Rozdział 2

18 2 2
                                    

Wychodzę ze śmigłowca, zakrywając swoją twarz czarną kominiarką. Simon i Will robią to samo z Alice - bo tak się nazywa nasza główna podejrzana - i razem kierujemy się do wielkiego budynku. Pomimo tego, że jest noc, na ulicach Nowego Jorku znajdują się przypadkowi przechodnie, którzy nie zwracają uwagi na trójkę osób noszących ze sobą coś wielkiego w worku kształtem przypominającym ludzkie ciało. Słychać tylko rozmowy niektórych z nich i dźwięk przejeżdżających aut obok nas, które zawsze zwalniają znajdując się obok nas. Patrzcie się, i tak nigdy nie odkryjecie pracy niektórych z nas. Wzdycham z politowaniem i kopię stare, ciężarne drzwi, wchodząc do budynku. Siedziba P.A.M przypomina bardziej wyludniony dom, który ma przeszło siedemdziesiąt lat, a jego budowa jeszcze bardziej daje nam do zrozumienia, że został on zrobiony tak tylko po to, aby wypłoszyć ludzi z jego otoczenia. Gdy wchodzę do środka od razu czuję mocny zapach wypalanych metali i zapach palonego tytoniu. Oczywiście nic z tych rzeczy nie jest tu robione, jest to podłożony zapach na bardzo ciekawskie osoby. Słyszę ciężkie kroki dwóch mężczyzn za mną i przyspieszam kroku, po chwili wkraczając do pustego pokoju. Przenoszę wzrok na zakurzone i zardzewiałe drzwi w rogu i uśmiecham się, podchodząc do nich. Otwieram je i spokojnie wchodzę do środka razem z chłopakami. Drzwi zamykają się za nami, a ja przyciskam guzik z liczbą osiem. Jest to bardziej szpiegowska winda, można by się zastanawiać długo, dlaczego akurat w takim miejscu jak to jest widna i do tego bardzo unowocześniona w środku, ale i tak nikt nigdy tutaj nie wchodzi, więc dlaczego mieliby się czegokolwiek domyślać? Wygląd zewnętrzny tego budynku jest tylko zmyłką, jak już to tłumaczyłam. Słyszymy charakterystyczny dźwięk, który zazwyczaj wydają windy, gdy zatrzymują się na piętrze, które wyznaczy dany ktoś, i wychodzimy z niej. Uśmiecham się, widząc wielki hol, w którym znajdują się wszyscy pracownicy Marshall'a. To miejsce jest zupełnie inne, gdy jesteś w środku. Ściany pokrywa grube szkło, białe płytki wyłożone na całej powierzchni podłogi zakrywają niektóre niedociągnięcia, szklane biurka postawione są obok każdych drzwi, jest recepcja i oczywiście pokoje przeznaczone do agentów i ten jeden, do którego teraz się wybieramy - gabinet mojego szefa. Pukam delikatnie w drzwi, które już po chwili się otwierają, a ja, Simon i Will noszący Alice, wchodzimy do środka. Gdy jesteśmy wewnątrz pomieszczenia, chłopacy od razu rzucają ciało w worku na podłogę. Marshall siedzi przy biurku i zapisuję jakieś papierki, a gdy słyszy huk podnosi głowę. Jego oczy zwężają się, a wzrok przenosi na tajemniczą rzecz. Gdy uświadamia sobie, co to jest, na jego twarz wstępuję wielki uśmiech. Ja również się uśmiecham, lecz z mniejszym entuzjazmem i bardziej zwycięsko. W końcu to ja tu zrobiłam dobrą robotę, on tylko siedział za biurkiem i wysyłał zlecenia.

- Tak dla upewnienia, wiesz jak nazywa się podejrzana? - pyta zagadkowo, odchylając się na fotelu i wstaję. Zaczyna powoli kroczyć do mnie, a ja zakładam chytrze ręce pod piersi.

- Alice Cooper, rocznik 92, mieszkanka Nowego Jorku, zamieszkuje ulicę Brooklyn'u - odpowiadam bez chwili zwątpienia i lekko kopię worek z ciałem dla upewnienia go, że się nie mylę. On kiwa głową pod wrażeniem, że zapamiętałam jego słowa i śmieję się delikatnie.

- Jednak mnie słuchasz, Moore - przewracam oczami w teatralny sposób i wskazuję ręką na nieprzytomną Alice, którą Will i Simon zdążyli już "rozpakować". - Co my tutaj mamy...

Marshall podchodzi do ciała i przykuca, dotykając miejsca, w którym została postrzelona przeze mnie. Uśmiecha się pod nosem kręcąc głową i wstaję, zacierając ręce.

- Myślałem, że użyjesz leku nasennego - dziwi się, znów siadając na swoje miejsce i rozkazuję niemo chłopcom wynieść kobietę z jego gabinetu. Oni sapią, znów biorąc pod rękę blondynkę i wynoszą ją z pokoju. 

- Znalazłam coś skuteczniejszego - z paska zawiązanego wokół mojej tali wyciągam długopis, którym uśpiłam Alice i rzucam go w stronę Sparks'a. Łapię go i ogląda z każdej możliwej strony, mrucząc cicho.

- Miałaś użyć barbituranu*.

- Coś ci nie pasuje? Ciesz się, że w ogóle wykonałam twój rozkaz. To dzięki mnie zarabiasz kupę kasy - zauważam dość nonszalancko. To nie moja wina, że człowiek wytyka mi czego nie zrobiłam, przy zrobieniu tego już dawno. 

- Nienawidzę cię, Moore - wzdycha zdeterminowany i podaję mi mój przyrząd. 

- Też cię kocham - mrugam do niego, uśmiechając się wrednie i kieruję się do wyjścia.

- O, i, Brook - woła za mną, gdy trzymam dłoń na klamce. Nie odwracając się, słucham jego głosu - Dzięki. 

Na moje usta znów wstępuję przebiegły uśmiech i tym razem wychodzę z gabinetu Marshall'a.

++

*barbituran - szeroka grupa leków pochodnych kwasu barbituranowego, dzięki ich depresyjnemu działaniu na centralny system nerwowy, używane są jako środki uspakajające i nasenne (Cyclobarbital, Luminal) i są szczególnie groźne w przypadku ich przedawkowania.








SURVIVAL CAMP - H.S. Where stories live. Discover now