„Wiatr to Twój najlepszy stylista", pomyślałam (jak co rano w okresie wrzesień-listopad) zaraz po wyjściu ze swojego bloku, czując jak moje włosy oddają się w całości silnym podmuchom i pozwalają sobą kierować. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, żeby sprawdzić, która jest godzina, po czym głośno zaklęłam. Od przystanku dzieliło mnie jeszcze co najmniej kilka minut, a do odjazdu autobusu miałam zaledwie trzy. Przyspieszyłam, a po chwili już biegłam. Wiedziałam, że nie mogę się spóźnić. Kilka razy poprawiłam ogromny, zsuwający się szal zawieszony na mojej szyi w tak zwanym „artystycznym nieładzie" , zanim dobiegłam na miejsce. Niezły czas, pomyślałam z uśmiechem, wsiadając do autobusu. Codziennie ten sam przystanek, ten sam autobus, jednakowa godzina. Nawet to samo miejsce – tyły autobusu, podwójne siedzenie tuż obok miejsca dla matki z dzieckiem. Obłęd.
Weszłam przez środkowe drzwi i szybko udałam się w stronę mojego stałego miejsca. Usiadłam obok chłopaka, którego tak dobrze znałam, jednocześnie nie mając pojęcia, jak brzmi jego imię, głos, ani do jakiej chodzi szkoły. Mimo tego, znałam go. Jak mogłabym nie znać kogoś, z kim jeżdżę tym samym autobusem, codziennie rano od mniej więcej 10 lat? Niewykonalne. W ciągu zaledwie ułamka sekundy, gdzieś pomiędzy poprawieniem szala a zajęciem miejsca, zdołałam zbadać go wzrokiem. Ściął włosy, lepiej mu. Dawno nie zmieniał fryzury, zdecydowanie korzystniej wygląda bez zasłaniającej oczy grzywki. Jeansy miał te same, co zazwyczaj, a na ciemnoniebieską koszulę w kratkę zarzucił czarny płaszcz. Nowy. Jestem świetnym obserwatorem.
Mieszkam na obrzeżach miasta, więc jeżdżę autobusami podmiejskimi, z których korzysta niewiele osób. Dodatkowo, mój autobus nie ma tylnych drzwi, tylko środkowe i przednie, więc ludzie nigdy nie pchają się na tyły. Być może właśnie dlatego, myśląc praktycznie i zapobiegawczo, aby uniknąć tłoku, dekadę temu wybrałam właśnie to miejsce. Miejsce obok chłopaka z wielkimi brązowymi oczami i uśmiechem, który zawsze wydawał mi się smutny.
Sama nie wiem, dlaczego tak bardzo nie chcę zmieniać niczego związanego z moimi porannymi podróżami do szkoły. Być może chce mieć w życiu cokolwiek na sto procent. Jedną jedyną rzecz, której będę pewna.
Wysiadam wcześniej niż on. Tak naprawdę nie wiem ani gdzie wsiada mój Nieznajomy, ani gdzie wysiada. W zasadzie nie wiem o nim nic. Codziennie rano żuje gumę miętową Orbit, tę granatową, najmocniejszą. Ma nowy płaszcz. Kiedy promienie słońca nieproszone wkradają się przez autobusowe szyby, oślepiając pasażerów, mruży oczy i charakterystycznie marszczy nos. Od kilku lat używa perfum Azzarro Chrome , które są mi tak dobrze znane. Może dlatego, że pachnę nimi każdego dnia, odkąd zaczął ich używać.
Kiedy autobus zatrzymał się na moim przystanku, nie chciałam wysiadać. Żałowałam, że nigdy nie pojechałam dalej, żeby zobaczyć, gdzie wysiada. Z drugiej strony, Nieznajomy mógłby pomyśleć, że chcę wiedzieć do jakiej chodzi szkoły, a do tego nie mogłam dopuścić. Samantha Lincoln nigdy nie pokazuje, że interesuje ją ktokolwiek poza nią samą.
Po wyjściu tradycyjnie poprawiłam szal i pewnym krokiem ruszyłam w kierunku budynku Liceum Aster. Minęłam kilka osób, które, mogłabym przysiąc, widziałam po raz pierwszy w życiu, jednak okazało się, że one znały mnie na tyle, żeby rzucić „cześć" w moją stronę i wyszeptać między sobą uwagi na temat moich nowych butów. Standard.
- Hej! – usłyszałam, wchodząc po schodach do budynku. Ktoś objął mnie od tyłu. Odwróciłam się, po czym zostałam obdarowana soczystym pocałunkiem.
-Hej, Louise – odparłam, rzucając jeden z moich powalających uśmiechów.
- Masz czas wieczorem? Pomyślałem, że dawno się nie widzieliśmy i może chciałabyś... no wiesz, porobić coś. Niedługo zaczną się ostre przygotowania do meczu, będę miał mniej czasu, więc to może być ostatnia okazja...
- Jasne, czekam na ciebie o siódmej, dobrze?
Jak zwykle mówi tylko o sobie i swojej miłości - futbolu. Nie różni się niczym od moich byłych i przyszłych chłopaków. Palant.
Przy szafce spotkałam Katie i Melissę -kierując się opinią publiczną, moje przyjaciółki. Niektórych wyborów nie dokonujemy my, robią to za nas ludzie. Nigdy nie chciałam spędzać z nimi czasu czy rozmawiać, tym bardziej przyjaźnić się. Są najpopularniejszymi dziewczynami w szkole, mają drogie ciuchy, a ich rodzice mogliby kupić całe miasto, gdyby naszła ich na to ochota. Kiedyś nie zwracały na mnie uwagi, a jeśli już to zrobiły, to tylko po to, żeby mnie ośmieszyć, bo byłam „zbyt wygadana". Z czasem jednak, jeszcze w gimnazjum, o moich wyskokach zaczęło robić się głośno, stałam się głównym tematem plotek, a razem z tym przyszło coś zwanego popularnością. Dręczenie mnie i wyśmiewanie zamieniło się w zaproszenia na imprezy, wspólne zakupy czy wizyty u kosmetyczki. Nie wiem kiedy i jak, ale ludzie zaczęli postrzegać nas jako najlepsze przyjaciółki, a ja nie uśmierciłam na czas tej plotki, więc przerodziła się ona w prawdę. Spędzałyśmy razem dużo czasu, choć zarówno Katie jak i Melissa nie reprezentują wyjątkowo wysokiego poziomu intelektualnego. Z przyjaźni tej jednak wynikało wiele profitów, takich jak pierwszeństwo w kolejce na stołówce, darmowe wizyty w „Just Beauty" co piątek, łatwy dostęp do każdego przystojniaka-palanta z drużyny, a przede wszystkim rozgłos przy każdej aferze dotyczącej mojej osoby. Nie wiem, czy to przyjaźń. Nie ufam im zanadto, a ich udział w moim życiu jest raczej bierny, ale to z nimi spędzam najwięcej czasu. Pewnie dlatego, że nie mam nikogo innego. Z wyjątkiem siebie, oczywiście. Jestem jedyną osobą, której stuprocentowo ufam, na której nigdy się nie zawiodłam. Przynajmniej mam pewność, że nie zostanę całkowicie sama, bo zawsze będzie ze mną ktoś, kogo kontroluję, na kogo działania mam wpływ. To podchodzi pod schizofrenię, co nie do końca mnie zadowala. Mimo wszystko jest zdecydowanie lepsze od określenia „samotność".
CZYTASZ
Bez słów
Teen FictionNa niektóre rzeczy nie mamy wpływu. Zdarza się, że żyjemy z dnia na dzień nieświadomi tego, że nawet elementy codzienności, coś, co wydaje się być bez znaczenia, może zmienić nasze życie. Może wtargnąć w nie niczym nieproszony gość, zrobić bałagan...