Minęło kilka dni, a związek mój i Harry'ego był tematem wielu plotek. Ślizgonki załamywały się, bo ich cudowny, czystokrwisty, przyszły mąż (patrz JA) jest gejem i to w dodatku zajętym. Reszta lasek płakała, bo Wybawiciel tego świata jest gejem i nie będzie ojcem ich dzieci. Najgorsze jednak były groźby tych dwóch wariatek. Ciekawi o kim mówię??
Hmmm.... pomyślmy....Jedna gryfonka, jebnięta i ruda.
Druga ślizgonka, jebnięta i ciemna.
Domyślacie się już, prawda? Chodzi oczywiście o Ginny W. oraz Pansy P. .
Ta pierwsza najpierw tylko mi groziła, ale kiedy dodała mi jakiegoś gówna do jedzenia i to Harry'emu zrobiło się niedobrze (wiecie, skutek uboczny eliksiru)to troszkę mnie poniosło i transmutowałem jej rude kudły w węże. (Tak bardzo żałuję, że nie jadowite.)
Z kolei ta druga idiotka od razu przeszła do rękoczynów. Po tym jak eliksir po pełnych 72 godzinach przestał działać (no przynajmniej w pewnym stopniu, ale o tym później) Harry chciał pójść do biblioteki, aby nadrobić zaległości (nie było nas na lekcjach przez 3 dni). On poszedł tam zaraz po obiedzie, a ja miałem dołączyć do niego później. Parkinson kazała jakimś osiłkom zaciągnąć Gryfiaka do pustej klasy, a potem sama się Nim "zajęła".Skutkiem eliksiru, który pozostał po rozdzieleniu jest telepatia - czytanie w myślach, ale nie tylko. Potrafimy wzajemnie przekazywać sobie uczucia oraz odczucia.
Kończyłem już obiad i strasznie cieszyłem się na wspólną naukę z Gryfonem, ale kiedy poprzez więź otrzymałem dość niepokojące sygnały (wyczuwałem tam strach i coś na kształt wołania o pomoc). Powiadomiłem szybko Godryka, żeby chociaż ktoś wiedział co się dzieje, a sam dałem się prowadzić intuicji. Po kilku dłużących się minutach odnalazłem mojego chłopaka(mój chłopak, jak pięknie to brzmi) w nieużywanej sali. Widok, który tam zastałem zmroził mi krew w żyłach. Ta chora psychicznie dziewczyna stała nad moim małym Gryfiakiem z nożem, z jego brzucha wypływała krew. Czułem, że ten widok będzie mnie często nawiedzać... Zanim jego oprawczyni zorientowała się, iż za nią stoję, rzuciłem niewerbalną drętwotę i podbiegłem do Harry'ego.
Porwałem go w ramiona uważając oczywiście na ranę, która swoją drogą wyglądała okropnie. "Nie mogę Go stracić, nie teraz... Dlaczego ON??" Te słowa wyryły mi się w pamięci niczym wypalone rozgrzanym żelazem. Tuląc Gryfona do piersi wylewałem morze łez... Nagle oprzytomniałem na tyle, że zacząłem rzucać zaklęcia uzdrawiające wszelkiej maści, ale jak na złość nic nie mogło (a może nie chciało) mu pomóc. Czułem coraz słabszy puls i mniej równomierne bicie serca, widziałem jego zamglone oczy i delikatnie poruszające się popękane, malinowe wargi. Widziałem jak uchodzi z niego życie. Ostatni raz pocałowałem jego blade czoło, spojrzałem w niebo, a wtedy...
~~ Harry ~~
Ostatnie spotkanie z Draco, naszymi przodkami i tym Nietoperzem z lochów to było zbyt wiele rewelacji. Po pierwsze zostałem "opętany"; po drugie mam chłopaka; po trzecie Draco chyba nie ogarnia FB; po czwarte ktoś mnie kocha... To w sumie tak w skrócie.
Teraz, po kilku dniach, kiedy odwracalne skutki eliksiru puściły zmierzałem ku bibliotece, a za jakieś dwadzieścia minut miał dołączyć do mnie mój chłopak. Nagle poczułem jak czyjeś ręce ciągną mnie w stronę jakiś drzwi. Następne co pamiętam to cios w głowę. Ocknąłem się po kilku minutach i natychmiast wysłałem krótki ostrzegawczy sygnał do Draco. Siedziałem pod ścianą a mój "porywacz" z pewnością już się ulotnił. W pewnym momencie cienia wyłoniła się ślizgonka o twarzy mopsa - no tak Pansy... pewnie zapłaciła jakiemuś osiłkowi, tylko czego ona chce??? Zapytałem ją o to, a ona zaśmiała się jak wariatka, ale czego mogłem się spodziewać. Pewnie wyrzuci z siebie to co ją gryzie i da mi spokój... tsaaa przekonałem się, że tak to mogłoby być w marzeniach. Zauważyłem pewien srebrny ostry przedmiot w jej rękach, a biorąc pod uwagę moje związane kończyny to nie wróżyło nic dobrego.
Zaśmiała się po raz kolejny i podeszła do mnie, ukucnęła i przystawiła nóż do mojego brzucha. Przekazałem moje "zaniepokojenie" Draco... chciałem, żeby tu był. Tak skupiłem się na więzi, że nie zauważyłem, kiedy mnie dźgnęła, dopiero zimno metalu przeciąganego po mojej skórze przywrócił mnie do rzeczywistości. Nie próbowałem z nią rozmawiać i tak nic by to nie zmieniło, zamiast tego po prostu czekałem na cud, że może się opamięta i wezwie pomoc, cokolwiek. Miałem przymknięte oczy kiedy zobaczyłem blond anioła wchodzącego cicho przez drzwi. Miał uniesioną w górę różdżkę, a już po chwili mój kat leżał z boku, nieprzytomny. Anioł podbiegł i przytulił mnie do siebie. Chciałem mu powiedzieć, że nie powinien mnie przytulać, bo czemu miałby brudzić sobie taką ładną białą koszulę moją krwią? Jednak nie byłem w stanie nic powiedzieć, czułem, że jestem coraz słabszy. Spojrzałem w górę i zobaczyłem te piękne szare tęczówki, które wylewały przezroczyste łzy... Anioły nie powinny płakać, prawda? Dlaczego ON płacze?? To pewnie moja wi...
Nagle Blondyn wyrwał się z letargu i zaczął rzucać dziesiątki zaklęć. On chce mnie ocalić - pojawiła się w mojej głowie powolna myśl, jednak na nic się to nie zdało. Po wielu próbach poczułem mokre od łez wargi na swoim czole i łaskoczące mnie w policzki kosmyki platynowych włosów. Anioł uniósł głowę w górę i spojrzał na jedną ze ścian jego spojrzenie zamarło, a w oczach czaiły się złowrogie ogniki. Ostatnie co pamiętam to ciepłe silne ramiona wokół moich barków i to dziwne poczucie bezpieczeństwa, a więc tak wygląda śmierć...
~~ Draco ~~
... a wtedy z cienia wyłonił się inkub,były puchon, zmora mojego Harry'ego, Cedrik Diggory, we własnej osobie. Poczułem, jak ciało Gryfona wiotczeje w moich ramionach, a jego głowa opada na moje ramię.
- Pansy się spisała, to głupia dziewucha, ale przydatna... Potter nie żyje. Moje czary przestały działać po pocałunku prawdziwej miłości, więc trzeba go zniszczyć... No cóż... Trochę szkoda, ale będzie jeszcze wielu takich.
Kiedy tylko to usłyszałem, poczułem jak krew we mnie buzuje, a moja ręka sama rwie się po różdżkę. Moje żyły wypełniły się jakąś dziwną mocą, mogłem poczuć jej smak, zapach oraz zobaczyć jej kolor. Była czerwona. Jak krew Harry'ego...
Skoczyłem do przodu, a z moich ust samoczynnie potoczyły się słowa: "Zamknij ryj. Harry jest jedyny na całym świecie. Powinieneś zginąć w trakcie Turnieju. Jesteś nic nie wartą kreaturą. GAME OVER!"Przez moją rękę popłynęła moc, dotarła do różdżki i... nigdy nie czułem się tak magiczny, ani tak silny... Cedrik padł.
Upewniłem się jeszcze czy ta szmata się nie budzi i padłem na kolana koło nieprzytomnego Harry'ego. Ponownie zgarnąłem go w ramiona, a z mojej piersi wydobył się szloch. Nie wiem ile siedziałem przytulając go do siebie. Nagle drzwi od sali się otworzyły, nie spojrzałem kto przyszedł. To mógłby być mój ojciec, albo sam Dumbledore... miałem to w dupie. Muszę go uratować...
Poczułem jak jakieś ręce starają się odsunąć mnie od niego. Ziemista cera, długie smukłe palce, no tak Severus.
- Pomóż mu proszę, Sev! - zacząłem błagać. - On nie może umrzeć, ja go potrzebuję!!!
- Odsuń się głupi dzieciaku.
W głowie utrwaliło mi się tylko chłodne spojrzenie Severusa, potem film mi się urwał...
****************
Hej!
To znowu ja. Jeśli ktoś zauważył nawiązanie do "Zmierzchu" (książka), to bardzo dobrze, bo tak miało być. Mam nadzieję, że rozdział był spoko.
Pozdro Jula xx