Rozdział 1

376 29 12
                                    

Lot minął dość spokojnie. Ale wśród ludzi z tabliczkami, zamiast swojego chłopaka zobaczyłam Madelyn.

- Siostra! - wykrzyknęła radośnie gdy tylko mnie zobaczyła. Poczekała, aż przejdę przez bramki i od razu mnie przytuliła. - Jak ja cie dawno nie widziałam.

- Hey. - odpowiedziałam, odwzajemniając uścisk.

- Wyrosłaś młoda.

- Ej. To nie było śmieszne.

- Było!

I tak, w miłej atmosferze dotarłyśmy do mojego mieszkania, ale gdy zobaczyłam w jakim jest stanie, cały dobry humor się ulotnił. Wyglądało jak po przejściu tornada. Co najmniej.

- Avan! Avan jesteś tu? - odpowiedziało mi tylko echo własnych kroków w przestronnym salonie.

- No co tak stoisz? - rzuciłam do siostry, która stała tępo wpatrując się w otoczenie - Weź mi pomóż! Sprawdź łazienkę. Ja idę do sypialni. - to od razu ją otrzeźwiło.

- Nie! Ty... - przerwał nam jakieś głosy dochodzące z jednego z pokoi. Złapałam deskę z rozwalonego stolika w salonie i bez wahania ruszyłam w tamtą stronę. Madelyn zdążyła mnie złapać za rękę i zagrodzić mi drogę.

- Nie chcesz tam wejść. Uwierz.

Do głowy mi przyszła myśl której się obawiałam, a zdesperowane spojrzenie mojej siostry ją potwierdziło. Odepchnęłam ją i otworzyłam drzwi.

Avan leżała w łóżku z jakąś tlenioną blondynką.

Wyszłam bez słowa i poszłam do garderoby. Zapaliłam światło, wyjęłam największa walizkę i zaczęłam pakować wszystkie moje ubrania. Słyszałam jak moja siostra krzyczy na Avan'a.

- Zoey! - usłyszałam jego głos, gdy czekałam na windę - Zoey, czekaj! - Wybiegł z mieszkania w samych spodnich. - To nie tak ja myślisz. Poczekaj. Pogadajmy. Nie denerwuj się! - gadał bez ładu i składu.

Podszedł i złapał mnie za rękę.  Wyrwałam się i cofnęłam o krok do otwartej windy. Nawet nie zauważyłam kiedy przyjechała. Avan zamilkł i tylko gapił się na mnie.

- Wyśle firmę po resztę rzeczy. - rzuciłam do niego zanim zamknęły się drzwi.

Na parkingu dogoniła mnie Madelyn.

- Gdzie ty idziesz? Samolot masz dopiero za kilka godzin.

- A gdzie mogę iść? Zamówiłam taksówkę i jadę na lotnisko.

- I będziesz się tam kisić kilka godzin? Choć do domu. Przebierzesz się, odświeżysz.

- Nie chce zawracać głowy rodzicom.

- Nie ma ich, pojechali na Bahamy czy gdzieś.

Nie byłam co do tego przekonana.

- Przebukuje bilet na wcześniejszy samolot. - dalej obstawałam przy swoim.

- Jesteś strasznie uparta, wiesz? No dobra niech ci będzie. - odwróciła się i poszła w stronę samochodu. - A wiesz, że mam całe pudełko lodów waniliowych? I kakao. - uśmiechnęła się cwanie.

Cholera, za dobrze mnie zna. Ruszyłam w jej stronę zostawiając jedną walizke.

- Może byś mi pomogła, Mad. Tylko stoisz i się gapisz.

***

Sześć godzin później jechałam do hotelu z taksówkarzem, któremu najwyraźniej się nie spieszyło.

- Wie panienka licznik mi się zepsuł, więc ustalił cenę za kilometr, a ja nie lubię szybko jeździć. Miasto o tej porze jest takie ładne. A co tak w ogóle tu panienkę sprowadza?

- Jestem aktorką. Za dwa tygodnie zaczynamy kręcić film, a musimy jeszcze potrenować, przed zaczęciem zdjęć.

- A w czym panienka gra?

- W Akademii Wampirów. Chyba pan nie kojarzy.

- A wie panienka, że i owszem. Moja wnuczka jest tej serii wielką fanką. Ale się ucieszy gdy jej to powiem. Jeszcze jak bym od panienki mógł autograf prosić. O to by wnuczka była w siódmym niebie.

- Proszę mi tyko adres podać, a moja menadżerka wyśle panu książkę z autografami całej obsady.

- Panienka tak na prawdę? - dziadek gadał by jeszcze długo, gdyby nie to, że dotarliśmy pod hotel. Uśmiechnął się gdy podawał mi walizki. - Dziękuje panience bardzo.

Ledwo odjechał już podszedł do mnie boy hotelowy z wózkiem. Spytał o nazwisko i poszedł wziąć klucz z recepcji. Ja zadzwoniłam jeszcze do menadżerki i poinformowałam ją dotarłam do hotelu. Oczywiście dostałam ochrzan, że nie dałam znać, że już jestem, bo podesłała by samochód, i że mogło mi się coś stać. Wkurzyła się jeszcze bardziej gdy przekazałam jej adres i kazałam wysłać książkę z autografami ekipy. Powiedziała coś w stylu, że odwala całą brudną robotę i się rozłączyła, ale wiedziałam, że zawsze spełnia moje prośby. W lobby hotelowym nie zastałam boy'a, więc podeszłam do recepcji, żeby to wyjaśnić. Lada była umiejscowiona pod prawą ścianą, tak że dostęp do niej był z trzech stron.

- Chodzi o Alberta ja mniema. Bardzo przepraszamy, ale on jeden był na zmianie nocnej, a dostał telefon ze szpitala, że jego żona rodzi. Nie mógł czekać. - recepcjonistka usprawiedliwiła kolegę. Była bardzo ładna. Brunetka o dużych niebieskich oczach. - Obiecał, że pokryje wszelkie koszy odszkodowania.

- Proszę dać mi znać jak pojawi się w pracy. Chciała bym z nim zamienić słowo. - przygryzła wargę jakby obawiała się najgorszego, ale gdy się odezwała jej głos był pewny.

- Oczywiście.

- A co z kluczem?

- Albert miał go komuś przekazać. Ktoś powinien się zaraz zja... - Piiim. Przeszkodził jej dźwięk obwieszczający przybycie windy. Wyszedł z niej wysoki mężczyzna w czarnej czapce i dresie. Na szyi miał zawieszone słuchawki i szperał coś w telefonie.

- Powiedziano mi, że znajdę tu jakąś śliczną... - przerwał gdy mnie zobaczył. - Nie wysoką, brunetkę, która oczekuje na klucz od pokoju. - Uśmiechnął się lekko.

Tak długo się nie widzieliśmy i dopiero teraz odkryłam jak bardzo brakowało mi tego cudownego akcentu i uśmiechu.

- Cześć, Towarzyszu.

*************************************

Jacyś fani Zonili?


ZonilaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz