1.Nonsens

10.5K 556 84
                                    

Ten rozdział dedykuję HermionaLoveDraco, za to, że jako pierwsza przeczytała i skomentowała moje"wypociny"... Dziękuję i pozdrawiam
************************************
Otarłam łzę z policzka... Jak zwykle po rozstaniu z rodzicami. Spokojnie przechodziłam pomiędzy przedziałami, aż wreszcie otworzyłam dzwi do tego właściwego i zostałam otoczona przez przyjaciół.
-Hermiona! Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam!-krzyknęła Ginny, po czym zaczęła się się do mnie śmiać i tulić. Po chwili uścisnęłam równocześnie Harrego i Rona
-Miło cię widzieć-powiedział Wybraniec a Ron tylko się uśmiechną...
A czemu tu sie dziwić... Przez najbliższy czas będzie pomiędzy nami "drętwo". Po wojnie zdaliśmy sobie sprawę z tego, że w obliczu śmierci i całego zamieszania źle odczytaliśmy swoje relacje... Kocham Rona. Ale jak brata, nic więcej.
Usiadłam obok Ginny i wszyscy pogrążyliśmy się w rozmowie.
Po chwili do przedziału weszła Lavender
-Ron... Mogę cię prosić na chwilę?
Z tego co widziałam Ron nadal coś do niej czuje... Kibicuję im, bo dzięki temu nasze relacje znowu wrócą do normy...
Uśmiechnęłam sie do nich na pożegnanie i sięgnęłam do torby po fasolki różnych smaków.
Nagle Harry poderwał się z miejsca i krzykną
-Matko! Ginny.. Zostawiłem w aucie twojego taty miotłę! Chodź szybko, może jeszcze zdążymy go złapać! Hermiona... Możesz tu zostać na chwilę sama?
-Jasne, popilnuję wam miejsc.
-Jesteś wspaniała! Zaraz wracamy!
I już ich nie było.
Rozsiadłam sie na całej długości siedzenia, oparłam plecami o okno, otworzyłam książkę na zaznaczonej stronie i zatraciłam się w lekturze co jakiś czas sięgając po przekąski.
************************************
Na dworzec dotarłem dość późno, więc gorączkowo szukałem wolnego przedziału. Wszedłem do tego który wydawał się pusty i usiadłem. Dopiero po chwili zobaczyłem, że naprzeciw mnie siedzi... a właściwie półleży z nosem w książce pewna Gryfonka. Uśmiechnąłem sie chytrze
-Panna-Wszystko-Wiem w swoim żywiole, co nie Granger?
Podniosła wzrok i mnie nim zlustrowała, po czym wróciła do książki i powiedziała spokojnie lecz stanowczo
-Bądź taki miły i wyjdz stąd Malfoy.
-Dlaczego miałbym to zrobić?
-Bo nie mam najmniejszej ochoty przebywać tu z tobą... A że byłam tu pierwsza, musisz sobie poszukać innego przedziału...
Powiedziała to ze stoickim spokojem jak do dziecka... Jeszcze mnie ignoruje... Wkurzyłem się.
-Nic nie muszę Granger. Żadna szlama nie będzie mi rozkazywać!
Wreszczie uraczyła mnie spojrzeniem. W jej oczach widać było gniew...i ból. Oczy momentalnie sie jej zaszkliły.
-Wynoś się-powiedziała szeptem.
Coś ukuło mnie od środka. Wstałem i wyszedłem bez słowa.
Niedaleko znalazłem naprawde wolny przedział. Opadłem na siedzenie i wgapiłem sie w okno... Znowu myślałem o tamtym zdarzeniu.

Podczas Bitwy o Hogward, razem z matką i moimi przyjaciółmi,  walczyliśmy przeciw Voldemortowi. Woleliśmy zginąć niż żyć w świecie gdzie wygrał... Walczyliśmy oparci o siebie plecami a Śmierciożercy nas otaczali. Przez jakiś czas wspólpracowałem z pewną dziewczyną, tyle zdołałem wywnioskować z barwy jej głosu. Byłem zbyt pochłonięty walką by dopasować go do odpowiedniej osoby.
Tworzyliśmy świetny zespół, ostrzegaliśmy siebie nawzajem krótkim "padnij" lub rzucalismy przez ramie zaklęcia chroniące... Wszystko szło dobrze... Dopuki nie pojawiła się moja ciotka, Bellatrix
-Nie spodziewałam się, że nas zdradzisz Dracusiu. A co dopiero, że będziesz dotykał tej szlamy...
Potem wszystko stało się ogromnie szybko.
Spanikowany i kierowany starym odruchem osunąłem się od, jak sie już domyśliłem, Granger. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że walczymy po tej samej stronie.
Ale było już za późno... Bellatrix dotknęła różdzką jakiegoś sztyletu z obsydianu a Grenger wrzasnęła, upuściła różdzkę i chwyciła się za lewe ramie. Wtedy oberwała 3 zaklęciami naraz. Jedno Crucio i dwie Sectumcempry... Nie wyobrażam sobie jej cierpienia. Spadła na ziemię, zwijając sie z bólu. Nie wiem skąd miałem tyle siły... Ale krzyknąłem" EXPELIARMUS!"
Wszystkich odrzuciło do tyłu. Czułem sie jak największy dupek, idiota, egoista... Wziąłem gryfonkę na ręce. Ta najprawdopodobniej mnie nie poznała bo mocno się we mnie wtuliła, zaciskając oczy. Rzuciłem na nas zaklęcie kameleona i ruszyłem w stronę skrzydła szpitalnego...
Mocno krwawiła... Dosłownie widziałem jak ucieka z niej życie... Zdawała się wtedy taka... Krucha... Przeklinałem sie w myśli i co jakiś czas szeptałem:
-Granger nie poddawaj się...
Już blisko...
Gdy dotarlismy na miejsce oddałem ją tej całej Pomfley i wróciłem na dziedziniec. Po Bitwie zauważyłem jak od niej wychodzi... Wyglądała o wiele lepiej i chyba nie pamiętała tamtego zdarzenia... To nawet dobrze...

Ale coś nie daje mi spokoju...
Podobno śmierciożercą jest się przez całe życie... I nic nie ma do rzeczy to, że odszedłem... Oni nie mają uczuć...
To znaczy, że będę musiał żyć z mrokiem i złem do samego końca... Tak samo jak ze znakiem...
Ale mimo to..ja sie martwiłem... Coś sprawiło, że czuje się jak samolubny debil... No chyba, że to... Nie...
...Chyba, że to sumienie
-Nonsens-mruknąłem pod nosem...
Ja nie mam sumienia...

************************************
Hejooo!
I co myślicie?
Dajcie znać w komentarzu!
Jestem otwarta na wszystko
Skargi
Zażalenia
Opinie
Pozdrawiam!
P.S. Następny rozdział pojawi się najprawdopodobniej jutro(lub dzisiaj o 2 w nocy xD zależy czy będę w stanie zasnąć)

Dramione - Promień w MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz