C, jak Cedric

1.6K 137 31
                                    

Drugi tydzień szkoły zaczął się tak jak zwykle, to znaczy należy wybrać prefektów (uczniowie wybierają, ale jest to tylko jedna osoba z każdego domu). W poniedziałek po lekcjach wujaszek Sev urządził głosowanie i... Jak można było się spodziewać wygrałem ja. Wygrałem, ponieważ jestem piękny i cudowny, i kocham Harr... Chwila tego nie miałem mówić...

W Gryffindorze wybrali mojego [jeszcze nie(jeszcze)] Harry'ego, a Puchoni i Krukoni mnie nie interesują, bo... bo... bo tak. No dobra może kiedyś opowiem tę historię, ale nic nie obiecuję.

Wracając do tematu wylądowałem w nowym pokoju. Na szczęście lub nieszczęście wylądowałem tam z pewnym czarnowłosym chłopakiem z domu lwa. Na szczęście, bo będę mógł lepiej go poznać. Gorszą stroną tej sytuacji jest to iż mogę coś powiedzieć przez sen (tak mówię przez sen, masz coś do tego?). Czy mam się tego bać? Nie wiem. Dlaczego ostatnio mnie złapał? Nie wiem. Czy jest zadowolony z tego, że będzie ze mną mieszkał? Nie wiem. Czy Go kocham. Tak. I jest to jedyna rzecz, której jestem pewien... No może oprócz mojej zajebistości, ale... No wiecie.

Ten tydzień minął w miarę spokojnie. I następny też. I następny. Aż  nadszedł październik i wtedy się kurwa zaczęło. Początek niby niewinny, a jednak. 

Poniedziałek. Szósta rano. 

Obudziłem się tak wcześnie chyba pierwszy raz w życiu i to był największy błąd tegoż życia. Wszedłem do wspólnego salonu- mojego i Gryfiaka. I to co tam ujrzałem prawie zwaliło mnie z nóg. 

Harry...Bez koszulki...-nie mogę oddychać- Ćwiczy...Wygląda nieziemsko...

-O Salazarze - wymsknęło mi się, a On to usłyszał.

O Merlinie! No to, kurwa pięknie. Jestem udupiony. On teraz pomyśli, że jestem jakimś napaleńcem. Jaki ja jestem głupi...

Moje rozmyślania przerwało chrząknięcie. No tak musiałem wyglądać na trochę niedorozwiniętego, stojąc z otwartą buzią i gapiąc się na niego.

- Umm...Sorry...To ja już sobie pójdę... - wydukałem.

- Tak...Znaczy nie...Znaczy nie musisz - kiedy to mówił na jego twarzy wykwitł dorodny rumieniec. W sumie byłem zadowolony, że to ja Go do tego doprowadziłem. 

Jednak w tym właśnie momencie przypomniałem sobie co zaszło, co się stało i...I uciekłem. Po prostu stchórzyłem. Jak jakiś słaby Puchon. Biegłem sam nie wiem dokąd. Zatrzymałem się dopiero w łazience dla dziewczyn. No wiecie tej z Komnatą Tajemnic, która była moim celem. 

Uprzedzając wasze pełne uwielbienia i zachwytu pytania. Tak Ja cudowny, inteligentny, nieziemsko przystojny Draco Malfoy jestem dziedzicem Salazara Slytherina i mogę otwierać Komnatę Tajemnic. Harry także potrafi to uczynić, jednak On nie zna wszystkich jej zakamarków, gdyż nie jest prawowitym dziedzicem.

Wracając. Zjechałem do komnaty windą (tak, tak tez można) i udałem się do pracowni mojego przodka. Tam usiadłem przy biurku, wyjąłem kartkę i ołówek, i zacząłem szkicować z pamięci mój cud, takim jak Go widziałem rano. Bez koszulki, ćwiczącego. 

Skończyłem rysunek po kilku godzinach i wyszedłem z Komnaty. Udałem się do Wielkiej Sali na obiad i usiadłem przy stole mojego domu. Byłem bardzo głodny, co chyba było zrozumiałe, biorąc pod uwagę to, że nie jadłem śniadania.

Po posiłku poszedłem do dormitorium prefektów, ale nie zastałem tam Harry'ego. Nudziłem się tam sam przez jakąś godzinę. W końcu postanowiłem wyjść na błonia trochę się przewietrzyć i pomyśleć nad moim życiem. Ubrałem płaszcz, bo zaczynało robić się chłodno i opuściłem zamek.

Przechadzałem się po błoniach i rozmyślałem nad wszystkim, co się wydarzyło od dzisiejszego ranka. Nagle w oddali zobaczyłem postać, która bardzo przypominała Harry'ego. Stał on obok jakiegoś wysokiego chłopaka, którego skądś kojarzyłem, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć kim był, ani w jakich okolicznościach spotkałem go wcześniej. 

Wiem, że nie powinienem był robić tego, co zrobiłem, no ale jak to ja musiałem popełnić drugi błąd mego życia tego samego dnia co poprzedni. Podszedłem bliżej postaci i miałem już pewność iż jednym z nich był mój Gryfiak, a... A drugim... I właśnie wtedy go rozpoznałe... To... To był Cedric... Cedric Diggory, ale...ale on przecież umarł... Na moim czwartym roku, w turnieju Trójmagicznym... I nagle wszystkie wspomnienia wróciły...

Cedric był moim pierwszym zauroczeniem. Był przystojny, męski i... i co najważniejsze Ja byłem nim oczarowany, a on mnie kochał. I wtedy... i wtedy on umarł... Zostawił mnie z... z krwawiącą raną zamiast serca. Tak Draco Malfoy potrafi kochać. To właśnie wtedy znienawidziłem wszystkich Puchonów. Nie żebym wcześniej ich wielbił tylko... tylko... No sami rozumiecie. Ale teraz wyglądał inaczej, jeśli jakiś zabłąkany promień słońca padł na skórę Ced'a on... jego skóra zaczynała błyszczeć i to było dziwnie piękne. Jednakże wtedy zrozumiałem, że moje uczucia do niego kompletnie wygasły.

Po kilku minutach ich rozmowy moje byłe zauroczenie i mój obecny crush pocałowali się. Na moich oczach, a moje serce znów zostało rozerwane. Rzucone na ziemię. Podeptane. I spalone. Nie mogłem na to patrzeć. Wybuchnąłem niekontrolowanym płaczem i uciekłem mijając ich, i zupełnie nie przejmując się tym iż mnie zobaczyli. Wbiegłem do zamku i szybkim krokiem udałem się do mojej samotni. Musiałem pobyć sam.

************

Witajcie kochani przepraszam, że tak długo nic nie było, ale początek roku i miliard materiałów do zbliżających się konkursów zrobiły swoje. Będę starała się dodawać rozdziały, przynajmniej jeden tygodniowo, ale nie wiem jak to wyjdzie, więc proszę o wyrozumiałość. Pozdrawiam, mam nadzieje, że było dobrze.

Jula xx :-)

Alphabet ♡ Drarry (Nigdy Nie Skończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz