IV

139 15 3
                                    

Nie zrobiliśmy większych postępów odkąd opuściliśmy lokum wiedźmy. Los zaszył się pod mchem Wiecznych Drzew i nie odzywał się, gdyż obwiniał mnie za słowa Mor. To moja wina, że Jedno wyszedł poza granice lasu; to moja wina, że nie jesteśmy w stanie za nim nadążyć; to moja wina, że niebo jest błękitne, trawa zielona, a słoneczniki kwitną na żółto. Jedno widziałem raz. Jeden, jedyny raz. Przyszedł do mojej chatki pod postacią młodego niedźwiedzia, by poskarżyć się na zaniedbanie lasu. Wtedy prychnąłem. Dzisiaj już wiem, iż błędem jest lekceważenie mądrego głosu

- Wychodź. Nie baw się w małe dziecko – krzyczałem, zwracając na siebie uwagę kontemplujących sów.

Przecież on bawił się zawsze! Przybierał dziwaczne kształty, malował się jak dziewczynka, pojawiał się pod atletyczną sylwetką herosa. Do pewnego momentu myliłem go z Jednem, ponieważ obydwaj na drugie imię mają Igraszka. Los-Igraszka, Jedno-igraszka, igraszka-filozofia, igraszka-nauka. Igraszka-życie. Któregoś dnia usłyszałem płacz. Lament ptasich matek nad martwym potomstwem. Wtedy nie rozumiałem. Dzisiaj już wiem, że Los na trzecie ma Śmierć.

Tydzień za nami. Nauczyłem się od leśnych wróżek wielu interesujących, przydatnych rzeczy. Pokazały mi, jak malują obrazki szronem, jak robią kompot z rosy i świeżo zerwanych jagód. To ostatnie zamierzam wykorzystać po powrocie, gdy urządzę ucztę na cześć odnalezienia zagubionego. O ile go znajdziemy. Nie traciłem nadziei, próbując swoich sił w nurkowaniu. Pod wodą mam czystsze myśli. Śmiałem się do siebie, że krystaliczny płyn wlewa mi się uszami do mózgu i opłukuje go z brudu. Tymczasem to atmosfera rybiej medytacji powodowała, że odruchowo brałem w tym udział. W ten oto sposób rozszyfrowałem zachowanie mojego towarzysza. Nie bał się gorszych od siebie – bał się przemiany w gorszego od nich. Niestety sam nie dam rady.

Suszyłem się na brzegu jeziora, gdy obok mnie przysiadł Los. Wyjałowione, pozbawione tkanki tłuszczowej ciało wzbudzało niepokój, lecz istniała jeszcze świadomość metamorficznych zdolności „chłopca" i to koiło moje nerwy.

- Musimy iść – stwierdził poważnym tonem.

Kiedyś, dawno temu, znałem dokładnie przebieg granic mojego królestwa, ale jaki władca, taka pamięć, dlatego błądziłem w rozrachunku myślowym; co chwilę zmieniałem liczbę, która dzieli nas od innego świata. Los nie gniewał się, był nad wyraz cierpliwy. Okres przebywania w ukryciu wzbogacił go o nowe wnioski, doświadczenia. Nie jestem w stanie domyślać się przebytej przezeń trasy. Mimo to cieszyłem się niezmiernie z dojrzałej postawy przyjaciela. Tak, mam w nim przyjaciela.

Spomiędzy gęstwiny wyzierały świetliste pasma.

- To pewnie słońce. U nas go tak nie widać – uspokajałem towarzysza.

Zdziwienie odebrało mi mowę, gdy stanąłem na skraju lasu i nie ujrzałem gwiazdy na niebie. Była noc, ale co to za noc była! Zastępy dziwnych istot – legiony jasności – zajmowały większą część bezkresnej równiny. Mój wzrok jest niezawodny w ciemnościach, jednakże to przekraczało wszelkie możliwości percepcyjne.

- To raj, Eden, drogi Faunie – uspokajał towarzysz.

Więc raj istnieje? Uważałem to za bajeczki, które docierały do lasu ze świata bezdusznych kreatur - ludzi. Pocieszali tym śmiertelnie chore dzieci lub wmawiali to sobie jako nagrodę za rzekomo pobożne życie. Czym jest pobożność w mniemaniu tych wszystkich religii, mających wiele poglądów podobnych i wiele różnych? Istnieje jakaś wspólna definicja? My, królestwo fauny oraz flory, uratowani przed wpływem człowieka, wierzyliśmy w dobroć i użyteczność jednostki. Być może smuciło nas odejście bliskich, ale nigdy nie słyszałem, by osierocone lisiątko z błogim spokojem mówiło „Moi rodzice poszli do raju". Zazwyczaj powtarzało, kiwając główką, że tak właśnie miało być. Ideologia życia po śmierci nijak ma się do pogodzenia się z nią.

