~1~

3 0 0
                                    

Nie płakała, kiedy opuszczali trumnę. Nie uroniła łzy gdy ksiądz opowiadał jaką cudowną osobą była jej matka. Jedynie lekki grymas pojawił się na jej twarzy, gdy grabarze zaczęli zasypywać grób. Mogliby chociaż zaczekać, aż wszyscy wrócą do swoich spraw.  To było jedyne uczucie na jakie było ją teraz stać. Złość.

Ewa wiele razy zastanawiała się, co będzie czuła tego dnia i czy w ogóle będzie coś czuła. Nigdy nie były sobie bliskie. Owszem, matka zadbała o to, by Ewie niczego w życiu nie brakowało. Nie mogła narzekać. Nigdy nie chodziła głodna, ubierała się lepiej niż jej koleżanki ze szkoły. Widać było, że w domu jest pieniądz. Gorsze jednak było to czego widać nie było. 

Samotność krzyczała z każdego kąta ogromnej posiadłości przy ulicy Karłowicza. Ewa zazdrościła koleżankom, które dzieliły pokój z rodzeństwem w niewielkich mieszkaniach w blokach z wielkiej płyty. Które idąc do kibla musiały widywać swoich starych, które spotykały ich w kuchni podczas wieczornej kolacji, które miały się z kim pokłócić o fotel przed telewizorem. Zazdrościła im awantur o bałagan, szlabanów za złe oceny, matek chodzących na wywiadówki, ojców wyrzucających ich chłopaków za drzwi. Ojców w ogóle.

W ich życiu był tylko Rudy. Z początku nawet się starał, przynosił prezenty, rozmawiał z nią, zabierał je na wycieczki. Ale to wszystko skończyło się, kiedy Rudy się do nich wprowadził. Wtedy maska opadła i zaczął pokazywać prawdziwe oblicze. Rudy nie znosił sprzeciwu, a matka nigdy mu się nie sprzeciwiała. A cokolwiek Ewa robiła, działało mu na nerwy. Wtedy matka zjawiała się w jej pokoju i przyciszonym głosem prosiła, aby nie denerwowała Rudego. Najlepiej żeby w ogóle nie wchodziła mu w drogę. Więc Ewa nie wchodziła. Siedziała godzinami w pokoju zatopiona w książkach i wymyślała sobie przyjaciół.  Białego kota gawędziarza, który godzinami opowiadał o swoich nocnych przygodach. Jak na kota był bardzo umięśniony i sypiał rozkładając łapy na boki, zupełnie jakby chciał objąć całą poduszkę. Upiorną Marysię o bladej cerze i podkrążonych oczach, której czasem odpadała głowa. Krzyczała wtedy na kota, który zawsze uważał za dobrą zabawę turlanie tym kłębkiem z warkoczami, aż Ewa musiała się zrywać, żeby tylko Rudy nie usłyszał krzyków i nie przyleciał zrobić awantury. No i był też Karol. Karol był z nich najspokojniejszy. Najbardziej lubił rysować. Siadali wtedy razem i rysowali straszne potwory, które porwały ojca Ewy, a którego ona ratowała lecąc na białym kocie. Potem Ewa chowała głęboko te rysunki, w obawie, by nie zobaczyła ich matka. 

Temat ojca w domu nie istniał. Kiedyś Ewa spytała matkę. Chciała wiedzieć jaki był, dlaczego odszedł, dlaczego z nimi nie mieszkał. Wtedy matka powiedziała coś, czego Ewa nie zrozumiała, ale nigdy nie miała tego zapomnieć. "Piekło jest usłane narcyzami." A potem matka wyciągnęła butelkę Tokaj'u i zaczęła pić. I piła tak przez tydzień, aż zjawił się Rudy i przywołał ją do porządku. Potem Ewa już nie próbowała o nic pytać. Bo tak było lepiej.

*

Ewa przekręciła klucz w drzwiach. Nie lubiła tutaj wracać. Nie miała z tym miejscem żadnych dobrych wspomnień. Biały kot dawno się wyprowadził, a może nawet umarł. To samo przytrafiło się Marysi i Karolkowi. Pewnego dnia, kiedy Ewa zaczęła chodzić do liceum po prostu zniknęli. Nawet nie zauważyła kiedy przestali ją odwiedzać. Nowe życie, nowe towarzystwo, alkohol, papierosy i pierwsze nieudolne związki. Pierwszy raz, bo tak. Bo koleżanki namawiały, bo chłopak nalegał. Zrobili to pewnej nocy po wypiciu butelki taniego wina rocznik siódma trzydzieści. A ona nie czuła nic. Ani bólu, ani tej boskiej przyjemności, o których opowiadały filmy i koleżanki. Nie było też krwi, tak jakby dziewictwo było tylko mitem, o którym każdy słyszał, ale niewielu widziało. Jedno wielkie rozczarowanie. Nawet nie pomyśleli, żeby się zabezpieczyć. Dobrze, że z tej przygody została jej tylko grzybica, z której leczyła się kilka miesięcy. Pocieszała się myślą, że od dziecka trudniej się uwolnić.

