W otaczającej mnie ciszy rozlega się szczęk zamka.
***Siedziałam na kamiennym murku, okalającym sad za domem Jacka, czekając aż z wnętrza wyjdzie miejscowa medyczka. Pająk posłał po nią jednego ze swoich licznych znajomych jeszcze nim tu dotarliśmy, dlatego zjawiła się krótko po nas i od razu zajęła się nieprzytomnym chłopakiem, nawet nie pytając, co się stało. Widywała takich jak on zbyt często, by się jeszcze dziwić.
Chłopcy byli w środku, widziałam ich przez otwarte drzwi sieni. Siedzieli przy niewielkim stole wraz z matką Jacka, najpewniej starając się ją jakoś pocieszyć. Wiedziałam, że powinnam być tam razem z nimi, jednak nie potrafiłam patrzeć na zrozpaczoną kobietę, której skatowany syn leżał w izbie obok. Nie wtedy, gdy jego oprawcą był mój własny brat.Świadomość tego, co się stało i kto był za to odpowiedzialny, rozrywała mnie od środka, łamiąc zarazem serce i budząc wściekłość. Nie był to odosobniony przypadek ani nawet jedyna okropność, jakiej dopuszczano się wśród mieszkańców wyspy, szczególnie tych biedniejszych. Mogłam nie przyłożyć do tego ręki, ale czułam się winna, bo odpowiedzialność za to ponosili moi bliscy. Wstydziłam się, że jako córka gubernatora widzę to, a jednocześnie nie mogę nic zrobić, nieważne jak bardzo chciałabym ukrócić bestialstwo skryte pod fasadą prawa.
Wiedziałam, że nie każdego dotykały wysokie podatki i surowe kary, ale słyszałam dość, by zdawać sobie sprawę, jakie zdanie mieli ludzie. To, że większość traktowała mnie z sympatią, w moich oczach zakrawało o cud. Nie byłam pewna, czy potrafiłabym rozdzielić nienawiść wobec gubernatora od członków jego rodziny.
Chociaż czy poniekąd sama tego nie robiłam, każdego dnia, każdej godziny? Przecież pomimo tego, jak bardzo raniła mnie krzywda ludzi, wśród których się obracałam, w głębi siebie czułam, że byłabym gotowa stanąć w obronie moich bliskich. Mimo wszystko, pod całą goryczą, nienawiścią i chłodem, nadal w jakiś sposób ich kochałam… A przynajmniej było tak, nim ucierpiał ktoś, na kim zależało mi bardziej niż na rodzonym bracie.
Pochłonięta własnymi myślami, nie od razu zauważyłam, że we wnętrzu izdebki pojawiła się medyczka. Zorientowałam się dopiero, gdy kobieta wyszła z domu i ruszyła żwawym krokiem przez podwórko. Zeskoczyłam z murku i dogoniłam ją w kilku długich susach.
— Co z nim? — spytałam, zatrzymując zielarkę. — Wyjdzie z tego?
— Mam być szczera czy optymistyczna? — odparła cicho, wycierając dłonie w fartuch pokryty krwią i różnobarwnymi plamami po medykamentach.
— Szczera do bólu.
— Chłopak jest w paskudnym stanie. Ma połamane żebra, poobijane ciało, być może doszło nawet do wstrząśnienia mózgu. Nie jestem też pewna, czy nie doznał obrażeń wewnętrznych, które pewnie lepiej byłaby w stanie zbadać moja mistrzyni, ale teraz jest na innym wezwaniu. Na chwilę obecną nie jestem w stanie zrobić nic ponad to, co już zrobiłam. Opatrzyłam go i dla pewności zostawiłam matce lek przeciwko zakażeniu, jeśli takie się pojawi. Reszta zależy już od tego, czy on sam wytrzyma.
Pokiwał głową, powstrzymując ochotę, by splunąć lub zacząć kląć. Zamiast tego odpięłam wiszącą u mojego boku sakiewkę i wcisnęłam ją do ręki kobiety. Wiedziałam, że nie brała pieniędzy od rodzin, których nie było na to stać, jednak w moim przypadku złota było pod dostatkiem.
— Zajrzyj do niego jutro, a jeśli będzie potrzeba, także pojutrze i dalej. Nie wiem, ile jest w trzosie. Jeśli leczenie okaże się droższe, dołożę, jeśli zostanie, zatrzymaj i potraktuj jako zapłatę za swoje usługi. — Uniosłam dłoń, nim zaprotestowała. — On potrzebuje opieki lepszej niż może mu zaoferować jego rodzina, a ty musisz za coś żyć.
— Niech będzie — zgodziła się, przyjmując sakiewkę. — Jednak tak jak mówię, najwięcej zależy od tego, jak silny jest jego organizm.
Ponownie skinęłam głową na znak, że rozumiem i nie zatrzymywałam jej dłużej. Przez chwilę stałam sama, odprowadzając ją wzrokiem, jednak nie trwało długo, gdy za plecami usłyszałam kroki. Obejrzałam się i zobaczyłam zbliżających się przyjaciół, wszystkich z tak samo grobowymi minami, jak moja. Najwidoczniej medyczka nie ukrywała także przed nimi, jak się sprawy mają.
Bez słowa opuściliśmy podwórze i odruchowo skierowaliśmy się w stronę zatoczki, odciętej od miasteczka wąskim pasem lasu. Po chwili naszym oczom ukazała się wąska, niewielka plaża, którą jeszcze w dzieciństwie upatrzyliśmy sobie jako jedno z kilku miejsc spotkań. Tym razem jednak zamiast cieszyć się z jej uroków, po prostu usiedliśmy na piachu, zbyt przybici, by myśleć o czymkolwiek innym.
Dopiero tam coś we mnie pękło, a dotychczas trzymane na wodzy łzy spłynęły po moich policzkach. Otarłam je szybko, nie chcąc okazać słabości, ale było za późno. Aaron dostrzegł to i objął mnie ramieniem, nie siląc się nawet na żadne puste słowa. Wtuliłam się, ukrywając twarz w jego koszuli, starając się opanować, ale nie dałam rady. Płakałam, jednocześnie przeklinając w duchu bezsilność, która przeszywała mnie na wylot i której miałam już dość. Wreszcie wypłakałam się, a smutek wypalił, przeradzając w czystą wściekłość.
I wtedy dotarło do mnie, że czas najwyższy coś zmienić, zrobić coś, by ci wszyscy ludzie, za których jako gubernatorska córka byłam odpowiedzialna, wreszcie przestali cierpieć.
Dotychczas myślałam, że skoro nie mam możliwości zdziałać czegokolwiek w sposób oficjalny, to nie mam wpływu na nic. A przecież od lat wykradałam chleb, by podzielić się z przyjaciółmi. Od lat nadpłacałam sprzedawcom, gdy kupowałam coś na targu. Parę razy załatwiałam ułaskawienia lub namawiałam ojca, by ugiął się choć odrobinę i nawet jeśli nie działo się to zbyt często, to raz na jakiś czas udawało mi się go przekonać.
Skoro więc mogłam robić to na małą skalę, co stawało na przeszkodzie, bym spróbowała rozciągnąć swoje działania dalej? Jeśli nie na dworze, mogłam działać w podziemiu, przecież miałam wiedzę, środki i umiejętności, dzięki którym mogłam więcej, niż ktokolwiek inny.
Nim jednak zdążyłam cokolwiek z tego powiedzieć, Horacy szturchnął mnie pod żebra.
— Ej, Shadow — zawołał, wskazując na coś w stronę morza — czy to nie królewska bandera?
Spojrzałam we wskazanym kierunku i poczułam, jak przed chwilą żywo buzująca krew ścina mi się w żyłach niczym lód. Poderwałam się na równe nogi, rzeczywiście rozpoznając herb powiewający na maszcie nadpływającego statku.
— Cholera jasna! — warknęłam, ruszając biegiem przez plażę prosto w stronę klifu oddzielającego zatoczkę od portu. — Powinnam tam być, pewnie na dworze już dawno dostali wiadomość od wypatrywacza. Rodzice mnie zabiją.
— Przypomnę, że już masz kłopoty — dodał Sam, zrównując się ze mną.
— Kłopoty? Równie dobrze mogłaby sobie sama kopać grób — parsknął Horacy, na co mimowolnie się uśmiechnęłam. Poczułam się trochę lepiej na myśl, że mimo wszystko byli w stanie zachować choć pozory lepszego humoru.
Razem dobiegliśmy do ściany klifu, wiodącej po ostrym skosie na szczyt. Wyszukując dobrych punktów zaczepienia wśród skalnych szczelin i korzeni, wdrapałam się na górę, gdzie musiałam chwilę zaczekać na pozostałych. Mimo że oni wychowywali się na ulicy, pod względem wspinaczki miałam nad nimi sporą przewagę. W międzyczasie rozejrzałam się po porcie, doskonale widocznym z tej wysokości. Ludzie zgromadzili się wkoło głównego placu, który na ogół służył jako punkt wymiany handlowej, ale od kilku dni z nakazu ojca był opustoszały i czysty, gotowy by przyjąć królewski orszak. Teraz na środku bruku, w otoczeniu kilku zbrojnych, stali moi rodzice w towarzystwie Adelajdy i trzech ważniejszych dygnitarzy. W oddali dostrzegłam też Henry’ego, nadchodzącego szybkim krokiem od strony garnizonu. Mogłam więc mieć nadzieję, że jeszcze nie powiedział nikomu o tym, co zrobiłam, a to odwlekało wiszącą nade mną burzę na kilka kolejnych godzin.
Kiedy chłopcy mnie dogonili, z klifu przeskoczyliśmy na dach jednego z pobliskich budynków, a z niego pobiegliśmy dalej, ostatecznie docierając do centralnego placu. Zatrzymaliśmy się na krawędzi kamienicy, wyrównując oddechy i przyglądając się, jak ogromny żaglowiec cumuje przy wychodzącym w morze pomoście. Widziałam, jak zgromadzeni wokół ludzie pokazują sobie nawzajem wspaniały statek, a gwar ich rozmów niósł się echem. Widziałam mieszczan, rzemieślników, handlarzy i urzędników. Widziałam sadowników, rolników i zwykłych chłopów. Ale nade wszystko widziałam w nich tych, których chciałam chronić.
Ta myśl była nagła i bliska szaleństwu, ale nie obchodziło mnie to. Zrodzone w tym momencie postanowienie zakorzeniło się w moim sercu, zupełnie jakbym gdzieś z tyłu głowy od zawsze wiedziała, że nadejdzie odpowiedni moment. Że nareszcie dojrzeję do tego, by wziąć sprawy we własne ręce, tak jak powinnam była zrobić dawno temu. Po prostu dopiero teraz to do mnie dotarło.
Obróciłam się w stronę przyjaciół, powoli przetaczając po nich wzrokiem. Wiedziałam, że jeśli miałam dopiąć swego, potrzebowałam ich wsparcia. To jednak nie był moment, by o tym rozmawiać. Musiałam przygotować lepszy plan, przemyśleć swoje działania i ich rolę w całym przedsięwzięciu, zbyt niebezpiecznym, by decydować o czymkolwiek pochopnie.
— Nie wiem jak wy, ale ja mam już dość — powiedziałam twardo, samą siebie zaskakując stanowczością brzęczącą w moim głosie niczym stal. — Po tym, co się dzisiaj stało, nie zamierzam dłużej siedzieć z założonymi rękoma.
— Shadow, czy ty mówisz o tym, o czym myślę? — spytał Pirat, unosząc brwi.
— Jeszcze nie wiem, ale z pewnością nie będę już przymykała oczu na to, co wyczynia mój ojciec. — Zacisnęłam bezwiednie pięści. — Wśród chłopów szerzy się bieda, mieszczanie boją się sprzeciwiać, a sędziowie siedzą w gubernatorskiej kieszeni niczym sprzedajne kurwy. To już nawet nie jest władza absolutna, to tyrania!
— Widziałaś, co za samo oskarżenie o bunt spotkało Papugę — stwierdził cicho Pająk. — Nawet nie chcę wiedzieć, co by spotkało faktycznych buntowników.
— Ja sobie wyobrażam, dlatego nie zamierzam naciskać, by ktokolwiek z was się do mnie przyłączał. Sama jednak nie dam rady.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy, niczym dwa obozy. Domyślałam się, że nie wiedzieli, co odpowiedzieć, ale nie oczekiwałam tego od nich. Już chciałam się odezwać, ale milczący dotychczas Byk postąpił krok do przodu, uśmiechając się do mnie smutno.
— Wiesz, że jeśli pójdziemy tą drogą, nie będzie odwrotu, prawda? — powiedział. — Żaden z nas nie ma ojca, który mógłby nas ułaskawić, ani też koneksji, by wskórać cokolwiek bardziej oficjalnymi kanałami. Będziemy musieli działać w cieniu, ryzykując życiem swoim i, kto wie, może także życiem naszych rodzin, nie mając pewności, że nam się uda. Ale jak Boga kocham, jeśli ty jesteś gotowa, by spróbować coś zmienić, to ja też.
— Byk ma rację — zgodził się Aaron, posyłając mi tak samo niewesoły uśmiech. — Nie cierpię głodu i nie narzekam na brak pieniędzy, ale na myśl, że jeszcze raz miałbym nieść jednego z naszych skatowanego niemal na miazgę, nóż otwiera mi się w kieszeni. Jeśli możemy spróbować, powinniśmy to zrobić.
Skinęłam mu lekko głową, po czym spojrzałam na ostatniego z przyjaciół, który zdawał się w zamyśleniu wpatrywać w tłum. Pająk zawsze był pośród nas tym najbardziej poukładanym, logicznie kalkulującym i twardo stąpający po ziemi człowiekiem. Rzadko poddawał się chwili, ale coś w jego oczach sprawiło, że przeczuwałam odpowiedź, jeszcze nim ją uzyskałam.
— A ty, Sam? — spytałam.
— Jeżeli będziecie chcieli coś zdziałać, będziecie musieli dobrze rozeznać nastroje i potrzeby ludzi — odparł, unosząc jeden kącik ust w swoim charakterystycznym uśmiechu. — A kto jak nie ja najlepiej sprawdzi się w tej roli?
— W takim razie spotkajmy się jutro w tym samym miejscu, o tej samej porze, co dzisiaj — powiedziałam, uśmiechając się. — Do zobaczenia.
Nie czekając na nic więcej, ruszyłam w stronę krawędzi i zeskoczyłam z dachu, w locie obracając się na plecy, by wpaść prosto do znajdującego się na dole stogu siana. Wygrzebałam się z niego, po raz ostatni spoglądając w stronę chłopaków. Uniosłam dłoń, żegnając ich, po czym wślizgnęłam się między ludzi, kierując się w stronę centrum placu. Z tego co zdążyłam się zorientować, królewski orszak nie zszedł jeszcze na brzeg, co odebrałam jako dobry znak.
Przystanęłam na moment w tłumie, próbując dodatkowo rozeznać się w sytuacji. Moi rodzice zdawali się lekko podenerwowani, co nie dziwiło, zważywszy na to, jak wielkim nietaktem wobec króla była moja nieobecność. Ponoć często o mnie pytał w swoich listach, zupełnie jakbym była jego ulubienicą, więc tym bardziej nie wypadało, bym nie zjawiła się podczas powitania. Z drugiej jednak strony mój strój i pokrywająca go warstwa kurzu mogły spotkać się z jeszcze większą dezaprobatą, a z pewnością od razu zdradziłyby, gdzie się szlajałam, kiedy reszta pałacu szykowała się na przybycie władcy.
Przez chwilę rozważałam, czy nie wycofać się do dworu, ignorując całe zajście, jednak nim podjęłam decyzję, ludzie wokół mnie rozeszli się, robiąc komuś miejsce. Nie zdążyłam nawet obejrzeć się, by zobaczyć, kto nadchodzi, kiedy silna dłoń zacisnęła się na moim ramieniu.
— Miałaś wracać do pałacu — warknął Henry, obracając mnie w swoją stronę jednym szarpnięciem.
— Najpierw miałam odprowadzić skatowanego przez ciebie chłopaka do jego rodziny i zadbać o to, by nie zmarł mi na rękach — odwarknęłam, wyszarpując rękę. — Nim wróciłam, zauważyłam nadpływający statek.
— Ale zdążyłaś panoszyć się po mieście z tym motłochem, który czekał na ciebie przed garnizonem, tak?
