Twoja Barwa

2.9K 235 17
                                    

— SHERLOCK!

 Nie każ mi patrzeć na tę czerwień, nie zniosę jej.

— Zagraj mi coś, Sherlocku. Zagraj.

 Patrzę w twoje jasne oczy, zastanawiając się, jaki odcień niebieskiego wypełnia twoje tęczówki. Błękitny? Nie. Kobaltowy? Absolutnie. Lazurowy? Bynajmniej. Jaki?! — zirytowany pytam sam siebie.

 Bóg, w którego nie wierzysz, obdarzył cię wielką inteligencją, wiesz? Oczywiście, że wiesz. Śmieję się, ukrywając twarz w dłoniach. Spraw, bym poczuł się znowu idiotą. Chcąc uczynić cię jeszcze bardziej wyjątkowym, podarował ci barwę. Kolor twych oczu jest odzwierciedleniem tego nieprzeciętnego geniuszu, błyskotliwości oraz twojej dziwnej, socjopatycznej duszy. Ta dusza...

 Kiedy na ciebie patrzę, widzę jasność, gdyż taki właśnie jesteś — błyszczysz. Zawsze byłeś niczym te cholerne gwiazdy, zimne i odległe a jednocześnie tak piękne. Nie jestem gejem.

...była mi bliska.

 Chciałbym kiedyś zajrzeć do twojej głowy, sprawdzić, co dzieje się pod tymi bujnymi lokami. O czym nie myślisz? Jak wygląda twój Pałac Pamięci? Czy kiedykolwiek rozumiałeś uczucia? Sentymenty? Chciałbym wiedzieć wszystko, ale patrzę w twoje oczy będące lustrzanym odbiciem twej duszy i widzę tylko siebie, Johna Watsona. Nie twój rejon, prawda?

 Zagraj mi coś, proszę. Nie zagrasz. Powinienem nauczyć się „Marszu Pogrzebowego" Chopina, na twoje odejście, lecz moje dłonie nie są od tego. Znają piach, krew, broń. Wiedzą jak zabijać, wiedzą jak ratować ludzi, a w szczególności ciebie, panie Holmes. Odszedłeś, a ja nie wiem, co z nimi zrobić. Zapomniałem do czego służą. Zapomniałem jak się chodzi, jak się mówi. Nie pamiętam czym jest płacz, Sherlocku.

 Unieś te cholerne powieki, pokaż, jaki to jesteś cwany. Opowiedz mi, jak przechytrzyłeś Moriarty'ego, śmiejąc się przy tym pod nosem. Zrób ze mnie idiotę, wytłumacz wszystko — wysłucham. Udowodnij mi swoim zmartwychwstaniem, że potrafisz pokonać samego Boga. Przegadaj go w tym cholernym niebie, wróć na Baker Street 221b, twój fotel czeka. Skrzypce, śmieszna myśliwska czapka. Pani Hudson czeka, Lestrade. Ja czekam, John.

 Nie każ mi żyć ze świadomością, że nie zdołałem cię złapać.

 Budzę się każdej nocy. Nie widzę rozszarpanych przyjaciół, ofiar wojny, pustyni, piekielnego słońca. Nie słyszę strzałów, jęków pobratymców, krzyków wroga. Nie czuję niemiłosiernego upału, potu, szkarłatnej krwi. Widzę ciebie. Słyszę. Czuję.

— SHERLOCK!

 Nie skacz, tym razem nie masz prawa tego zrobić! Rozmawiaj ze mną, nie odrzucaj na bok telefonu, rozumiesz?! Słuchaj mnie, chłoń każde moje słowo — obronię cię! Cofnij się, pieprzony idioto, zaraz do ciebie przyjdę. Nie, błagam cię, nie.

 Nie.

 Muszę ponownie na to patrzeć, bezradnie gapić się na twoje spadające ciało. Rozwiń skrzydła, Sherlocku. Błagam cię, zrób to.

 Tracę oddech i zaraz padam na ziemię. Jesteś coraz niżej, a ja nie mogę się nawet ruszyć z miejsca. Czuję się tak, jakbym pływał, zanurzał w lodowatej wodzie; topię się. Moje mięśnie zamarzają, czuję przeszywający ból głęboko pod skórą — to chyba dusza. Boże, pozwól mi wstać, abym mógł go ocalić.

 Ktoś do mnie strzela — to coś nowego — i trafia w starą ranę w ramieniu. Wrzeszczę, zaciskając powieki, ale to wszystko jest nieważne! Nie ma cierpienia, nie ma niczego. Jesteś jedyną myślą w mej głowie, wypełniasz cały mój umysł, Holmes. Weź za to odpowiedzialność, przyjacielu.

Potrzeby TransportuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz