szalone, a ja chwilę stałam, łapiąc oddech i czując, jak adrenalina powoli opada.

— Dzień zaczyna się rewelacyjnie — mruknęłam do siebie, zanim ruszyłam dalej.

Jutro będzie gorzej.

Ostrożnie zeszłam na dół, obiecując sobie, że nie będę więcej pędzić jak szalona po własnym domu, przynajmniej dopóki nie zejdę z tych przeklętych schodów. W kuchni szybko złapałam za przygotowane wcześniej śniadanie i zaczęłam szybko iść do drzwi wyjściowych, po drodze wsuwając jedzenie razem z butelką wody do plecaka, bo wiedziałam, że czasu mam coraz mniej. Potem wsunęłam na nogi moje białe Air Force'y, które prawie codziennie towarzyszyły mi w szkole. Jakakolwiek kurtka czy bluza nie miała sensu, ponieważ był czerwiec, a za oknem żar lał się z nieba. Wystarczył mi biały top na ramiączkach i szare szorty sięgające przed kolano. Były bardzo wygodne i idealne na upalny dzień. Spojrzałam jeszcze raz w lustro przy drzwiach, poprawiając moje wyprostowane ciemnobrązowe włosy, które zdążyły już się trochę pomiąć przeze mnie przy tej porannej gonitwie, i ruszyłam na zewnątrz.

Kiedy wyszłam z domu to od razu zamknęłam drzwi kluczem. Kierowałam się prosto w stronę mojego samochodu – Mercedesa klasy C 220d, pięknego czarnego auta, które dostałam od rodziców na moje szesnaste urodziny. Był dla mnie jak mały skarb, ukochany samochód, o którym marzyłam od dawna. Wcześniej przeglądałam katalogi, a model ten wydał mi się idealny, bo był elegancki, wygodny i wystarczająco szybki, żebym mogła czuć się pewnie na drodze.

Przyspieszyłam kroku i wreszcie dotarłam do auta, wsiadłam do środka. Wręcz instynktownie zaczęłam się organizować: telefon, klucz od domu i samochodu wrzuciłam do schowka po prawej stronie, a plecak rzuciłam na tył. Zapięłam pas i uruchomiłam auto jednym przyciskiem. Odgłos silnika wypełnił wnętrze auta, a ja czułam, jak powoli stres porannego biegu zaczyna opadać. Uwielbiałam ten moment, gdy mogłam zanurzyć się w dźwiękach mojej maszyny, wyciszyć umysł i poczuć kontrolę nad drogą przede mną.

Zaledwie po minucie dojechałam do domu Arwen, która mieszkała kilka ulic dalej, ale każda chwila wydawała mi się wiecznością, bo wiedziałam, że moja przyjaciółka już czeka na mnie, z niecierpliwością przestępując z nogi na nogę.

No i jak się okazało, tak było. Arwen czekała już pod swoim domem, wpatrując się w mojego Mercedesa jakby miała zaraz rzucić w niego czymś ciężkim. Czekała z taką determinacją, jakby nie mogła się doczekać, by tylko znaleźć się w samochodzie i uciec stąd. Zatrzymałam auto tuż obok niej, nie tracąc czasu na szukanie miejsca parkingowego. Arwen momentalnie okrążyła samochód z przodu. Po chwili drzwi się otworzyły, a ona wskoczyła na miejsce pasażera, rzucając plecak na tylną kanapę i zamykając drzwi z taką siłą, jakby miała ochotę je rozerwać.

— Nareszcie! Ile można było czekać? — powiedziała głośniejszym tonem od razu, kiedy zapięła pasy. Była wyraźnie rozdrażniona. Jej głos miał w sobie nie tylko irytację, ale też lekką nutę rozbawienia, jakby traktowała tę sytuację jak coś, co można już tylko zignorować, bo przecież nic nie mogło popsuć naszej wspólnej podróży.

I need youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz