Rozdział 1

218 23 8
                                    

Proszę o zostawienie opinii w komentarzu :)

Mam na imię Hunter. Chodzę do liceum. Jaki jestem? Wielu sądzi, że kreatywny, wysportowany, czy mądry. Dziewczyny uważają mnie również za przystojnego, bad boy'a. Czy się taki czuję? Nie wiem.
Ale wiem jedno. Czuję się pusty. Czuję, że jakiś kawałek mnie jest zagubiony niczym fragment układanki a moim zadaniem jest odnalezienie go.

Idę szkolnym korytarzem. Nagle zza zakrętu wpada na mnie jakaś dziewczyna, sterta książek, które niosła z hukiem upadła na ziemię.
-Ojej, przepraszam - Schyliłem się aby jej pomóc.
-Nic się nie stało - Odpowiedziała - mogłam bardziej uważać. - nie widziałem jej nigdy wcześniej. Była dość wysoka, zważywszy na to, że sięgała mi za szyję a miałem prawie metr dziewięćdziesiąt. Miała włosy do ramion, były cudownie blond.
-Przepraszam, spieszę się, może kiedyś znowu na siebie wpadniemy-powiedziała nieznajoma odchodząc. Pomachałem jej ręką.
Nagle poczułem ból głowy, wiem co on oznacza. I nie cieszę się z tego. Czym prędzej pobiegłem do dobrze mi znanego schowka na drugim piętrze. Zatrzasnąłem za sobą drzwi. Moje oczy rozbłysły jak gwiazdy, kolorem niebiesko-białym. Przed oczyma ukazał mi się obraz jadącego samochodu. Siedzieli w nim moi rodzice, tata kierował a mama szukała czegoś w torebce. Był to jesienny wieczór. Liście opadając na ziemię tworzyły morze barw. Samochód wjechał na skrzyżowanie. Znienacka wyjechał wielki tir i uderzył w auto moich rodziców, które zaczęło dachować a później płonąć. Na miejsce przyjechała policja i pogotowie. Tira już tam nie było, tak samo jak dusz moich rodziców. Widziałem chodź nie chciałem jak ratownicy wynoszą zmasakrowane ciała Mathew'u i Idy Blake'ów - najdroższych i najwspanialszych ludzi jakich dał mi los a teraz okrutnie mi ich odebrał.
Powracam do świadomości. Od śmierci moich rodziców minął miesiąc, ciężko mi poukładać wszystko na nowo.
Wyszedłem ze schowka na miotły. Udałem się w stronę szatni, wziąłem czarny płaszcz i skierowałem się w stronę wyjścia.
Aktualnie mieszkałem z ciotką. Była ona siostrą mamy a za razem najbliższą rodziną jaką znałem. Ciocia Dorothy mieszkała w dosyć dużym domu. Był on dwupiętrowy ze sporą ilością pokoi, mój znajdował się na poddaszu, sam go wybrałem. Wydawał się taki cichy i przytulny.
Podszedłem do drzwi, wsunąłem do zamka klucz i przekręciłem dwa razy.
-Hunter? - Zawołała ciotka - Hunter, to ty?
-Tak, tak, ja - odpowiedziałem jej - jakby co to jestem na górze.
-Zejdź później na obiad - krzyknęła, gdy byłem w połowie drogi po schodach.
Mój pokój znajdował się na końcu korytarza. Otworzyłem drzwi, wszedłem do środka i rzuciłem plecak w kąt. Następnie padłem na łóżko. Poleżałem tak chwilę rozmyślając o różnych sprawach na przykład takich jak kiedyś dostałem od mamy książkę, która do dziś jest moją ulubioną "Wybrańcy Nocy". Jeden jej cytat zapadł mi w pamięci "Wspomnienie straconej miłości jest jak wściekły pies, może nas przeżreć do szpiku kości, tylko z taką różnicą, że pies kiedyś odpuści". Przekonałem się o tym na własnej skórze.
Otrząsnąłem się z zamyślenia, wstałem i podszedłem do biurka. Usiadłem na obrotowym fotelu, wziąłem ołówek i zacząłem coś gryzmolić na kartce. Nagle otworzyły się drzwi mojego pokoju.
Stanął w nich mój najlepszy kumpel Spencer.
-Hej stary, co tak sam siedzisz? Chodź do mnie, przyszło kilka osób porozweselamy cię jakoś. -Od śmierci moich rodziców Spen zawsze stara się mnie pocieszać.
-Nie mam ochoty, serio. - Nie mam ochoty świecić przed wami oczami jak choinka. Nawet mój przyjaciel nie zna mojego sekretu. Nie wie, że potrafię się zmieniać w wilka. Pomaga mi to w najtrudniejszych chwilach, kiedy myślę, że mnie rozniesie wymykam się przez okno, odchodzę kawałek w las i po prostu staję się kimś innym, kimś kto jest wolny i dziki i kogo nic nie interesuje. Żadne zasady.- a po za tym źle się czuję.
-Dobra nie wyciągnę cię do siebie, to ja rozgoszczę cztery litery u ciebie. - zdefiniował.
-OK.
Otworzyłem laptopa i zacząłem przeglądać internet. Spenowi zaczynało się powoli nudzić i dał mi to zbyt przesadnie do zrozumienia, zaczął ziewać i się przeciągać. Spojrzałem na zegar, który wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą. Ale ten czas szybko mija - pomyślałem.
-Zwijam się, myślałem, że dam radę jakoś się z tobą dogadać ale cóż, mówi się trudno. - Pożegnał się Spencer.
-Mi też było miło porozmawiać -Ironia, coś co wychodzi mi najlepiej. Mam szczęście, że Spen nie lubi się obrażać.
Wychodząc zapomniał zamknąć za sobą drzwi. Wstałem i poszedłem to zrobić za niego. Odwróciłem się i popatrzyłem w stronę okna. Mam wielką ochotę wyskoczyć przez nie i wylądować na czterech łapach. Kocham las nocą. Daje mi jakiś wewnętrzny spokój. Jednym susem znajduję się pod oknem, otwieram je i trzymając się gałęzi i dachu wyskakuję. Mogę skakać z wysokości i się nie łamać, to zasługa wzmocnionych i amortyzowanych kości. Dzięki moim zdolnościom w postaci człowieka mam wiele udogodnień takich jak świetny wzrok, czy szybkość. Ale oprócz tej fizyczności mam wilczą psychiką. Rodzina jak dla wilka wataha jest dla mnie najważniejsza a gdy ginie jakiś członek reszta niezwykle to przeżywa. Mimo, że moi rodzice byli normalni to i tak stanowili moje stado, które nagle straciłem. Bezpowrotnie straciłem.
Nie. Nie chcę o tym myśleć. Puszczam się biegiem w stronę lasu, na szczęście jako człowiek jestem dość wytrzymały. Gdy zaczynają pochłaniać mnie zagęszczające się drzewa stopuję. Opieram się plecami o gruby dąb łapiąc oddech. Odchodzę od pnia. Staję mocno na ziemi i lekko rozstawiam nogi. Zaciskam dłonie w pięści, zamykam oczy i łapię głęboki oddech. Otwieram oczy które nagle stały się jasno-błękitne. Czuję jak gotuje się całe moje ciało. Po chwili stoję już nieco niżej, na czterech łapach i z ogonem.
Biegnę. Tylko na to mam ochotę, na bieg. Nie zatrzymuję się. Zwinnie omijam drzewa. Zapewne płoszę właśnie całą leśną zwierzynę. Dobiegam do wzgórza, które nazwałem Wilczym Wierchem, wchodzę najwyżej jak się tylko da, siadam i patrzę w niebo. Uwielbiam obserwować gwiazdy. Może moi rodzice w tym samym momencie patrzą na to samo? Brakuje mi ich.
Pora się ogarnąć, trzeba żyć dalej. Tak. Postanawiam. Wracam do porządku dziennego. Rodzice na pewno nie chcieliby, żebym był teraz w dołku, oni chcieli dla mnie zawsze dobrze, nie chcę ich zawieść.
Posiedziałem tak z dwie godziny i pobiegłem w miejsce z którego wyruszyłem. Stanąłem, patrząc się w ziemię, skupiłem się i wylądowałem z powrotem na dwóch nogach.
Wślizgnąłem się po cichu przez okno i położyłem się do łóżka. Nie chciało mi się spać, po prostu chcę odpoczywać.

To byłaby pierwsza część historii o Hunterze, podoba się? Czekam na komentarze, bo chciałabym wiedzieć czy ktoś w ogóle czyta, jak nie to raczej następną część jak i kolejne, które napiszę zachowam dla siebie i moich znajomych :)

Dzika KrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz