Jedna kropla
Szum głosów i oddechów rozbija mój umysł.
Druga kropla
Prąd rozchodzi się gwałtownie po moim ciele.
Trzecia kropla
Wciągam gwałtownie powietrze i otwieram oczy.
Uderzenie serca
Żyję
To zabawne. Jak bardzo jedno wydarzenie, kilka krótkich minut, może wpłynąć na życie. Zamykasz oczy na trochę dłuższą chwilę, a gdy je otwierasz nic już nie jest takie samo.
Podobno zmiany są dobre. Nie wierzcie w to.
Nie wszystkie.Monotonny głos nauczyciela usypia mnie. Znów wprowadza mnie w ten stan dziwnego letargu, w który popadam coraz częściej. Zanurzam się w pojawiającej się znikąd ciemności, tak podobnej do tej pustki, w której przebywałam w tamtej chwili. Działa na mnie jak obecność starego znajomego - uspokajająco. Czasami zastanawiam się, czemu nie zrobiłam tego jednego kroku w nieznane. Jeden mały krok i nie byłoby już nic. Byłabym wolna, bez zmartwień.
Dlatego żałuję, że nie zrobiłam tego jednego, cholernego kroku do przodu.Jest już ciemno. Chyba to już bardziej noc niż wieczór. Ale tak jest dobrze. Lubię ten otaczający mnie mrok. Siedzę na ławce w parku i odchylam głowę do tyłu. Na moją twarz spadają kolejne krople. Jedna za drugą. Znów zapadam się w tą pustkę i czuję to wszystko, co wtedy. Czasem w tym wszystkim pojawia się mały, świetlisty punkt. Nie wiem, czy naprawdę go wtedy widziałam. Wolę myśleć, że nie.
Ciemność jest dla potępionych.
Takich jak ja.
Kolejne trzy krople. Otwieram oczy i wracam do tego pierdolonego życia.To już dwa lata.
Mijają dokładnie dwa lata od tamtej chwili.
730 dni temu umarłam.
A po 10 minutach powróciłam do życia.
Szczerze?
Wolałam być martwa.
Przeczesuję dłonią ostrzyżone na chłopaka włosy. Dłuższa, kruczoczarna grzywka przysłania mi pomalowane na smolisty kolor oczy, których tęczówki mają tą samą barwę. W zestawieniu z moją trupiobladą skórą to wszystko nadaje mi nieco upiorny wyraz. Plamię usta ciemnofioletową szminką i wychodzę na miasto.
Naciągam na głowę kaptur mojego czarnego, sięgającego kostek płaszcza, który powiewa za mną pod wpływem gnającego po ulicach wiatru. Spod rozpiętego materiału widać bokserkę, bojówki i glany, wszystkie w tym samym, kruczym kolorze. Już niejednokrotnie słyszałam, że wyglądam jak śmierć, tylko kosy brak. Nie przeszkadza mi to.
Przecież to prawda.Przeskakuję przez mur, a materiał rozkłada się za mną jak skrzydła. Ląduję na ugiętych nogach i po chwili kontynuuję wędrówkę, mijając kolejne nagrobki. Przystaję przy jednym z nich. Z wewnętrznej kieszeni wyjmuję trzy białe róże i kładę je na grafitowym marmurze. Przez jakiś czas tylko patrzę się na wyryte w płycie litery.
- Przepraszam. - Cichy, ledwo słyszalny szept wydobywa się spomiędzy moich warg. Ktoś stojący obok mógłby wziąć go jedynie za westchnienie wiatru.
Ruszam dalej. Po chwili biegnę już pomiędzy tymi pamiątkami ludzkich istnień, które jednak przecież nie są wieczne. Wszyscy znikniemy z tej Ziemi, umrzemy. Przez jakiś czas pamięć o nas będą niosły cmentarze pełne pomników, ale potem i one znikną. Taka kolej rzeczy.
Przelatuję nad parkanem i podążam dalej, aż do starego, zapomnianego stawu i zbutwiałej kładki nad nim. Deski są stare i w większości przegniłe, ale utrzymują mój ciężar. Przechodzę na drugą stronę zbiornika i siadam na wielkim, podłużnym kamieniu.
Patrzę w taflę wody i widzę w niej gwieździste niebo. Kocham ten widok prawie tak bardzo jak samotność. Wyciągam fajki i podpalam jednego. Zaciągam się dymem tak głęboko jak tylko mogę. Ale nikotyna nie przynosi mi już ukojenia. Cztery machy i z papierosa zostaje wyłącznie filtr, który rzucam w mroczną głębię. Zaciskam dłoń przyobleczoną w skórzaną rękawiczkę w pięść i uderzam nią w zimny głaz pode mną.
Raz.
Dwa.
Trzy.
I znów.
I ponownie.
Tracę rachubę. Ręka pulsuje bólem, a po palcach cieknie krew. Krew, która zabarwiła również moje tymczasowe siedzenie. Z gardła wydobywa mi się zduszony warkot. Opieram łokcie na kolanach i kładę czoło na skrzyżowanych przedramionach. Staram się nie myśleć, ale to wydaje się być niemożliwe.
Czuję zmianę w powietrzu. Nie muszę nawet podnosić wzroku aby wiedzieć, że to on się znów pojawił. Skąd to wiem? Ponieważ nikt inny nigdy mnie tu nie znalazł. Ani nie wiedział o moich wyprawach do tych swoistych mauzoleów. Po prostu pewnego dnia spotkałam go przy cmentarnej bramie. W następnym miesiącu też. Kolejnych trzydzieści dni później znalazł mnie nad stawem. I znajduje tak od tamtego dnia. W każdym miesiącu.
- Czemu tym razem były to trzy róże?
Słysząc jego głos sztywnieję. Odezwał się po raz pierwszy. Do tej pory zawsze siedzieliśmy w ciszy. Odwracam powoli głowę w prawą stronę. Pomiędzy pasmami zasłaniającej mi widok grzywki widzę jego twarz. Patrzę w te oczy i nie mogę przestać się zastanawiać, co takiego on w sobie ma, że pomimo wszechobecnej ciemności, zieleń jego szmaragdowych tęczówek jest doskonale widoczna.
- Bo to już kolejny rok. - Mój głos jest zachrypnięty. Rzadko mówię. - Przecież wiesz.
- To nie była twoja wina.
- To jest moja wina. - Pustka słyszalna w moich słowach zdaje się przerażać mojego towarzysza.
- Nie. - Kręci przecząco głową.
- Wiem swoje.
- Ja też. Byłem tam. To nie twoja wina.
- Moja. Kosiarz mógł wziąć mnie. Zamiast kogokolwiek z nich - dodaję szeptem.
- Nic nie mogłaś na to poradzić.
- Ale powiedz mi, jak to w ogóle było możliwe? Jak, do cholery?! - wyję w noc. Mój głos się łamie.
- Widocznie tak miało być.
- Jasne - syczę. Złość przepełnia mnie. - Jestem potępiona. Nawet w piekle mnie nie chcą.
Zrywam się i chwilę potem znikam już w otaczającym staw lesie. Płaszcz łopocze za mną. Brzmi to jak łomot skrzydeł wielkiego ptaka. Wiem, że nie ruszy za mną.
Nigdy tego nie robi.
CZYTASZ
Opowieści nocy
DiversosBo niektóre historie za dnia tracą sens... Zbiór opowiadań różnogatunkowych mojego autorstwa ;)