Jeśli wystarczająco długo patrzy się na deszcz i nie myśli o niczym,
człowieka stopniowo ogarnia uczucie, że jego ciało się uwalnia,
otrząsa z rzeczywistości świata. Deszcz ma hipnotyzującą moc.Haruki Murakami, Na południe od granicy, na zachód od słońca
Upuściła szklankę.
- Ktoś tu jest - poczuła to. Za oknem trwała kolejna długa listopadowa noc. Chodnikami płynął deszcz tworząc zamglone korytarze - podróż donikąd. Listopad zawsze taki był. Długi, zimny i mokry. Lubiła deszcz, ale na miłością boską, nie w listopadzie.
- Czy naprawdę już sam fakt, że to listopad, to mało? Trzeba jeszcze, żeby coś padało z nieba? Godzinami? - Wiedziała, że to jedna z tych nocy kiedy stukanie kropel o szyby doprowadzi ją do szału, kiedy poranek nie będzie chciał nadejść, a nieobecność T, a on... Będzie tu i nie będzie znów bardziej niż kiedykolwiek.
Podniosła z podłogi odłamki szklanki, czując, jak jej dłonie drżą. W ciszy mieszkania, przerywanej jedynie stukaniem deszczu, miała wrażenie, że ściany coraz bardziej zbliżają się do niej, jakby chciały ją pochłonąć. Ktoś tu jest - nie opuszczało jej to uczucie. Przemknęła wzrokiem po pokoju, nasłuchując, lecz wszystko zdawało się zamknięte w tej samej beznadziejnej monotonii listopadowej nocy.
Spojrzała na zegar. Czas płynął leniwie, jakby deszcz uwięził go w tych zamglonych korytarzach, przez które nie potrafiła przejść. "T". W głowie pojawił się obraz jego twarzy, uśmiechu, który jeszcze niedawno wypełniał to mieszkanie. Teraz został tylko jego cień, jeszcze bardziej nieuchwytny niż kiedykolwiek.
Z westchnieniem podeszła do okna i uchyliła je lekko. Chłodne, wilgotne powietrze od razu uderzyło ją w twarz. Wciągnęła głęboko ten zapach mokrego miasta, licząc na to, że pozwoli jej się uspokoić. Ciemne ulice błyszczały od wody, tworząc kałuże, które odbijały światła latarni, ale dla niej to wszystko było dalekie, jak obraz za mgłą. Nagle przypomniał jej się jeden z tych wieczorów, kiedy T. był blisko. Deszcz padał wtedy tak samo jak dziś.
Było lato. Ciepłe, duszne popołudnie przeszło w deszczowy wieczór. Siedzieli na podłodze w jej małym mieszkaniu, a okno było szeroko otwarte. Ciepły, wilgotny zapach ziemi i świeżości wypełniał pokój, a krople deszczu wpadały do środka, muskając ich stopy. T. siedział oparty o ścianę, a ona wtulona w jego ramię. Milczeli, nie potrzebowali słów.
- Kocham cię - powiedział nagle szeptem, przerwał ciszę, mocnym brzmieniem tych słów, powagą wyznania.
Tego wieczoru myślała, że są niezniszczalni. A teraz? Patrzyła w deszczową noc, samotna i pusta. Miała wrażenie, że cały świat wokół niej kruszy się na kawałki, bezgłośnie, jakby z szacunku dla bólu, który trzymała w sobie. Ten sam deszcz, który wtedy wydawał się piękny, dziś był zimny i nieprzyjazny, inny - jakby za oknem kryła się jakaś tajemnica, coś, co czaiło się w cieniu, czekając na jej najmniejszy ruch.
Tylko ja, tylko ja... - szepnęła, choć nie była już tego pewna.
Wtedy usłyszała to znowu. Delikatne, niemal niewidoczne przesunięcie, jakby ktoś cicho stąpał po mokrych liściach na ulicy. Chciała wierzyć, że to wiatr, ale to było coś więcej. Ktoś był blisko.
Przymknęła okno i odwróciła się gwałtownie. W kącie pokoju dostrzegła cień, o wiele ciemniejszy niż reszta. Zadrżała, próbując go zignorować, ale cień się poruszył.
T...? - głos uwiązł jej w gardle. Niemożliwe.
Cień zadrżał, jakby wywołany do tablicy, i w końcu przemówił, lecz to, co usłyszała, nie było głosem mężczyzny, którego kochała. Był to dźwięk, który brzmiał jak odległe echo jej własnych lęków, mrocznych myśli, które w niej tkwiły, tłamszone przez długie miesiące samotności.
CZYTASZ
Noc listopadowa
Short StoryCzy przypadkowe spotkanie może sprawdzić, że zaczniemy żyć? I kiedy tak naprawdę umieramy? Noc listopadowa to opowiadanie, w którym rzeczywistość miesza się ze snem. A może sen przenika do rzeczywistości... a wszystko to w pewną niezwykłą, deszczow...