Ja byłam. Ja jestem i będę. Teraz jestem mitem. Tak, oni nazywają mnie mitem. Czymś, co nigdy nie istniało, wymysłem, bajką dla ubogich. Wszędzie zapisują mnie bóstwem przez małe „b". Ale nie wiedzą, że to oni Bałdę hołubią. Przez duże „B" zapisują. Przyjdzie im za to zapłacić niechybnie w Tartarze.
Jednak zanim do tego przejdę, wolałabym nieco uporządkować tę historię. Jedyną, prawdziwą historię. W tym wstępie chciałabym także wyrazić smutek, rozczarowanie i gorycz wypełniające moje serce, gdyż została ona zapomniana i wyparta z powszechnej wiedzy na temat stworzenia oraz zastąpiona nędznymi bajeczkami, które pomimo przedstawiania człowieka w dobrym i niemal boskim świetle, niczym nie umywają się do świetności i wspaniałości obleczonych patosem i wyniosłością ówczesnych zdarzeń.
Jednakże, aby pozytywnie przyswoić podaną niżej wiedzę należy założyć, że wszystkie niby odwieczne historie do znudzenia opowiadane przez starszych świata są głupie i bezsensowne. Przepełnione nonsensem i zgubną pewnością, co do własnych przekonań. Należy roboczo założyć, że starzy są głupi. Z pewną przykrością stwierdzam, że jeżeli ktoś jest nazbyt utwierdzony w swoich przekonaniach i został już niestety uformowany w niekorzystny sposób i nie jest już nawet na tym etapie opowiadania w stanie zdzierżyć moich słów, winien natychmiast przerwać lekturę, ponieważ nie jego rzeczą jest korygowanie ilości kolokwializmów i, może czasem by się komuś wydawało obraźliwych określeń zastosowanych w tekście. Aby uniknąć dalszych dziwów nad historią oświadczam, że jako osoba wieczna, której nie miał kto uformować w sposób niekorzystny, nie jestem dobrze wychowana i nie będę znosiła wyrzutów czynionych mi z tego powodu. Przechodząc dalej, w historii opowiadanej przeze mnie nie obejdzie się bez moich autorskich komentarzy, zapisywanych w nawiasach. Nie lubię gdy ktoś mi przerywa, jednakże w takim wypadku jestem skłonna do poświęceń. Przy tak nazbyt długim wstępie należy rychło zakończyć mój wywód. Idąc tym tropem należałoby zaprosić czytelników i życzyć miłej lektury, ale biorąc pod uwagę, że zaledwie parę linijek wyżej wyznałam, iż nie jestem osobą dobrze wychowaną, toteż od razu zacznę opowieść i nic nikomu do tego.
Na początku była puszka. (O, ironio!) Nie jakiś niepojęty Chaos, czy niemieszczący się w głowach nawet jego wyznawców Bóg. Zwykła pucha, która nie myślała, ani nic nie robiła. Jedyny czasownik, który można by zastosować obok niej w zdaniu to „była". Reszta, to ewentualnie epitety. Przykładowo: Była to jedynie z nazwy puszka, lecz w wyglądzie przypominająca szkatułkę, o wielkości dużej gruszki. Zdobiona wieloma ornamentami, które przywodziły na myśl Chiny i ich specyficzne wykończenia. Nie była wykonana z jakiegoś niewiadomo jak szlachetnego tworzywa. Jedynie metal. Do tego pozamykana na cztery spusty, jakby niewiadomego skarbu strzegła. Prezentowała się dosyć żałośnie oblana w czerwienie i inne płomienne barwy rażące w oczy, ale ponieważ była to jedyna rzecz w całej tej bezkresnej ciemności i nie było innego miejsca, aby oko zawiesić, to pierwsze lata były tak nudne, jak tylko to możliwe.
Jednak (na szczęście) po jakimś czasie powstałam ja. Przygarnęłam puszkę i od tej pory była moja. Rzeczą jest chyba jasną, że na tyle, na ile arcybanalna pucha mi pozwoliła. Lata mijały toteż z ich biegiem wymyśliłam sobie zabawę. Stworzyłam świat. Przypominało to nieco biblijny obraz stworzenia, toteż nie będę się rozwodzić na ten temat. Brakowało jedynie ludzi, aby ta teoria przynajmniej trochę była podobna do pierwowzoru. Ja ludzi nie stworzyłam i tym się szczycę. Tu dzień, tu noc, tu morze, tam ląd, a gdzieś za krzaczkiem drzewko, tuż obok pagórek, naprzeciwko bagno, opodal las- tak gospodarowałam czas. Póki co nuda mi nie dokuczała, ale za to samotność dawała mi się we znaki. Z puszką ni pogadać, ni poplotkować, ni doradzić, ni wyspowiadać. Doszłam do wniosku, że potrzebuję przyjaciela (o, zgrozo!).
Usiadłam, potrząsnęłam puszką, a z iskierki, która się z niej wydobyła potworzyłam Prometeusza (najgorszy wybór w dziejach). Ten to gagatek poruszał się, mówił, ale cóż z tego? Delikatnie rzecz ujmując był niespecjalnie pierwszej inteligencji. Ciekawy świata, ale oporny na wiedzę. Do niego coś mówić, to jak grochem o ścianę. Nic nie docierało.
Najbardziej jego uwaga koncentrowała się na puszce. Pragnął ją otworzyć, choćby życiem przyszło mu zapłacić. Z pewnością uważny czytelnik już zdołał wywnioskować dalszy bieg wydarzeń. Kiedy ja zajęta byłam pielęgnowaniem Ziemi on dorwał się do puszki i rozerwał ją na pół. Rozległ się huk (oczywiście później nazwany wielkim wybuchem! Jeżeli nastąpił jakiś wybuch, to chyba tylko ja mogłam eksplodować ze wściekłości!).
Z chińskiej puszki wyleciały choroby. Dopadły moje zwierzęta i rośliny. Jednakże najgorszą zarazą dla nich był człowiek, który rozprzestrzenił się po Ziemi niczym wirus gorączki krwotocznej Ebola lub hiszpanka. Ziemia poradziłaby sobie doskonale bez nich jednak puszka zemściła się na moim dziele za uczynek Prometeusza.
Porwałam krnąbrnego matołka i osadziłam na najwyższej górze jaką pierwszą spotkałam, na Olimpie (a nie na żaden późniejszy Kaukaz). Wysłałam nań ptaka, aby co dzień wyjadał mu wątrobę, a ona przez resztę doby mu odrastała. Miało to trwać 30 tys. lat, ale ludzie ustrzeli ptaka, a wtedy on nauczył ich przetapiać metale, gotować jedzenie, uprawiać rolę, kuć zbroje, budować domy, czytać, pisać i ujarzmiać siły przyrody. Było to wbrew mojej woli, ale nie ingerowałam. Ja pielęgnowałam naturę, którą oni ochoczo niszczyli (co się nie zmieniło, jeno wzmogło).
Ludzie jednak mieli przykry zwyczaj umierać, a nie było im na rękę, kiedy tak jak zwierzęta i rośliny stawali się częścią Ziemi. Nie, oni byli nazbyt dumni. I niech bystrzy zgadują, co stało się dalej! Prometeusz porwał już oczywiście naprawioną przeze mnie puszkę i stworzył Raj, do którego trafiali pośmiertnie. Ach, jak wspaniale! Nie dość, że żyli w tak pięknym miejscu, jakim jest Ziemia, to jeszcze Raj? Niedoczekanie. Jak on w ogóle śmiał wziąć puszkę, choć na nią spojrzeć. Zagotowałam się ogromnie, zabrałam puszkę i ze światła uczyniłam reinkarnację i Tartar. Sklasyfikowałam występki ludzkie i orzekłam, że dobrze czyniący znajdą ukojenie w Raju, neutralni będą powracać na Ziemię, aby dostać szansę na poprawę, a chuligani i zakała świata z miejsca będą wysyłani do najgłębszych czeluści, aby dogorywać i znosić męki piekielne po wieczność. Jednak na straży pośmiertnego interesu musiał stanąć ktoś godny zaufania. Prometeusz nie ufał mi, a ja jemu. Toteż potworzyłam podobnego sobie (i to stuprocentowo bardziej, niż Prometeusz) Hadesa. W nim miałam upodobanie. Był dobry w swoim fachu.
W ten sposób pobieżnie przedstawiłam prawdziwą historię stworzenia. Tak trwamy i mniej więcej to są podwaliny dzisiejszej sytuacji. Rzeczy się zmieniają, ale nie tak bardzo i jestem w stanie zdzierżyć takie ilości.
Nie powiedziałam jeszcze tylko jednej rzeczy. Skąd wzięła się nazwa dla Puszki Pandory? Otóż po występku Prometeusza puszka trafiła w moje ręce, a ja poniosłam ją daleko i wysoko, blisko i nisko, w górę i dół. Nikt nie wie gdzie. Tylko ja. Odtąd zniknęła niczym Arka Przymierza i była tylko moją Puszką Pandory.
CZYTASZ
Stworzenie świata- historia prawdziwa. Puszka Pandory.
Short StoryJednak zanim do tego przejdę, wolałabym nieco uporządkować tę historię. Jedyną, prawdziwą historię. W tym wstępie chciałabym także wyrazić smutek, rozczarowanie i gorycz wypełniające moje serce, gdyż została ona zapomniana i wyparta z powszechnej wi...