Pierwszym co zrobiła, po otrzymaniu wiadomości o śmierci matki, był telefon do pośrednika. Dom chciała sprzedać jak najszybciej. Dlatego jak najszybciej musiała go wyczyścić z rzeczy osobistych. Wyposażona w zestaw studwudziestolitrowych worków na śmieci wkroczyła do jej sypialni. Do zakazanej świątyni, skąd niemal każdego dnia jej dzieciństwa dobiegały jęki i krzyki. Ewa rozejrzała się po z pozoru zwyczajnym pokoju. Niegdyś białe małżeńskie łoże, z wytartym skórzanym wezgłowiem, nosiło wiele plam. Szafa typu komandor, wypełniona po brzegi ubraniami, zajmowała całą ścianę. Pod oknem stała toaletka, pasująca kolorem do pozostałych mebli, w stylu retro. Najładniejszy mebel jaki się tu znajdował, ale Ewa i tak nie chciałaby go zabrać. Dom wystawiała na sprzedaż z wyposażeniem. Tak było prościej dla wszystkich. Nowy właściciel wyrzuci wszystko, co mu się nie spodoba.

Założyła lateksowe rękawiczki i otworzyła okno. Wszystko co znajdowało się w sypialni napawało ją obrzydzeniem. Ostatnie trzy lata matka nie wychodziła z łóżka. Spała w nim, jadła, piła i paliła. Ewa opróżniła wciąż jeszcze pełną popielniczkę i odkryła ukryte pod nią zaschnięte kręgi po filiżance z kawą. Za szafką nocną zalegało stłuczone szkło i warstwa spleśniałych fusów. Powinna tu wpuścić ekipę sprzątającą. Właściwie nie wiedziała, dlaczego nikogo nie wynajęła. I tak niczego nie chciała. Było jej obojętne czy obcy ludzie wszystko rozkradną. A jednak gdzieś z tyłu głowy krążyła jej myśl, że kiedy umieramy, zostawiamy po sobie sekrety, których strzegliśmy przez całe życie i choć zmarłym było już to obojętne, wiedziała, że matka za życia spaliłaby się ze wstydu. Tę jedną przysługę była jej winna. 

Trzy lata. Tyle czasu minęło od dnia, gdy Rudy spotkał na swojej drodze ciężarówkę przewożącą luksusowe samochody. Rudy kochał szybkie auta. Policjant zajmujący się sprawą powiedział, że mózg miał na tylnej szybie. Co prawda Ewa nigdy nie uważała, żeby miał go w głowie, ale przemilczała kąśliwą uwagę. Wraz z Audi RS6 zakończył się pewien etap w jej życiu, lecz jeśli łudziła się, że odzyska matkę, to srodze się pomyliła. Co by o Rudym nie mówić, trzymał matkę w ryzach i nie pozwalał jej się stoczyć. Dla niego miała być zawsze ładna, zadbana, trzeźwa i gotowa. A kiedy go zabrakło, zastąpiła go winem.

Ewa odsunęła skrzynię pod łóżkiem. Brzęknęło szkło. 

- Tylko Tokaj jest w stanie osłodzić mi życie - płakała matka, kiedy Ewa wiozła ją na pogotowie z rozwalonym nosem. 

Butelki wypełniły cały worek. Zawiązała go i wyniosła przed dom. Zerknęła w kalendarz kiedy wyjeżdża szkło i przyznała, że należało zamówić kontener. Wiedziała, że skrzynia nie jest jedynym miejscem kryjącym niespodzianki. Potem było już tylko ciekawiej. Ewa przeliczyła staniki matki i poczuła się jak biedaczka. Ona miała ich raptem pięć, może sześć. Matka miała trzydzieści cztery sztuki, więcej niż potrzebowała przez cały miesiąc. Niektóre z nich wciąż miały przyczepione metki. Wszystkie zgodnie wylądowały w worku, który wybierał się w podróż do Caritasu. Potem były marynarki i koszule Rudego, których matka nie pozwoliła wyrzucić. Zdarzało się, że Ewa trafiała na takie same bluzki, bo matka zapominała, że już taką kupiła. 

Ewa wdrapała się na krzesło, lecz to co znajdowało się pod samym sufitem było dla niej niedostępne. Zebrała trzy pełne worki ubrań i zaniosła je do samochodu. Zamierzała wrzucić je do kontenerów przy Biedronce. W drodze powrotnej zajrzała do garażu po drabinę. Stała tam gdzie zawsze. Tak jak wszystkie rzeczy należące do Rudego. Teraz jednak nie mógł się do niej przyczepić, że bierze ją bez pytania. Zahaczając kilka razy o ścianę wróciła do sypialni i wdrapała się na górę. Pierwszy karton skrywał w sobie rzeczy, których wolała nie widzieć. Rzeczy, które niewątpliwie miały wpływ na krzyki dobiegające z sypialni. Bez przeglądania wrzuciła całość do worka i z niemałym oporem wdrapała się ponownie. Są rzeczy, których dzieci nigdy nie powinny wiedzieć o swoich rodzicach. Dlatego właśnie nie należało grzebać im po szafach. Ewa wyciągnęła rękę i sięgnęła po kolorowe pudełko po butach. Było ładne, oklejone błękitnym papierem do pakowania, a na pokrywce widniało jedno słowo napisane starannym pismem matki. Jej imię. Ewa.

Położyła pudełko na łóżku i zdjęła pokrywkę. Nie wiedziała, czego się spodziewała. Różowego dziecięcego kocyka? Grzechotki? Czapeczki? Z całą pewnością jednak nie spodziewała się noża. Nie, nie noża. Sztyletu, którego rękojeść zdobiły tajemnicze znaki. Obok sztyletu spoczywał czarny pamiętnik, na którego okładce srebrzył się wyblakły napis: Piekło jest usłane narcyzami.


Piekło usłane narcyzamiWhere stories live. Discover now