- Musimy iść – ponownie rzekł Los.

Wkroczyliśmy na teren pozbawiony roślinności. Tutaj zamienialiśmy się rolami, dlatego wolałem nie zbaczać z wyznaczonej krokami przyjaciela ścieżki. Szedł on dziarsko, z podniesiono wysoko głową, niczym dziecko, tymczasem był mężczyzną, dużo starszym ode mnie. Zastępy światła stawały się coraz bliższe. Nareszcie mogłem dojrzeć poszczególne postaci. Zdziwiła mnie aura rozmodlenia. Wielu klęczało lub biło pokłony niewidocznemu bóstwu. Ich splecione palce, poruszające się bezgłośnie wargi, przymknięte powieki, zmarszczone czoła...

- Co oni robią? – Szepnąłem.

- Czczą Boga Ojca, to nagroda za uczciwe życie – odezwał się ktoś. Przysiągłbym, że z jednego gardła wydobywały się głosy całego świata; echo dudniło jeszcze długo w moich uszach.

Istota uskrzydlona białym pierzem zatrzymała się przed nami. Jasne włosy wirowały dookoła głowy, tworząc nimb. Ubrany był w nieskazitelnie czyste szaty, a w jego oczy nie miałem śmiałości spojrzeć: zbyt piękne i jednocześnie zbyt oślepiające. Dzierżył w jednej ręce bat, zaś w drugiej miecz. Przez głowę przeszło mi pytanie: Dlaczego? Nie musiałem wypowiadać głośno, postać zwróciła się do mnie ponownie:

- Zastępy archaniołów, powołane do psiej służby wobec Pana, to my. Ci, których widzisz klęczących, to wybrańcy, owieczki. Jedno stado, jedna owczarnia. Dbamy, by nie zbłądziły.

- Batem? – Zdziwiłem się. Coś tu nie pasowało.

A on wzruszył ramionami, westchnął ciężko, nie skomentował.

Los wiercił się niespokojnie, jak to już było w jego zwyczaju. Zarejestrowałem szereg specyficznych, zależnych od sytuacji odruchów nerwowych. Czasem było to zwykłe drapanie się za uchem czy marszczenie brwi, jednakże zdarzały się wypadki gorsze, na przykład zaczynał biegać w kółko i wyśpiewywał paskudne, obleśne dziwactwa. Kiwałem głową z politowaniem, prosząc o mentalne opuszczenie zastępu Dionizosa, gdyż płoszył niewinne chrząszcze; ukrywały się przed nami w starej korze. Na właściwym terenie raju mój kompan stawiał kroki ostrożniej. Włosy na karku miał zjeżone, paznokcie poobgryzane. Podążający z nami strażnik chyba nie zwracał uwagi na te natręctwa, chociaż odniosłem wrażenie, że z trudem powstrzymuje szczere chęci potraktowania niebieskowłosego bezlitosnym batem.

- Naprawdę macie tu tylu wiernych, bogobojnych? – Podjąłem rozmowę w celu rozluźnienia sytuacji. Skrzydlaty zmierzył mnie wzrokiem.

- Skąd to pytanie? – Odparł po chwili.

- Z obrzeży lasu tak to wyglądało. Widziałem piękne zastępy...

- Legiony Światła – wtrącił.

- Właśnie! Legiony, cudowne i majestatyczne. Czy ich szeregi zasilane są przez nagrodzonych?

Zagrzmiało. Potężny grom z kłębiastych chmur wystrzeliwszy, wbił się z gniewnym pomrukiem w glebę. Rozmówca parsknął śmiechem.

- Nie, nie, Istoto Leśna. Nic bardziej mylnego. My a oni... My jesteśmy elitarni, powołani przez Pana, Stwórcę, Niebieskiego Boga Życia. Anioły, archanioły, cheruby, serafy – wymieniałbym długo. Pilnujemy śmiertelnych, szlachetniejszego brudu ziemskiego. Reszta nas nie interesuje.

- A kim jest reszta? – Wtrącił się Los.

Gwardian mieczem wskazał dymiący komin fabryczny. Z tej odległości wyglądał jak podpalony, malutki patyczek, ale nie wierzyliśmy w to złudzenie.

- Reszta mieszka tam. To świat niegodny, ziemia skażona chemikaliami. Krew ich przesączona jest toksyną rozwoju cywilizacyjnego.

- Tam jest Jedno... - szepnął przyjaciel, ciągnąc mnie za gęste futro na biodrze.

FaunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz