Rozdział 1

94 8 4
                                    

Co ja tu robię? Nie mam pojęcia.
Była wczesna zima. Mróz robił się coraz większy.
Liście z drzew już doszczętnie z nich spadły. Ludzi było coraz mniej, wszyscy praktycznie siedzieli w ciepłych domach...o ile je mieli. Na przykład ja: nie mam domu. Wychowuję się w ośrodku dla młodzieży.
Nie pamiętam dokładnie czemu mnie tu zostawili. Podobno moi rodzice tak bardzo mnie nie chcieli, że sami się zabili. Ale ja w to nie wierzę. Wątpię żeby to była prawda tym bardziej, że dali mi elektroniczne serce.
-Haaalo! James! Jesteś tu?
Prawie spadłbym z drzewa. Nawet nie pamiętam kiedy na nie wszedłem. Spojrzałem w dół. Była tam jedyna dorosła osoba jaką lubiłem w tej dziurze.
Krótko przystrzyżona blond-włosa, 52-letnia kobieta pomachała mi swoimi dwoma stalowymi palcami. Jej zielone oczy radośnie świeciły blaskiem ze szkiełek okularów.
-Hej! James! To nie zabawa w chowanego. Trzeba iść do szkoły!
Powoli zszedłem z drzewa. Opiekunka błagalnie na mnie spojrzała:
-Ej, James, na prawdę, drzewa nie są tak wygodne jak krzesło. Może wróciłbyś do budynku?
-Tak Mario, ale...no wiesz...
-Znowu o nich myślałeś?-Maria wyglądała na przejętą.
-No...tak. Myślałem o moich rodzicach.
-Naprawdę chłopcze ci współczuję, ale niestety nic na to nie mogę poradzić. Trzeba iść dalej przez życie...lub teraz na śniadanie do kolegów- uśmiechnęła się i razem z nią poszedłem coś zjeść.

Po śniadaniu (jajecznica z bekonem, była pyszna) wróciłem do mojego pokoju. Moich lokatorów już nie było; pewnie poszli wcześniej do szkoły. Spakowałem książki do plecaka, ubrałem moją ulubioną, brązową bluzę i stare adidasy. Miałem wyjść gdy zatrzymała mnie o głowę niższa postać.
-Hejka James! Choć, zaraz spóźnisz się do szkoły!
Pociągnął mnie za rękę i wybiegliśmy z pokoju. Ten młodszy chłopak to Carl, mieszka obok mnie i jest moim (jak nie jedynym) przyjacielem. Ma zawsze zmierzwioną czarną fryzurę i chmarę piegów na policzkach. Często jest dość gadatliwy, co większości przeszkadza, ale mi to odpowiada. Może dla tego gada, że ma inny e-język? No może...nie mam pojęcia.
Szliśmy w stronę szkoły. Ja chodziłem do pierwszej liceum, a on do drugiej gimnazjum, ale w naszym mieście te szkoły były połączone, więc nie było problemu, żeby razem do nich chodzić.
W tym momencie Carl paplał o ostatnich lekcjach, że dostał piątkę plus i takie tam...ale mnie to nie obchodziło. Sam byłem w innym świecie...a właśnie! Nie opowiedziałem wam o tym wszystkim!
No więc żyjemy w San Francisco...albo w nowym, odbudowanym San Francisco jeżeli o to chodzi. Państwo w którym nasi dziadowie żyli zostało zniszczone. Ocalałe miasta stworzyły polis. Jednym z polis jest właśnie San Francisco. Ale czemu wszystko zostało zniszczone? Dobre pytanie. Otóż na Ziemi wylądował bardzo mały kawałek skały. Niby taki nie pozorny, ale to przez niego wszystko się rozpadło.
Na meteorycie znajdował się wirus, który zaczął opanowywać planetę. Wirus na każdego działa inaczej. U jednych pojawiają się objawy fizyczne, u drugich psychiczne. Lecz oba te czynniki coś łączyło: były nieodwracalne. Naukowcy natomiast wymyślili sztuczne, mechaniczne implanty, które zapobiegały chorobie, a jednocześnie danej osobie pomagały w danej funkcji jaką się zajmuję ten organ. Maszyny te zostają wczepiane kilka miesięcy po narodzinach. Implant sam rośnie w czasie dojrzewania, kontroluje krew i zdrowie i parę innych. Niestety, każdy implant ma swoją cenę. Nie zawsze tanie. Najtańsze są tkanki powierzchowne i palce, potem są mięśnie i kości, stawy, narządy, a najdroższe jest serce. Jedyne czego nie można wymienić to mózgu. Przynajmniej na razie. Nie wiadomo co stworzą jutro. W każdym razie ludzkość się nie poddała. Coraz mniej osób zostawało zakarzonymi. Dzięki wspólnym siłom narodów powstały właśnie takie kolnie. Jedyny minus był taki, że trzeba od czasu do czasu pójść na kontrolę. Najdroższe urządzenia wymagają najmniej kontroli. W moim przypadku akurat w ogóle. Ma się te plusy...
-Halo kolego? Ty mnie słuchasz? Już doszliśmy!
Otrząsnąłem się. Carl lekko przekrzywił głowę jak bym miał mu pokazać czy jeszcze żyję. Ale faktycznie, byłem tuż przed drzwiami szkoły.
-A...no tak. To...widzimy się po szkole!-krzyknąłem i pobiegłem do sali lekcyjnej.

Dobiegłem do niej punktualnie z dzwonkiem. Weszliśmy do klasy i przywitaliśmy się z nauczycielem. Wyciągnęliśmy podręczniki do chemii i zaczęliśmy słuchać. No nie wszyscy. Mi się nie chciało. Znowu przypomnieli mi się rodzice. Ciekawe jak oni wyglądali? Czy byli piękni czy brzydcy? Czy oni na prawdę zginęli? Jeżeli tak to w ten sposób co mi powiedzieli? Tyle pytań w jednej głowie. Aż mi się zaczęło robić ciemno przed oczami. To nawet śmieszne uczucie. Tylko...nie powinno mi się tak robić. ,,Serce" powinno to COŚ zatrzymać.
Jedyne co zdążyłem zrobić to powiedzieć:
,, nie dobrze mi", przywrócenie się na podłogę i usłyszenie:
-Szybko! Zawołajcie lekarz...

,,Zakazana Prawda"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz