- Tu Derek Hale z grupy Amerykańskiej. Wraz ze Stilesem Stilinskim zostaliśmy odcięci przez lawinę od reszty załogi.
Z krótkofalówki wydobył się szum, z którego po chwili dało się słyszeć głos mężczyzny.
- Tu Peter Shol z załogi ratowniczej, jesteście w stanie podać nam wasze współrzędne?
- Niestety nie. Obóz mieliśmy rozbity na lewej stronie zbocza. Lawina zmusiła nas do ucieczki na wschód jakieś trzy kilometry.
Urządzenie przez dłuższą chwilę szumiało.
- W tym momencie nie jesteśmy wstanie wysłać po was nikogo. Wszystkie jednostki są na akcji ratunkowej w mieście. Czy jesteście wstanie przetrwać do rana?
Derek obrócił się do tyłu, patrząc na sprzęt przy którym stał Stiles.
- Powinno nam się udać.
-Powodzenia.
Z krótkofalówki jeszcze przez moment wydobywał się szum, po czym całkowicie ucichła.
- Kurwa.- Syknął do siebie Hale.
- Nie przylecą po nas?- Stiles wyprostował się natychmiastowo.
- Będą rano.
- Rano? Jak to rano. O mój Boże umrzemy, zamarzniemy pod warstwą śniegu, albo jeszcze gorzej zeżre nas yeti. Widziałem o nim ostatnio program. Wielkie bydle z wielkimi nogami. Nikt nas nie znajdzie...
- Stiles przymknij się!- Derek zmarszczył brwi wpatrując się niezadowolony w Stilinskiego.- Mamy sprzęt, nie zamarzniemy i skąd do cholery wytrzasnąłeś pomysł z yeti?
Szatyn wpatrywał się przez moment niepewnie w bruneta po czym powoli pokiwał głową.
- Umrzemy tutaj.
Derek przewrócił oczami. Wyminął Stilesa podchodząc do tego co udało im się uratować. Zaczął przeglądać zawartość toreb, wyciągając co poniektóre pakunki.
- Mamy zapas jedzenia i picia, jeden namiot i jeden śpiwór. Przeżyjemy.- Zaakcentował ostatni wyraz wbijając gniewne spojrzenie w młodszego chłopaka.
- Jeden namiot i śpiwór? Mam spać z tobą w tym samym namiocie i do tego śpiworze?- Stilinski uniósł jedną brew do góry.
Hale zmrużył niebezpiecznie oczy.
- Jak ci nie pasuje śpij na dworze.
- Świetnie.- Szatyn skrzyżował ramiona na piersi, opierając się na powrót o sprzęt.
Derek stanął za nim wyszarpując spod jego pleców namiot, przez co Stiles zachwiał się i wylądował tyłkiem w śniegu. Po chwili szoku zerwał się na równe nogi miażdżąc bruneta morderczym spojrzeniem.
-Zrobiłeś to specjalnie!
- Rusz się, musimy rozstawić obóz przed zachodem.- Derek niewzruszony oburzeniem szatyna zaczął rozkładać namiot.
Stiles zacisnął pięści, wziął dwa wdechy na uspokojenie i wziął się za robotę.
Uwijali się najszybciej jak potrafili, warcząc co jakiś czas na siebie. Wraz z zachodem słońca obozowisko stało już prawie całkowicie rozstawione, ostatnią rzeczą do wykonania zostało ognisko.
- Pójdę poszukać gałęzi.
- Wo, wo zwolnij. Mam zostać tutaj sam?- Stilinski rozejrzał się wielkimi oczami po ciemności, która panowała dookoła ich obozowiska.
Derek uniósł brew ironicznie.
- Boisz się, że pożre cię yeti?
- Koleś! To wcale nie jest śmieszne.