ROZDZIAŁ 1

561 41 16
                                    


 – I ty jeszcze mnie pytasz, czego chcę?! – Krzyknął mężczyzna. Te słowa wyrwały mnie z głębokiego snu, a może to właśnie był sen?
– Mów ciszej, bo obudzisz Irę! – Usłyszałem głos taty.
 Dotarło do mnie, że wcale nie śnię. Wygrzebałem się szybko spod kilku warstw pościeli i podszedłem do drzwi. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się tępo w klamkę nasłuchując.
– Ciszej, bo obudzisz naszego dzieciaczka, nasze oczko w głowie. – Nieznajomy zaczął przedrzeźniać mojego ojca.
 Wstrzymałem oddech, po czym uchyliłem lekko drzwi, na tyle bym mógł swobodnie wyjść. Na palcach podszedłem powoli do brązowej balustrady. Spomiędzy szczebli obserwowałem dantejskie sceny, rozgrywające się na dole w salonie. Przyglądałem się z ukrycia trzem osobom: mamie, tacie i zakapturzonym mężczyźnie. Stał on przy wyjściu z salonu z nożem w ręku. Obok jego nóg, na podłodze leżał stłuczony wazon. Dlaczego to mnie nie zbudziło? Bezszelestnie przesunąłem się w lewo, by mieć lepszy widok, a zarazem lepszą kryjówkę za doniczkową rośliną.
– Jak możemy ci wynagrodzić wyrządzone krzywdy? – Powiedział ojciec łamiącym się głosem, ściskając mocno mamę i głaszcząc ją po głowie. Jej policzki błyszczały od łez.
– Za późno o tym pomyśleliście. – Zaśmiał się mężczyzna, po czym podszedł bliżej do moich rodziców.
– Mary uciekaj! 
  Pobiegła w stronę schodów, jednak ten potwór chwycił ją za rękę i z całej siły przyciągnął do siebie. Słychać było cichy jęk, moja mama uniosła wzrok, nasze spojrzenia spotkały się. Widziałem jak ulatnia się z niej życie. Nie wiem ile to trwało. Mama opadła bezwładnie na ziemię, niczym niechciana lalka. Łzy zaczęły napływać mi do oczu, powoli zamazując obraz.
Urwany krzyk, huk i śmiech. Czułem jakby ktoś zatrzymał czas, stałem w bezruchu. Mężczyzna spojrzał w moją stronę i podekscytowanym głosem oznajmił "Do zobaczenia niedługo młody." i wyszedł.

                                                                                                         ***

– Pozwolił ci żyć? – Zdziwił się psycholog, po czym zanotował coś w swoim kajeciku.
– Jak pan widzi. – Zdjąłem wzrok z cieknącego kranu i bez pośpiechu przeniosłem go w stronę mojego rozmówcy.
– Co było dalej?
– Tułaczka między domami zastępczymi, szkołami, budynkami. Trafiali się też ludzie, którzy na każdym kroku mi współczuli, albo robili sensacje. Tak dużo na głowie ośmiolatka. Jedynym plusem z tamtych lat, było poznanie Erica.
– Twojego przyjaciela?
– Brata. Zastępował mi brata. Niespotykanie inteligentny człowiek. Jemu zawdzięczam większość tego, czego się dorobiłem. Opiekował się mną i był w stanie wskoczyć za mną w ogień. Wydaje mi się, że nadal by to mógł zrobić.
– Opowiesz mi coś więcej o nim?
– Dzielimy razem wiele wspomnień i tych szczęśliwych, jak i tych smutnych. Jest jedno konkretne, które lubię wspominać najbardziej.
– Eric musi naprawdę wiele dla ciebie znaczyć.
– Co ma pan na myśli?
– Twój przyjaciel nadszarpnął twoje zaufanie, działał za twoimi plecami i mimo to nadal tak dobrze się o nim wyrażasz.
– To nadszarpnięcie zaufania uratowało mi życie, a możliwe że nie tylko moje. Zaryzykował dla mnie wszystkim, zresztą nie pierwszy raz. – Zauważyłem, iż mimowolnie zacząłem się przed panem psychologiem otwierać. Czy było to dobre? – nie mam pojęcia. Poprawiłem się ponownie na swoim krześle i rozpocząłem kolejną historię. 

                                                                                                  ***

Siedziałem na starym, zakurzonym parapecie, obserwując krople deszczu spływające po oknie. Dla odcięcia się od rzeczywistości, lubiłem sobie przysiąść i wpatrywać się bez ruchu w jedną osobę, bądź przedmiot. Trwało to minutami - czasami godzinami. Wezbrał się wiatr, starsza pani poczęła z nim wojnę, kręciła swoją czerwoną parasolką raz w lewo, raz w prawo. Widok przysłaniały jej włosy, które pod wpływem powiewu opadły na jej bladą twarz. Kątem oka spostrzegłem zielone auto. Nareszcie jedzenie przyjechało. Wstałem z zimnego parapetu i otrzepałem się z brudu.
– Eric, widziałeś gdzieś mój portfel? – Zapytałem mojego przyjaciela, który leżał na kanapie, rozmyślając nad czymś intensywnie. Zniecierpliwiony podszedłem do niego i szturchnąłem go w ramie. Spojrzał na mnie z pytającym wyrazem na twarzy. – To widziałeś go?
– Co widziałem? – Spytał zdziwiony, po czym przeciągnął się ziewając na kanapie.
– Mój portfel, dostawca zaraz będzie z jedzeniem. Czym mam mu zapłacić? Uśmiechem?
– No wydaje mi się, że widziałem go na stole w kuchni.
– Dlaczego miałby tam leżeć?
– Mnie się nie pytaj, ja go tam nie kładłem.
Westchnąłem i machnąłem ręką. Odwróciłem się na pięcie i podążyłem do kuchni. Wśród brudnych talerzy i opakowań po zupkach chińskich zauważyłem kawałek czarnego materiału. Bingo!
– Miałeś racje! – Krzyknąłem w kierunku salonu. W tym samym momencie zabrzmiał domofon. Podniosłem portfel i udałem się do drzwi wejściowych. Uchyliłem je powoli, starając się żeby nie zaskrzypiały. Trzeba będzie je w końcu wymienić, albo przynajmniej naoliwić.
– To będzie trzydzieści pięć. – Powiedział zgarbiony mężczyzna w zielonym uniformie z logo pizzerii. Wręczyłem mu dwa banknoty, po czym odebrałem od niego pudełka z jedzeniem.
– Reszty nie trzeba. – Rzuciłem i zamknąłem pośpiesznie drzwi już nie starając się, żeby nie skrzypiały. Udałem się ze zdobyczą do salonu.
– Posuń się. – Poprosiłem Erica, który burknął coś pod nosem. Kiedy wreszcie się podniósł, usadowiłem się obok niego.
– Oglądamy coś? – Zapytał otwierając łapczywie pierwszy karton.
– O ile to nie będzie sport, to czemu nie.
Ugryzłem kawałek pizzy i zdałem sobie sprawę jak bardzo głodny byłem. W tym samym momencie zadzwonił mój telefon.
– Cholera. – mruknąłem odbierając połączenie. – Ira, prywatny detektyw.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 15, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz