Najwięcej odwagi wymagają te małe, proste rzeczy.
Myślisz, że masz jaja, bo podskakujesz jakiemuś kolesiowi, mając za sobą do obrony stado skretyniałych debili o inteligencji bliskiej zeru? Taa. To wybitnie odważne.
Wiesz co wymaga odwagi?
Przyznanie się do błędu, powiedzenie prawdy.
Samobójstwo.
Tak. To też. Może po części jest to też akt tchórzostwa, ucieczki przed problemami. Ale z drugiej strony, czy odważyłbyś zadać sam sobie ból związany z odchodzeniem z tego świata? I czy byłbyś w stanie skazać się na wieczne potępienie przez to co zrobiłeś?
Nic nie jest takie łatwe na jakie wygląda.Nie jestem odważna. Nigdy nie byłam. Ani wtedy, gdy miałam przeciwstawić się ojcu, ani teraz, gdy siedzę w wannie, bawiąc się żyletką. Przecież wiem, jak to zrobić. Ciąć wzdłuż żył, a nie w poprzek. To tak cholernie proste. Wprost dziecinnie. Ale mimo to nie mogę się na to zdobyć.
Już od roku tylko znaczę swoje ciało kolejnymi koronkami bólu, nie mając odwagi na zakończenie tego wszystkiego. Na zakończenie tej cholernej farsy zwanej potocznie życiem. Moim życiem.
Więc kolejny raz tylko tnę swoją skórę, patrząc na lejącą się krew.
Kiedyś będę dość odważna.
Wiem to.
Kolejny dzień w szkole to też kolejny dzień dziwnych spojrzeń kierowanych w moją stronę i szeptów na mój temat. Zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Towarzyszą mi niemal wszędzie od roku. Odkąd wycofałam się z tego cholernego życia.
Idę korytarzem z wysoko uniesioną głową. Mój wzrok obojętnie prześlizguje się po twarzach mijanych przeze mnie uczniów. Mają mnie za dziwadło, ale jednocześnie boją się mnie. Może dlatego, że jestem uważana za chorą psychicznie. Mówią, że moje oczy są puste jak oczy lalki.
Możliwe. We mnie też nie ma życia.
I wtedy zza rogu wychodzi On. Moje czarne oczy napotykają jego znienawidzone błękitne tęczówki. Tylko on nie odwraca głowy mijając mnie. I tylko widząc jego mam ochotę umknąć spojrzeniem.
Ale idę dalej, a za mną powiewają poły płaszcza. Jego spojrzenie staje się szydercze. A ja... Ja widząc go wprost nie mogę powstrzymać fali nienawiści i pogardy płynących z moich oczu. Musi je widzieć, bo po chwili udaje, że mnie nie dostrzega.
Jak ja nienawidzę Toma Harrisa.
Jego oddech owiewa moją twarz. Nienawidzę zapachu gumy owocowej. Boli mnie wszystko. Każda część ciała, której dotykają jego ręce. A dotykają mnie wszędzie, co wywołuje u mnie odruch wymiotny. Ale nie mogę go odepchnąć, tak jak nie mogę krzyczeć.
Musiał dodać coś do mojego piwa. To niemożliwe, żeby trzy puszki wywarły na mnie taki efekt.
Całuje mnie w szyję, a zaraz potem w usta, gryząc moją skórę. Gdy jego zęby zaciskają się na mojej wardze czuję spływającą z niej krew. Jego ręce już dawno dostały się pod moją sukienkę, zdzierając ze mnie bieliznę. Chcę się od tego uwolnić, ale nie mogę.
- A teraz dasz mi to, na co czekam od roku - warczy.
Popycha mnie w róg pomieszczenia. Nogi uginają się pode mną, przez co moja głowa uderza z cichym trzaskiem w ścianę. Ból eksploduje w moim mózgu.
Zawsze tu się budzę. Pewnie dlatego, że w realu właśnie wtedy straciłam przytomność.
Tej nocy jest inaczej.
Idzie w moja stronę rozpinając spodnie. Ale ja nadal czuję swoje ciało. Dlatego, gdy przygniata mnie do podłogi i chwilę potem wbija się we mnie, ból zalewa mnie swoją falą. Jego zachrypnięte jęki rozkoszy budzą moje obrzydzenie. Ból pulsuje we mnie nieustannie, wciskając z oczu łzy a z gardła jęki bólu.
- No, mała. Spisałaś się - mówi opadając na mnie po ostatnim, głośniejszym jęku.
"Żałośnie krótko, Tom" - mówi podświadomość tej prawdziwej mnie.
Podnosi się, a tym razem ja robię to samo. Klęczy, a ja odchylam jego głowę wpijając się w jego usta i siadając na jego kolanach. Zaskoczony przyciska mnie do siebie, a ja czuję, że jego żałośnie mała męskość znów zaczyna twardnieć.
Wtedy zsuwam usta na jego szyję
i wgryzam się w jego krtań.
Budzę się, a moje ciało jak zawsze po tym śnie pulsuje bólem. Nie pamiętam prawie nic z tamtego wieczoru. Obudziłam się miesiąc później, z paraliżem kończyn dolnych wynikającym ze śpiączki. Dowiedziałam się, że znalazł mnie jakiś starszy chłopak, ale dopatrzyli się tylko urazu głowy, nie gwałtu. Szybko odzyskałam sprawność. I znienawidziłam Toma Harrisa.
Zaczęłam się ciąć. I robię to do tej pory, nie mając odwagi aby zakończyć swoje marne życie.
Ale nie to jest najgorsze w tym wszystkim. Najgorsze jest to, że...
ja wciąż go kocham.
Kocham Toma.
Mojego pierwszego chłopaka. Mojego gwałciciela.
A jednocześnie nienawidzę go.
Najbardziej na świecie.
Ale czas z tym skończyć. Skończyć ze słabością. Już wiem, co zrobić.
Woda barwi się na czerwono. Robię kolejną kreskę na udzie i następny krwawy strumyk wpływa do wody. Zagryzam z rozkoszy wargi i zamykam oczy odchylając głowę do tyłu. Kolejna zmiana zapoczątkowana przez Toma.
Stałam się masochistką. Nic nie sprawia mi takiej przyjemności jak ból.
Wychodzę z wody i wycieram się. Tarcie ręcznikiem po nie do końca zagojonych ranach i bliznach, znajdujących się na udach, rękach brzuchu i biodrach, sprawia mi dodatkowy ból, którym rozkoszuję się jak kiedyś wódką.
Ubieram się w bordową, przylegającą sukienkę. Jej długie rękawy zasłaniają wszystkie blizny. Jest odpowiednio długa, by zakryć pamiątki na nogach, a jednocześnie wystarczająco krótka, żeby przyciągnąć spojrzenia chłopaków. Nie przejmuję się ciągle krwawiącymi ranami. Nie będzie widać tych plam. Nie na tej sukience. Zakładam botki na platformie, a na ramię zarzucam torebkę.
Nikt w domu nie zauważył mojego wyjścia. Jak zawsze.
Przyciągam spojrzenia. Zawsze tak było i jest. Z makijażem ciężko mnie poznać. I o to chodzi.
Czuję na sobie jego spojrzenie, gdy wiję się na środku parkietu. Zawsze go do mnie ciągnęło. Tak jest i tym razem.
Jego ręce przyciągają do niego moje biodra. Wyciągam rękę nad głowę i paznokciami znaczę delikatnie drogę na jego szyi. Staje mu.
Odwraca mnie w swoją stronę i unosi moją twarz do góry. Chce się odsunąć, ale uniemożliwiam mu to, przeciągając go do siebie za pasek.
- Czego chcesz? Jeszcze ci mało? - Patrzy na mnie z pogardą.
- Tęskniłam - odpowiadam mu wprost do ucha, przygryzając je i napierając cyckami na jego klatę.
Podoba mu się. Wiem to. I wiem, że chce więcej. Przesuwam językiem po jego szyi, przygryzając coraz mocniej jego skórę.
Sadystką też jestem.
Łapię go za koszulę i ciągnę za sobą. Nawet się nie opiera. Żałosne. Wyprowadzam go na balkon. Nie obchodzi mnie, że ktoś z innego bloku może nas widzieć. Całuję Toma gryząc jego język do krwi. Odpowiada mi tym samym. Wzdycham zadowolona. Może mogłoby coś z tego wyjść. Może...
Ale już za późno.
Jego dłonie unoszą mnie, a za chwilę siedzę już na balustradzie. Znów go całuję, a jego dłonie zaciskają się na moich cyckach jak kiedyś. Tylko teraz ten ból sprawia mi przyjemność. Krew płynąca wcześniej z ran zdążyła zaschnąć i zlepić się z sukienką, więc gdy raptownie pociąga jej koniec trochę do góry, zrywa wraz z materiałem strupy. Z moich ust wyrywa się jęk rozkoszy wywołany tym bólem. Myśląc, że moja reakcja związana jest z jego działalnością, chłopak przyciska mnie do siebie. Nie wyprowadzam go z błędu. Jego ręka dotyka krwi gromadzącej się na mojej nodze.
- Co do..?
Nie pozwalam mu zwracać na to uwagi. Wpijam się w jego usta kierując jego ręce na swoją talię. Niech sobie wędrują. Rozpinam jego pasek.
- Patrzę, że się podszkoliłaś.
Popycham go gwałtownie do tyłu. Ląduje tyłkiem na betonie. Chwilę potem siedzę już na nim. Ledwie czuję, że we mnie jest.
- Dobrze, maleńka.
To jest żałosne. Stęka i jęczy z rozkoszy, a ja nawet nic nie czuję. Żadnego bólu. Nic.
Czuję, jak jakieś ciepło rozlewa się we mnie. Znów doszedł w minutę. Jedną ręką łapię go za brodę, drugą wplatam w jego włosy z tyłu głowy. Odrywam swoje usta od jego.
- Do zobaczenia w piekle, Tom.
Jego oczy są przerażone. Cholernie mnie to podnieca. Zanim robi cokolwiek, przekręcam gwałtownie jego głowę w prawą stronę. Słysząc satysfakcjonujące pęknięcie zaczynam się śmiać. Całuję jego usta, choć to niełatwe, bo jego głowa spoczywa pod nieciekawym kątem.
Mówią, że trzeba mieć dużo siły, aby skręcić komuś kark. Jak to dobrze, że część swojego żałosnego życia spędziłam na siłowni.
Walę w jego klatę zaciśniętymi pięściami. Z mojego gardła wydobywa się żałosne wycie.
- Dlaczego, Tom?! Pytam się, kurwa, dlaczego?! Mogło nam wyjść! Ale ty wolałeś umrzeć! Kochałam cię, skurwysynie! Jak mogłeś mi to, kurwa, zrobić?!
Znów się śmieję. No tak. Przecież to przeze mnie ma teraz wywieszony z ust język i wybałuszone oczy. Wstaję i zaczynam się śmiać. Kręcę się wokoło, z rękami wystawionymi na boki. Było mi tak lekko.
- Czemu, Tom? Czemu mnie zostawiłeś? - szepczę, a łzy spływają mi po policzkach.
Wchodzę na barierkę i staję chwiejnie na jej szerokiej powierzchni.
- Kocham cię, Tom. Do zobaczenia w piekle, skurwysynie. - Duszę się urywanym śmiechem. To takie zabawne! Stoję tu i gadam z trupem. Chyba ze mną źle.
Spadam. Jakie to wspaniałe uczucie. Tak muszą czuć się ptaki.
Jednak jestem odważna."Wszyscy jesteśmy upadli" ~ "Miasto Niebiańskiego Ognia", Cassandra Clare.
CZYTASZ
Opowieści nocy
RandomBo niektóre historie za dnia tracą sens... Zbiór opowiadań różnogatunkowych mojego autorstwa ;)