Prolog

111 6 3
                                    


Odnoszę wrażenie, że moje życie można uznać za udane. Mam na myśli oczywiście to, co dotychczas przeżyłam, bo jak tu mówić o udanym życiu, kiedy wczoraj zdmuchnęłam na torcie zaledwie 16 świeczek? W każdym razie, jestem szczęśliwa. Musiałabym być wyjątkowo niewdzięczna, uważając inaczej.

Moja mama prowadzi w lokalnym czasopiśmie dział związany z ogrodami, czy jakoś tak. Ma na tym punkcie totalnego bzika, którego przejawia, upiększając ogrody wszystkich znajomych i znajomych znajomych, jednak zawsze zręcznie udaje jej się ominąć nasz, który wygląda jak pole pobitewne-bez hiperboli. Tata, który trudni się niezwykle fascynującym zajęciem, jakim jest bankowość, śmieje się, że mama robi to specjalnie, licząc na to, że któregoś dnia zdenerwuję się i sama zabiorę za projektowanie naszej działki, co oczywiście zapoczątkuje moją Wielką Pasję, która stanie się wstępem do mojej pięknej przyszłości związanej z kwiatkami. Mama wciąż ma nadzieję, że pójdę w jej ślady. To pewnie przez to stale próbuje udowodnić tacie, że to po niej odziedziczyłam geny. Z marnym skutkiem. Oboje doskonale zdają sobie sprawę z tego, w kogo się w dałam. Otóż odpowiedź nie jej taka prosta. Nie jestem podobna do żadnego z nich i nic nie wskazuje na to, żeby cokolwiek w tej kwestii miało się zmienić.

Parę lat temu, po tym jak usłyszałam po raz tysięczny w moim życiu, że nie wdałam się w żadne z moich rodziców, zażądałam od nich zrobienia testów DNA, ponieważ przypuszczałam, że zostałam podmieniona w szpitalu. Oczywiście odmówili, niepokojąc się jednocześnie, skąd moje wątpliwości, co do pochodzenia. Ta sprawa nie dawała mi jednak spokoju, a że od zawsze jestem piekielnie uparta, zastrajkowałam. Nie wychodziłam z pokoju przez 3 dni i 11 godzin. Wcześniej oczywiście zrobiłam zapasy jedzenia i picia. Wyposażyłam się także w przenośną toaletę. Zaradności nie można mi odmówić. Rodzice ustąpili i zrobili badania, które, ku mojemu zaskoczeniu i rozczarowaniu, potwierdziły nasze pokrewieństwo.

Byłam rozczarowana, ponieważ od zawsze lubiłam skandale, co zostało mi do dziś. Wpadanie w tarapaty i problemy to moja specjalność. Z przykrością muszę przyznać, że to  nie tak, że prześladuje mnie pech. To ja go stalkuję. Podążam za nim nieustannie, mając nadzieję na kolejną awanturę, a tym samym pojawienie się w centrum uwagi wszechświata, a przynajmniej Liceum Aster. To już coś – przynajmniej na początek. Chyba właśnie to tak bardzo mnie w tym pociąga: po wspomnianym „początku" można sięgnąć po więcej.

Ludzie mówią o mnie, ale nie dlatego, że się mnie boją, tak jak szkolnych chuliganów, ani dlatego, że mogę załatwić im wejściówki na Najlepszą Imprezę Roku, bo mój chłopak jest napakowanym baseballistą czy innym ważniakiem. Jestem w centrum zainteresowania, bo mam nierówno pod sufitem. To chyba jedyne logiczne wytłumaczenie. Ludzie mówią, że jestem jedną z tych dziewczyn, które pstrykną palcami i mogą mieć każdego chłopaka. Podobno mam „to coś", jeśli wiecie o czym mówię. Coś, co sprawia, że nie da się ze mną nudzić. Coś, dzięki czemu błyszczę bez tony makijażu. Coś, co przyciąga wszystkich wokół niczym magnes. Tak mówią, a mi pozostaje im wierzyć. To chyba kwestia tego, że nie istnieje dla mnie coś, czego bałabym się doświadczyć. Nie wyobrażam sobie za kilka lat, wspominając liceum, pomyśleć: „Jaka byłam głupia. Zdecydowanie powinnam wtedy ukraść tę łódź i odpłynąć. Uszłoby mi na sucho, a przynajmniej nie miałabym teraz czego żałować." Sto razy bardziej wolę żałować, że coś zrobiłam, nawet jeśli czuję, że popełniam błąd już kiedy zaczynam to robić, niż żałować, że czegoś nie spróbowałam, kiedy wiem, że druga szansa się nie powtórzy. Życie to jeden wielki eksperyment, a my jesteśmy szczurami laboratoryjnymi. Tyle że my, w przeciwieństwie do tych gryzoni, samodzielnie możemy decydować o tym, którym z etapów tego doświadczenia chcemy zostać poddani, a którym nie . Wciąż nie potrafię zrozumieć, czemu większość etapów jest pomijana szerokim łukiem.

Ten opis nie najlepiej mnie prezentuje. Wygląda na to, że jestem straszliwą egoistką, na dodatek zakochaną w sobie. Wzorcowy przykład narcyza. Bardzo dobrze. Nikt nie powiedział przecież, że autobiografia ma być wyidealizowanym tworem, zmyślonym i nieprawdziwym.

Nie wiem, co mam o sobie powiedzieć. Wcale nie dlatego, że brak mi pomysłów, ale dlatego, że jest tego tak wiele, że aż nie wiem od czego zacząć. Historia z łodzią nie jest zmyślona, od tego zacznijmy. Zaraz po zakończeniu gimnazjum, kiedy dostałam nienaganne świadectwo z czerwonym paskiem, poczułam, że szybko muszę popsuć  aurę świętości, która zaczęła krzątać się gdzieś w pobliżu mojej osoby. To takie śmieszne uczucie, jakby małe iskierki prądu rozchodziły się po twoim ciele, płynęły żyłami i wnikały w każdą komórkę. Gdy długo nie doświadczę czegoś nowego, każda część mojego ciała zdaje się płonąć. Płomienie ognia muskają każdy z moich narządów, a ja czuję, że zaraz eksploduję. Niewyobrażalne uczucie. Jakby wszystko w środku mnie wołało o coś, może nie tyle złego, co godnego potępienia i, co najmniej, zawieszenia w prawach ucznia, a tym samym pociągającego do granic możliwości. Zakazany owoc smakuje najlepiej, a ja czuję się żywa dopiero po skosztowaniu go.

Zmieniam chłopaków jak rękawiczki, choć ten frazeologizm jest w moim przypadku nieadekwatny. Mam jedne rękawiczki od 10 lat. Są wściekle różowe i mają śmieszne pompony przy palcach. Tak więc ,zmieniam chłopaków jak skarpetki. Oczywiście nie codziennie, ale na pewno częściej niż raz na rok. Po szkole chodzą plotki, że w moim przypadku wygląda to tak: nowa pora roku – nowy chłopak. Wychodzi na to, że wraz z zamianą jesiennych botków na zimowe kozaki, moje serce zmienia zdanie. Nie umiem wytrzymać przez długi czas z jednym. Właściwie nudzą mi się już po trzeciej wymianie zarazków za pomocą języka, ale daje radę wytrzymać jeszcze kilkanaście takich, głównie dlatego, że lubię wyzwania. Zazwyczaj każdy z nich jest nudny jak flaki z olejem, spędza pół życia na reprezentowaniu szkoły w futbolu, baseballu czy innym sporcie, a drugie pół na siłowni i poprawianiu swojej aparycji. Zwykle nie mają nic do powiedzenia, a każda próba wywołania na mnie wrażenia swoim intelektem kończy się totalną porażką, toteż, żeby oszczędzić i im i sobie, lubię od razu przechodzić do konkretów i zatykać im usta zanim zdążą rzucić jakiś pseudoflirtowy tekst. Tak więc, bywa i tak, że moja ślina miesza się ze śliną gościa, którego imienia nie znam. Zresztą po co? Jest mi potrzebny tylko na kilka dni albo nawet godzin. W tak krótkim czasie nie potrzebuję znajomości jego imienia. Zwłaszcza że po coś powstały formy typu „kochanie", „kotku", czy inne paskudztwa, których wymawianie sprawia mi realny ból. Nigdy z żadnym nie spałam, żeby było jasne. Paradoksalnie, najdalej posunęłam się w szkole podstawowej, kiedy jako 9-latka zapragnęłam poznać lepiej budowę anatomiczną płci przeciwnej, więc na długiej przerwie, między angielskim a matematyką, podeszłam do Tommy'ego, mojego ówczesnego wielbiciela, pytając, czy nie miałby przypadkiem ochoty na wspólne siusianie. Zgodził się bez namysłu, tak był we mnie zakochany. Tak oto siusialiśmy sobie razem. Oczywiście po kolei, ja zaczęłam, on się bał. Mięczak. Od wtedy z nikim nie posunęłam się dalej, przysięgam. Być może to wina Tommy'ego - jego budowa anatomiczna nie zachwyciła mnie szczególnie.

Historia z łodzią wydarzyła się, kiedy byłam z Tomasem. Właśnie ujawniłam jedno ze swoich przyzwyczajeń, co najmniej dziwnych. Kiedy mówię o jakimś wydarzeniu, zawsze dodaję, z którym chłopakiem byłam w tamtym czasie. Tak jakbym liczyła dni chłopakami, choć wcale tak nie jest. Zauważyłam jedną ważną prawidłowość: im bardziej napakowany, tym bardziej naiwny. Tak jakby masa mięśniowa uśmiercała fałdy mózgowe. I wbrew pozorom, im więcej dziewczyn na niego leci, im jest popularniejszy, im większe z niego „ciacho", tym jest mi łatwiej go wykorzystać. Takim wydaje się, że mogą być spokojni, no bo kto ośmieliłby się ich znieważyć czy ośmieszyć? Przecież powinnam być wdzięczna za to, ze taki gość jak on, zwrócił uwagę na taki marny pyłek jak ja. A ja stoję z boku i śmieję się z nich. Śmieję się za każdym razem, kiedy tracą dla mnie głowę, kiedy proszą o drugą szansę albo biją się o to, który jest moim byłym, a który obecnym chłopakiem. Najzabawniejsze jest to, że ja sama zazwyczaj nie umiem im pomóc w znalezieniu odpowiedzi.






Bez słówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz