Obudził mnie cichy trzask. Gdy tylko odzyskałam świadomość, moje ciało przeszyła eksplozja bólu. Czułam łzy napływające mi do oczu, ale mimo to otworzyłam powieki. Przez chwilę leżałam oślepiona, nie mając dość odwagi, by się poruszyć. Ból był nie do wytrzymania.... Moje oczy przyzwyczaiły się już do światła, więc postanowiłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Chciałam się podnieść do pozycji siedzącej, lecz uświadomiłam sobie, że jestem przytwierdzona do lekarskiego łóżka mocnymi, skórzanymi pasami. Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Wydarzenia minionej nocy uderzyły we mnie z taką siła, że zabrakło mi powietrza. Posterunek. Pułapka. Pościg. Spanikowana sięgnęłam do tylnej kieszeni moich spodni, lecz z przerażeniem stwierdziłam, że zostałam przebrana. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju, więc szybko zamknęłam oczy. Poczułam cień padający na moją twarz, lecz leżałam w bezruchu. Próbowałam uspokoić oddech, który stał się nierówny, odkąd się przebudziłam. Poczułam, że nachylająca się nade mną postać wyprostowała się i zapisała coś na kartce. W końcu będzie musiała wyjść, a to znaczy, że drzwi się otworzą. To mogła być moja jedyna szansa na ucieczkę. Dyskretnie zaczęłam się mocować z fachowo przymocowanymi pasami, przeklinając je w duchu. Spod przymrużonych powiek widziałam, że osoba, stojąca nade mną nadal coś zapisuje nie zwracając na mnie uwagi. Wygięłam dłoń pod dziwnym kątem próbując dosięgnąć zapięcia paznokciami. Kobieta (co wywnioskowałam po długich włosach upiętych w ciasny kok) musiała coś wyczuć, bo przerwałam pisanie i wbiła we mnie wzrok. Zamarłam, błagając ją w duchu, by wróciła do zadania. Odeszła od łóżka kierując się w stronę wyjścia. Skinęła komuś i usłyszałam, że się otwierają. Czując, że tracę być może moją ostatnią szansę, chciałam krzyczeć ze złości. Kajdanki ustąpiły w następnej chwili z cichym jęknięciem. Błyskawicznie zerwałam się z łóżka. Pchnęłam go z całej siły blokując zamykające się drzwi. Po dwóch stronach wrót stali ochroniarze. Byli uzbrojeni. Nie dałam im czasu na reakcję. Pewnym kopniakiem pozbawiłam pierwszego przytomności. Drugi zdążył złapać za broń, lecz był za wolny. Szybkim ruchem wykręciłam jego nadgarstek, tak, że wypadł mu pistolet. Wprawnym ruchem wbiłam mu palce w skroń. Po chwili leżał obok kolegi. Zabrałam jednemu broń. Jak dobrze było poczuć tak dobrze znany mi kształt broni. Była dla mnie za ciężka, ale nie miałam czasu na sprawdzanie drugiej. Wskoczyłam na łóżko czując ból miliona noży wbijających mi się w lewe ramię i nogę, w którą zostałam postrzelona. Totalnie go zignorowałam. Wybiegłam na korytarz modląc się, by nikt akurat tędy nie przechodził. Cholera, tylko ja mam takiego pecha. Zza zakrętu doszły mnie strzępki rozmowy:
-Jeszcze się nie obudziła, nie mamy na to wpływu. Lekarze mówią, że to cud. Powinna już nie żyć.
-Podajcie jej jakąś sól cucącą. Turniej zaczyna się za tydzień. Król uparł się, by w nim wystartowała. Uważa...
Przerwał dostrzegając mnie, gdy wybiegłam zza zakrętu. Nie zwalniając nawet na moment biegłam w ich kierunku. Skoro z tamtąd przyszli, musiało być tam wyjście... Gdy dzieliła nas już tylko odległość 10 metrów, zaważyłam, że są to dwaj mężczyźni ubrani w czarne stroje. Rzucili się w moim kierunku. Wyskoczyłam w górę i odbiłam się nogą od ściany. Lecąc w powietrzu przywaliłam jednemu z nich bosą stopą. Zakołysał się i upadł na zimne, białe kafelki. Gdy tylko dotknęłam ziemi zerwałam się do biegu. Choć moje liczne rany piekły niemiłosiernie, nie zatrzymałam się ani na chwilę. Nie walcz z bólem, zaakceptuj go. Powtarzałam sobie w głowie, tak dobrze znane mi słowa, choć czułam jak miarowo słabnę. Nagle coś mocno uderzyło mnie w tył głowy. Zamroczyło mnie. Na szczęście szkoląc mnie mój mistrz przewidział i takie niedogodności. Obróciłam się i celując w twarz napastnika, wykonałam cios. Ale jego już tam nie było. Poruszał się cicho jak pantera, dlatego nie słyszałam, że mnie dogania. Korzystając z mojego błędu, przeciwnik złapał mnie za nadgarstki, tym samym unieruchamiając. Miał przewagę. Miałam mnóstwo powierzchownych ran, które przy każdym ruchu paliły żywym ogniem, ale także najprawdopodobniej zwichnięty bark i nogę. Był silniejszy. Ale mimo to nie chciałam się poddać. Walnęłam go głową w nos, tym samym powodując mocny krwotok z jego nozdrzy. Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Mój wróg zdawał się nie zwracać na to uwagi. Stanęliśmy naprzeciwko krążąc wokół siebie. Prowokującym gestem zachęciłam go, by pierwszy zadał cios. Nie spodziewałam się, że naprawdę to zrobi, lecz on podciął mnie z takim impetem, że momentalnie straciłam równowagę. Czułam jak spadam, lecz w ostatniej chwili złapał mnie w ramiona, chroniąc przed upadkiem. Rozpoznałam go. To on ścigał mnie tamtej nocy, kiedy podpaliłam posterunek. On strzelił we mnie strzałką. Tacy ludzie nie chybią. Nie celował w serce. Nie ryzykował mojej śmierci.
- Stąd nikt jeszcze nie uciekł. Nigdy - powiedział z wielkim uśmiechem, nadal mnie obejmując.