1

77 5 1
                                    

"Uwaga, zbliżamy się do lądowania. Prosimy wszystkich pasażerów o zajęcie swoich miejsc i zapięcie pasów. Dziękujemy za lot, mamy nadzieję, że..."

Wyłączyłam się i mocniej zacisnęłam pas bezpieczeństwa na swojej talii. Jeszcze parę milimetrów a nie miałabym jak oddychać. Szczerze mówiąc - nie obchodziło mnie to za bardzo. Wcale nie musiałam oddychać. Czasem zastanawiałam się, czy mogę o tym zapomnieć by moje płuca miarowo pobierały tlen i wydalały dwutlenek węgla. Czy jeśli zapomnę to się uduszę? Czy ktoś by to zauważył?

"Tak idiotko, udusiłabyś się i nie, raczej nikt by nie zwrócił na twoje chude ciało leżące bezwładnie na podłodze. Nie bądź taką egocentryczką!"

Samolot gwałtownie wylądował a mnie przeszła kolejna fala mdłości. Nie mam pojęcia jakim cudem przeżyłam tę 8-godzinną torturę. Ludzie zaczęli wstawać z foteli, sięgać po teczki, gazety i wszelkiego rodzaju bagaże podręczne po czym ciągnąc za sobą dzieci pchać się do malutkich wyjść, gdzie stewardessy żegnały ich z promiennymi uśmiechami i cukierkami owocowymi. Chyba jako jedyna nie ruszyłam się z miejsca. Siedziałam i czekałam Bóg wie na co. "Witaj Ameryko!" - pomyślałam po czym odpięłam pas, wzięłam duży haust powietrza i z plecakiem ruszyłam do wyjścia.

***

Widząc tłum ludzi przy punkcie odbioru bagażu, najchętniej zrobiłabym w tył zwrot! i wróciła z powrotem do samolotu lecącego do Londynu. Wiedziałam, niestety, że to nie możliwe. Mama zabiłaby mnie za zmarnowanie takiej szansy, jak studia a Nowym Jorku w najlepszej szkole artystycznej w Stanach. Ustawiłam się więc w kolejce i czekałam cierpliwie aż moja walizka pokarze się na taśmie.

Po odebraniu, swoją drogą dość ciężkiej torby wyszłam przed budynek i usiadłam na skraju chodnika. Oparłam głowę o kolanach a ręką odkleiłam krótkie włosy od spoconego karku. Nie za bardzo wiedziałam co robić. Przed wylotem mama mówiła mi, że na lotnisku na pewno będzie ktoś na mnie czekać. Zabawne tylko, że nie wiedziałam kto ani jak mam go znaleźć na lotnisku JKF! Zabawne, ale w chwili gdy to pomyślałam, usłyszałam niski głos za swoimi plecami:

- Hmm... Przepraszam, Emma Rain?

Obróciłam głowę i spojrzałam w górę. Zobaczyłam zarys mężczyzny stojącego w słońcu. Był postawny i z pewnością wysoki. Wstałam tak szybko, że o mało co się nie przewróciłam. Kiwnęłam lekko głową.

- Jestem Johannes Maxwell, rozmawiałem z twoją matką przez telefon. Zawiozę cię do akademika. Obiecałem, że zawiozę cię do akademika - oznajmił, po czym zdjął mi plecak z ramion i poszedł w kierunku czarnego audi.

Nie miałam już pięciu lat i wiedziałam, że nie wsiada się z pierwszym lepszy gościem do auta. Jednak coś w zachowaniu tego mężczyzny mówiło mi, że już go kiedyś widziałam. Nie wydawał mi się pod żadnym względem obcy. Domyśliłam się, że to z nim mama załatwiła sprawię studiów. W końcu bez znajomości nie przyjęliby mnie na Uniwersytet Columbia w środku semestru.

***

Akademik, nie był najpiękniejszym miejscem pod słońcem. Nie przywykłam do dzielenia pokoju z kimkolwiek. Byłam jedynaczką i na samą myśl, że w nocy będę spała koło zupełnie obcej osoby, przechodziły mnie ciarki. Modliłam się, by móc dzielić tą małą jak pudełko przestrzeń z miłą i cichą uczennicą pierwszego roku Columbia School of the Arts. Oczywiście moje błagania zostały zignorowane i zamiast ciepło uśmiechającej się studentki w pokoju zastałam półnagą blondynkę całującą atletycznie zbudowanego faceta. Musiałam odchrząknąć by para raczyła zwrócić na mnie uwagę.

- Oh tak, przepraszam. - powiedziała dziewczyna, sięgając po czarny t-shirt walający się po podłodze. - Ty jesteś Emma co nie? - spytała, chyba tylko po to by wypełnić niezręczną ciszę rodzącą się między nami. - Jestem Naomi. Wybacz mi to przedstawienie, chyba nie zaczęłyśmy najlepiej. Rick właśnie wychodził, prawda Rick? - mówiąc to spojrzała na chłopaka lodowatym wzrokiem. Całe szczęści, ze była bystra i wyrzuciła go z pokoju. Nie miałam ochoty przebywać w jego towarzystwie.

- To twoje ciuchy? - usłyszałam głos Naomi za plecami. Spojrzałam na stertę białych T-shirtów leżącą na łóżku. " Zaczyna się" pomyślałam.

- Ymm, tak. Coś nie tak? - odpowiedziałam ostrzejszym tonem niż zamierzałam.

- Nie, oczywiście! Przepraszam za moją reakcję. To w sumie dość.. użyteczne. Codziennie rano nie musisz sterczeć przed szafą i zastanawiać się co ubrać. Sama chyba powinnam tak zrobić!

Jej odpowiedź mnie zaskoczyła. Dotąd wszyscy w szkole nabijali się, że chodzę codziennie w tej samej bluzce. ,,Może jednak nie będzie tak źle".

- Wiesz, nigdy tak o tym nie myślałam, po prostu nie lubię zakupów.

- Myślę, że jesteś jedyną przedstawicielką płci żeńskiej, która wymawia te słowa! Powinni cię wpisać do księgi Guinnessa!

- Hah, nie kolekcjonuję też butów i nie znoszę tych małych, torebkowych piesków. Gdzie moja Nagroda Nobla!

Obie zaczęłyśmy się śmiać. Myślę, że półnagi incydent może odejść w niepamięć.

UnsureOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz