Zmierzch nadszedł szybciej niż wszyscy myśleli. Niedawno omawiali strategię bitwy, a za moment będą ją stosować w praktyce. Byli niespokojni, ale dobrze to ukrywali przed sobą nawzajem, mieli momenty, że strach odbierał im oddech, paraliżował nerwy, by za moment obudzić gniew tak czysty, jak tylko może być.
Powoli i stanowczo zbliżali się do celu, od Evana wiedzieli, że Rose spodziewa się ich, więc całą swoją armię zgromadziła w ogromnej sali tronowej, która jest w stanie pomieścić kilka tysięcy osób. Tam zmierzali, a adrenalina powoli rozprzestrzeniała się w ich żyłach, odpędzając strach i dając okazję działać gniewowi, złości oraz wiarze, bo nic innego im już nie zostało.
Harry bał się spotkania z Rose, która kiedyś była mu jedną z najbliższych osób. Był przerażony myślą, że już nigdy mogą nie wrócić z tego piekła, albo co gorsza wszyscy zginą. Miał nadzieję, że ich sojusznicy w twierdzy są nimi na prawdę i nie opuszczą ich w najtrudniejszym momencie.
Lottia szła przodem i wraz z Louisem oczyszczała im drogę ze strażników, których było zaledwie kilku. Louis nie odzywał się do Harry'ego od ich ostatniej rozmowy, a Anioł bał się, że zrobił coś źle. Zarówno Louis, jak i Harry mieli rozłożone skrzydła, które drżały z wysiłku, by ulec pokusie i nie odlecieć. Tak dawno ich nie używali, że było to aż bolesne.
Zewsząd otaczała ich ciemność i suche powietrze, które podrażniało ich drogi oddechowe. Lottia przy boku miała przypasany miecz, na którym było widać ślady licznych walk, oraz trzy sztylety i coś, co przypominało bat. Wszyscy musieli się uzbroić w miecz i kilka sztyletów, co Harry'emu niezbyt się podobało, ale wiedział, że bez tego prawdopodobnie zginie jako pierwszy.
Elfka używała swojej wrodzonej zwinności i szybkości, by sprawdzić korytarze, którymi się poruszali. Droga do Sali tronowej okazała się jednak pusta, co im się nie spodobało. Szli pogrążeni w ciszy, kiedy do ich uszu dobiegł huk, wszyscy ukryli się za następną ścianą.
- Edno masz możliwość by wezwać wsparcie? – zapytał mężczyzna.
- Postaram się Basilu, jednak wiesz jakie to trudne. Aniołowie nie lubią być niepokojeni. – odparła smutno kobieta.
- Proszę, zrób wszystko co w twojej mocy, oni muszą nam pomóc. Bez nich sami nie damy sobie z nią rady, ona jest szalona. – zniżył głos do szeptu – Widziałem, jak wczoraj piła dziwną mieszankę krwi wampira i harpii. Ona tylko dzięki temu się wzmocniła, nikt z nadnaturalnych nie da jej rady, tylko Anioł.
Mężczyzna i kobieta zatrzymali się i nasłuchiwali.
- Evan mówił, że będą tędy szli, nie czujesz ich? – zapytał Basil, a Edna przymknęła oczy.
- Odczuwam tylko lekkie wibracje, ale nie jestem pewna skąd one pochodzą. – powiedziała cicho, a mężczyzna westchnął.
- Musimy ich poszukać w tradycyjny sposób, obejdziemy wszystkie korytarze.
- Nie będziecie musieli. – Lottia wyszła zza ściany i z pewnością siebie oraz dumą podeszła do mężczyzny. – Jestem Lottia, to na moją prośbę będziecie walczyć przeciwko Rose.
Za jej przykładem zza ściany wyszli jej towarzysze, by po chwili stanąć przy jej boku.
- To jest Gemma, ona jest pół aniołem, a to Harry, czyli anioł, którego istnienie was przekonało oraz Louis, Upadły.
Wszyscy skinęli głowami w geście powitania.
- Anioł, prawdziwy. – szepnęła Edna. – Tak bardzo pragnęłam zobaczyć któregoś ze swoich braci.