— To już nie twoja sprawa.
Brat właśnie otwierał usta, by się odciąć, ale przerwał mu chłodny głos naszego ojca.
— A jakże, to jest jego sprawa, tak samo jak moja i twojej matki — powiedział, zatrzymując się obok. — Znowu opuściłaś pałac wbrew mojemu wyraźnemu zakazowi i to jeszcze w czasie, gdy oczekiwaliśmy wizyty króla. Jesteś niereformowalną smarkulą, którą powinienem zamknąć w komnacie i oćwiczyć dyscyplinką, a nie przyuczać na damę. Ciesz się, że twoja matka prosiła mnie, żebym nie robił dzisiaj scen, bo w innym wypadku byłabyś już dawno w drodze do pałacu. Zaraz zresztą poślę cię tam z kimś, kto na pewno dopilnuje, żebyś nie próbowała czegoś głupiego. Jak zjawimy się na dworze z orszakiem, masz być pierwszą osobą, jaką tam zobaczymy i masz się prezentować jak na damę przystało, zrozumiałaś?
Spojrzałam na niego, powstrzymując cisnącą mi się na usta ripostę, by nie pogorszyć swojego położenia jeszcze bardziej. Jego niebieskie oczy świdrowały mnie z wyższością, wynikającą nie tylko z przewagi wzrostu, ale też faktu, że jako ojciec rzeczywiście miał do tego prawo. Wedle ustalonego porządku rzeczy, jako córka winnam mu była całkowite posłuszeństwo, a w razie jego nieobecności, powinnam z takim samym szacunkiem słuchać o dziesięć lat starszego brata, który wówczas pełnił rolę głowy rodu. To, że w duchu miałam gdzieś ich obu i najchętniej zawsze działałabym po swojemu, było w tej chwili nieistotne, a moje argumenty z góry skazane na porażkę. Podejrzewałam, że gdy wrócimy do pałacu, nie obędzie się bez kolejnej długiej łajanki, tak samo bezskutecznej, jak wszystkie wcześniejsze i wszystkie następne. W tej chwili jednak mało mnie to obchodziło.
Kiedy my staliśmy na uboczu, wokół zawrzało z lekka, co umknęło uwadze obu zdenerwowanych mężczyzn. Jako że byłam skierowana przodem do pomostu, od razu zorientowałam się, co tak poruszyło ludzi – na trapie pojawiła się grupa żołnierzy, a zaraz po nich wyłonił się wysoki, lekko posiwiały na skroniach mężczyzna, ubrany w przyległy do ciała kaftan, przedłużaną koszulę i dopasowane spodnie. Choć jego ubiór nie odbiegał zbytnio od ubioru mojego ojca czy innych arystokratów, a na skroniach nie miał korony, natychmiast rozpoznałam Ludwika, panującego od blisko ćwierćwiecza króla Arynii i władcę podległych jej kolonii. Zaraz za nim pojawił się podobny do niego, lecz o wiele młodszy książę Harry oraz kolejni żołnierze, którzy rozproszyli się, dołączając do naszych strażników w sposób zdradzający, że nawykli do tego typu operacji.Poczułam, jak skoczył mi puls. Wiedząc, że wedle zwyczaju gubernator powinien właśnie wystąpić, by pokłonić się przed swoim panem i powitać go z należytym szacunkiem, stłamsiłam swoją dumę.
— Ojcze… — zaczęłam cicho, mając zamiar uprzedzić go, co się dzieje, ale on przerwał mi, unosząc dłoń.
— Milcz, Shadow — uciął. — To że na co dzień przynosisz wstyd nam i całej naszej rodzinie byłem w stanie jakoś znieść, ale tym razem przesadziłaś, młoda damo.
Zacisnęłam usta, obserwując Ludwika, który w międzyczasie zdążył już wymienić uprzejmości z moją matką i siostrą, a teraz szedł w naszym kierunku. Wyglądał, jakby nie przejmował się niedopełnionymi formalnościami, a na jego ustach błąkał się uśmiech bardziej pasujący do dowcipnisia niż monarchy. Zbliżywszy się, bez zapowiedzi klepnął mojego ojca w plecy, mówiąc:
— Bernardzie, dałbyś spokój tej młodej damie. — Puścił oczko w moją stronę, na co uśmiechnęłam się delikatnie. — Starego psa nie nauczysz nowych sztuczek.
Zarówno mój ojciec, jak i brat niemal podskoczyli, zaskoczeni. Obaj jak na zawołanie obrócili się i skłonili głęboko, choć dość pośpiesznie.
— Wasza Wysokość, błagam o wybaczenie… — zaczął gubernator, lekko blednąc na twarzy.
— Przyjacielu, nic się nie stało. — Ludwik przerwał mu, śmiejąc się lekko. — Sam jestem ojcem i wiem, jak często ignorowałem swoje powinności, gdy w grę wchodziły moje dzieci. — Jego wzrok uciekł w moim kierunku. — Panienka Shadow, dobrze poznaję?
— Tak, Wasza Wysokość — odparłam, skłoniwszy się głęboko, po męsku. — Racz wybaczyć mój strój, ale załatwiałam parę spraw w mieście, a znacznie bezpieczniej poruszać się wśród ludu, nie wykazując własnego statusu. Nim zawitałam w pałacu, dotarła do mnie wieść, iż twój statek, panie, zawija do portu, a nie chciałam uchybić twojej godności, nie pojawiając się, by cię powitać.
Mówiąc to, kątem oka dostrzegłam, jak przez chwilę ojciec zmarszczył czoło, niedowierzając własnym uszom. Pewnie nie spodziewał się, że wbrew pozorom całkiem łatwo potrafiłam porzucić uliczny slang, z wprawą operując także bardziej dworskim stylem. Gdyby na dodatek dowiedział się, że nauczyłam się tego od Papugi, najprawdopodobniej nie wyszedłby z szoku. Ludwik najwidoczniej nie uznał tego za aż tak zaskakujące.
— Nic nie szkodzi, młoda damo, to bardzo rozsądne podejście. Niekiedy nawet lepsze niż tuzin straży. — Mężczyzna obejrzał się w kierunku, gdzie Adelajda rozmawiała z jego synem, wpatrując się w niego jak w obrazek. — Widzę, że nasi narzeczeni zdążyli już zająć się rozmową, a moi ludzie zapewne chcieliby jak najszybciej rozładować luki i bagaże. Jeśli więc nie macie nic przeciwko, kończmy już całe to zbiegowisko. Jestem zaszczycony, że tak tłumnie mnie powitaliście, ale nie ma co przeciągać. Wszak zbliża się wieczór.
— Oczywiście, Wasza Wysokość — odparł ojciec, a gdy monarcha oddalił się w kierunku swoich ludzi, skinął na stojącego obok Henry’ego. — Niech woźnice podprowadzą powozy, a później zajmą się przewozem bagaży. Najpierw powóz dla króla, później dla księcia, na koniec dla świty.
— Tak jest, ojcze.
Brat rzucił mi ostatnie, lekko ostrzegawcze spojrzenie, po czym odszedł, znikając gdzieś pomiędzy żołnierzami. Już myślałam, że ojciec także odejdzie, nie mówiąc nic więcej, jednak myliłam się. Korzystając z tego, że oczekiwaliśmy na powozy, złapał mnie za ramię i doprowadził do matki, mówiąc cicho, lecz z wyczuwalną groźbą:
— Teraz przygotujesz się do bankietu i zaprezentujesz się jak przystało na damę. Pamiętaj jednak, że wystarczy jeden wybryk, a możesz być pewna, że inaczej porozmawiamy.
To powiedziawszy, otworzył drzwi jednego z podstawionych powozów i niemal wepchnął mnie do środka, nie zważając nawet na to, że pierwsza powinna wsiąść moja matka.
![](https://img.wattpad.com/cover/139653177-288-k616762.jpg)
CZYTASZ
Nothing Is True, Everything Is Permitted [W TRAKCIE KOREKTY]
FanficPraca inspirowana serią Assasin's Creed. Niektóre wykorzytane imiona i nazwiska stanowią nawiązania do bohaterów gier, jednak nie powinny być z nimi bezpośrednio utożsamiane. Shadow to nastoletnia buntowniczka z dobrego domu, która od zawsze czuła...