Ciemność i nagły błysk światła. Harry został oślepiony jasnością, która zdawała się przeniknąć do wnętrza jego duszy. Był słaby i wycieńczony. Ciągła walka z żywiołami o przetrwanie dawała się we znaki. Gęste i lśniące loki, teraz brudne i sklejone przylegały do jego czoła.
Wziął głęboki wdech i ponownie uniósł ciężki, srebrny miecz. Broń była cała w czarnej, jak smoła krwi, ale Anioł się nie poddawał i pomimo bólu w całym ciele dalej walczył. Nagle przed twarzą wyskoczył Demon o twarzy bez oczu. Harry przełknął ślinę i mocniej złapał za miecz. Demon wygiął lekko swoje widmowe ciało i dobył z zza pasa miecz. Biorąc zamach Anioł wiedział, że nie zdoła odeprzeć ataku i polegnie. Wtem, kiedy całe życie przelatywało mu przed oczami, miecz Demona nawet go nie dotknął. Nabrał głęboko powietrza i zobaczył, jak Louis upada na kolana. Miecz Demona w nim, a jego w Demonie. Widok mrożący krew w żyłach.
-Louis!- krzyknął przerażony.- Louis, nie!
Anioł Ciemności padł plecami na twardą ziemię i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na zielonookiego.
-Teraz... wszystko się... skończy.- wziął płytki wdech.- Będziesz bezpieczny.
-Louis ty nie możesz umrzeć. Nie możesz do cholery!- krzyknął i padł przy umierającym chłopaku na kolana.- Muszę zawołać Gemmę.
-Harry, nie rób tego. Takie było moje przeznaczenie.- przymknął powieki.- Proszę nie zmieniaj tego.
-Proszę cię, nie umieraj.- Harry szlochał nad słabnącym ciałem chłopaka.
Anioł obudził się zalany potem i łzami. Czuł się wycieńczony, zupełnie tak, jakby ta walka wydarzyła się naprawdę. Schował twarz w dłoniach. Zastanawiał się, dlaczego tak bardzo rozpaczał nad śmiercią Louisa. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Nagle coś odwróciło jego uwagę od snu. Rozejrzał się po sypialni. Wszystko było na swoim miejscu. Ubrania leżały koło szafy, a butelka z wodą na stoliku nocnym, ale coś sprawiło, że zamarł. Okno było otwarte, a był pewny, że przed snem je zamykał. Otworzył dłoń, z której teraz wydobywało się białe, anielskie światło i poświecił nim pokój.
Na fotelu przy oknie w najciemniejszym kącie pokoju siedziała młoda dziewczyna. Jej postawa była nienaganna, wyprostowane plecy i noga założona na nogę, a do tego ten kamienny wyraz twarzy. Długie, falowane, blond włosy opadały kaskadami na jej drobne ramiona i chociaż ona sama wydawała się krucha, to sprawiała wrażenie niezniszczalnej i taka była, Rose.
-Rose?- zapytał zszokowanym głosem.- Co ty tu robisz?
Dziewczyna spojrzała na niego, a kąciki jej ust wygięły się lekko.
-Tak witasz swoją przyjaciółkę?- zapytała neutralnym głosem.
-Byłą przyjaciółkę.- warknął w jej stronę.
-Czy mógłbyś zgasić to światło? Wiesz, że nienawidzę anielskiego światła.- powiedziała spokojnie tym samym zmieniając temat.
Harry uformował niewielką magiczną kulę światła i posłał ją pod sam sufit. Nie miał zamiaru wykonać jej prośby.
-Czego chcesz?
-Skoro nalegasz przejdźmy do konkretów.- na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech, za którym kryło się coś złego.- Oddaj mi kamień.
Oczy Harry'ego otworzyły się szeroko, a szok był dostrzegalny na jego twarzy.
-Co?!- zapytał nie wierząc temu, co powiedziała mu Rose.