Rozdział I

76 3 7
                                    

Szkolny dzwonek wybił godzinę 15.05. Właśnie skończyłam lekcje, a za tydzień miały rozpocząć się wakacje. Wracając ze szkoły z moim przyjacielem Fredem zaszliśmy do miejscowej biblioteki - oboje lubimy czytać książki. Fred jest dość wysokim, szczupłym i przystojnym brunetem. Przyjaźnimy się ze sobą od kiedy tylko pamiętam. Jednak zawsze pod jakimś względem się różniliśmy. Ja byłam natomiast dość niską, chudą dziewczyną z burzą turkusowych loków na głowie. Już w wieku 7 lat (!) mama pozwoliła pofarbować mi włosy na zielono i od tamtego czasu magicznym sposobem ten kolor wytrwał aż 9 lat. Może farba była za mocna, a ja miałam mało wyrazisty kolor włosów... Niestety go nie pamiętam, ani samej wizyty u fryzjera! Naprawdę... Oprócz przechodniów, z którymi spotykałam się codziennie nikt nie zwracał większej uwagi na moje włosy. Zrezygnowana miałam już wychodzić z budynku, kiedy Fred szybko niczym gepard stanął mi przed nosem, zaczął machać rękoma i wykrzykiwać słowa niezrozumiałymi mono-sylabami. Właśnie pod tym względem się różniliśmy. Ja byłam dość spokojną uczennicą, on natomiast miewał huśtawki nastrojów, normalnie jak baba w ciąży. Czasem był łagodny jak baranek, a innym razem zachowywał się jak dzikus. Tak jakby miał dwie osobowości. W dużym stopniu właśnie to mnie w nim interesowało. Na początku myślałam, ze coś mu się stało i lekko się zmartwiłam. Odciągnęłam go od drzwi wyjściowych, żal mi się zrobiło starej bibliotekarki, pewnie nie codziennie zdarzają jej się takie sytuacje. Freda zaprowadziłam wśród działów z literaturą piękną. Długo zajęło mi uspokajanie go, jednak gdy już to osiągnęłam zapytałam go:

-Odbiło ci już do reszty?- Zapytałam.

-Słu-chaj Saa-ra!- Jednak do końca mu nie przeszło.

-No co?!? -Już się powoli niecierpliwiłam.

-Coś ciekawego jest... tam.- Wskazał na jakieś drzwi. Widocznie nikt tam już dawno nie wchodził.

Ruszył na przód, wskazał ruchem ręki, abym poszła za nim. Zrobiłam to jednak nie uśmiechało mi się chodzenia w opuszczone zakamarki biblioteki, na której miejscu stał wcześniej zakład pogrzebowy. Pokój był praktycznie pozbawiony mebli, jedyną rzeczą, która się tu znajdowała był stojący w kącie mały regał z zakurzonymi, starymi książkami. Nie byłam tym zachwycona, żeby nie sprawić przykrości podekscytowanemu Fredowi powiedziałam:

-Mhm, całkiem tu sympatycznie...

-Chodź, przybliż się.- Ekscytacja chłopaka najwyraźniej sięgała już zenitu.

Wyjął jedną z ksiąg i mi ją podał. Na okładce widoczny był wygrawerowany na złoto wizerunek głowy, a raczej paszczy lwa. Tytuł na pewno można było jeszcze kiedyś zobaczyć, lecz zapewne księga była cały czas przekazywana z rąk do rąk, w en sposób litery całkiem się starły. Otworzyłam przypadkową stronę i ujrzałam te słowa: "Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona."* Czytając dalej natknęłam się na więcej takich 'głębokich' przemyśleń autora, więc postanowiłam zabrać książkę ze sobą. Na pewno takie ckliwe cytaty przydadzą się w prowadzeniu bloga.

////////////////////////////////////////////////////////

Gdy wróciłam do domu było ok. 18, więc postanowiłam przebrać się w jakąś letnią sukienkę i wyjść wraz z siostrą na miasto. Maja, moja siostra, jest wysoka oraz szczupła. Jej długie, ognisto czerwone włosy opadają swobodnie na drobne ramiona. Maja z charakteru jest bardzo podobna do mnie. Uważam, jak na siostrę przystało, że jest bardzo ładna, jednak po ostatnim zerwaniu stała się ostrożniejsza. Może nawet za bardzo. Jestem przekonana, że nie jeden jegomość próbował do niej zagadać. Żadnych skutków. W październiku siostra zaczyna studia i musi kupić parę drobiazgów na drogę i do akademiku. Nawet mnie nie pytajcie jaki kierunek wybrała. No dobra, powiem.

.

.

.

.

.

*werble*

.

.

.

.

.

Pirotechnikę.

Już widzę, jak Maja z uśmiechem psychopaty wysadza kolejne budynki, a na koniec spektaklu puszcza własnoręcznie robione fajerwerki.

Ahh... Mama chyba też nie była zbytnio zachwycona tym pomysłem, jednak co miała zrobić? Nasze rodzinne motto brzmi: "Zawsze spełniaj swoje marzenia, dąż do celu". Wkuwała nam je do głowy przez całe dzieciństwo. Gdyby obudziła nas o 3 nad ranem i kazała powtórzyć po raz setny nasze motto, nawet byśmy się nad nim nie zastanawiały. I teraz nagle miałaby temu zaprzeczyć? Nigdy.

Na zakupach naprawdę starałam się pomóc choć odrobinę mojej siostrze. To było bardzo trudne i uważam, że na moich barkach ciążyła zbyt duża odpowiedzialność. Otóż, miałam wybrać pomiędzy żelem pod prysznic o zapachu zielonej herbaty, a tym samym kosmetykiem tyle, że o zapachu owocu granatu. Po zakupach wróciłyśmy do domu. Z wielkim zaskoczeniem zdałam sobie sprawę, że jest już bardzo późna pora. Położyłam się do łóżka, jednak nie zasnęłam. Miałam więc czas na przemyślenia.

Ok, siostra wybierała się na zagraniczne studia, a ja miała zostać sama. Nie, nie sama z kotem. I upartą mamą, która wierzy w niedorzeczne motto.

*Cytat autorstwa Albert'a Einstein'a.


________________________________________________________________________________

Od razu uprzedzam, rozdziały nie będą ukazywały się regularnie. Po prostu nie umiem pisać na siłę. Postaram się, lecz nie obiecuję. Piszcie dużo komentarzy, czekam na opinie, nawet te najgorsze ;).


NigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz