part one

1.6K 173 62
                                    

I want to break free
(...)
God knows, God knows i want to break free

- Lucas! Zaraz się spóźnimy, pośpiesz się! - ciemnowłosa kobieta krzyknęła do syna stojąc w korytarzu. Miała już po dziurki w nosie jego szczeniackich zachowań.

- Mówiłem, że nigdzie nie idę! - odkrzyknął nastolatek uparcie przeglądając media społecznościowe w swoim telefonie. Pani Hemmings tracąc powoli cierpliwość udała się po schodach pod drzwi swojego dziecka. Nacisnęła klamkę i weszła do środka zastając potomka wylegującego się na łóżku w samych bokserkach i koszulce na ramiączkach. Jego policzki były zaróżowione, a włosy w kompletnym nieładzie.

- Jezus Maria, Lucas ubrałbyś się! - oburzona rzuciła w niego dresami wiszącymi na najbliższym krześle. - A teraz jeśli możesz, zbieraj się, zaraz zaczyna się msza.

Chłopak skierował swoje błękitne tęczówki w jej stronę z ogromną niechęcią. Znowu to samo.

- Mamo, tłumaczyłem ci już, że nie czuje się tam dobrze. Po za tym mam na imię Luke. - mówił powoli, jakby do małego dziecka. Czasami tak czuł się gdy rozmawiał z rodzicami.

- Bzdury pleciesz, jeśli chcesz możesz być na dworze, po za tym przyjechał kuzyn Jim, no chodź. - nieskutecznie zachęcała. Chwytała się w tym momencie ostatniej deski ratunku bo ni w ząb nie wiedziała już jak dotrzeć do swojego najmłodszego syna.

- Mam to gdzieś, nigdzie nie idę. - odparł zirytowany, natarczywością matki. Kobieta posłała mu ostatnie spojrzenie, po czym z głośnym westchnieniem zamknęła drzwi.

Chłopak nasłuchiwał jak schodzi po schodach, później szmer rozmów z ojcem i braćmi i na końcu trzask drzwi wyjściowych. Gdy był pewien, że cała rodzina odjechała ich szarym oplem spod domu, zerwał się na równe nogi w kierunku dwudrzwiowej szafy.

- Możesz wyjść, już poszli. - mruknął otwierając drewnianą powłokę. Ze środka, spod sterty ubrań wygrzebał się mulat o kruczoczarnych, lekko poskręcanych włosach.

- Dłużej się nie dało? Stary, zdążyłem w tym czasie sobie zwalić i dwa razy dojść. - odparł, próbując doprowadzić swoją koszulkę do porządku z marnym skutkiem.

- I jeszcze pewnie zjarać paczkę szlugów, co? - odparł ze złośliwym uśmieszkiem z powrotem rzucając się na łóżko.

- Właściwie to jointa, ale byłeś blisko. - zaśmiał się, skacząc na mebel obok blondyna. - To za ile staruszkowie wracają? - spytał przerzucając nogę w pasie Hemmingsa i siadając na nim okrakiem. Lubił to robić, mógłbym siedzieć w tym miejscu godzinami.

- Myślenie nie jest trudne, Hood. Godzina mszy plus dojazd i przyjazd to półtorej godziny w zaokrągleniu do dwóch, bo pogadanka z pastorem i te sprawy bla, bla, bla. - uśmiechnął się przewracając jednocześnie oczami, które zabłyszczały wesoło. - Zdążysz powtórzyć wszystkie rzeczy które zrobiłeś w szafie i jeszcze kilka. - dodał po czym podniósł się i wpił w usta drugiego.

Ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, a koszulka którą Calum próbował wygładzić znalazła się pod drzwiami mebla w którym się chował. Luke zmienił ich pozycję pochylając się w stronę szatyna coraz bardziej, tak, że ich głowy znajdowały się teraz w nogach łóżka. Hemmings przesuwał swoją ręką wzdłuż torsu Hooda, później brzucha by dotrzeć do spodni spod których wystawała gumka od jego bokserek. Gdy już miał wsunąć rękę pod materiał, drzwi od jego pokoju otworzyły się, a w nich stanęła matka blondyna

- Lucas nie widziałeś... - gdy jej spojrzenie padło na dwójkę w dość dwuznacznej sytuacji, momentalnie zamilkła. Przez chwile nikt się nie poruszył. Wpatrywali się w siebie, ich dwóch, nadal tak jak ich zastała, z oczami skierowanymi w jej stronę. Gdy przetworzyli co się właśnie się stało, do ich głów przyszły najgłupsze z możliwych słów:

lucifer | mukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz