"Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Czy możesz ich im obdarzyć? Nie bądź tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci. Nawet bowiem najmędrszy nie wszystko wie."
John Ronald Reuel Tolkien
*****
Voldemort dał czas na chwilę przerwy w walce. Ron poszedł szukać Luny, Harry także gdzieś zniknął, a Hermiona chodziła bez celu po częściowo zniszczonym zamku.
Dziewczyna myślała o swoim chłopaku. Domyślała się, dlaczego jest on tak mocno związany z Czarnym Panem, ale nawet sobie wmawiała, że naczytała się za dużo czarno magicznych książek. Jednak cały czas nie dawało jej to spokoju.
Po kilku minutach znalazła Rona. Siedział na szczycie schodów i jedną ręką obejmował wtulającą się w jego tors Lunę. Białowłosa spojrzała smutno na brunetkę i uśmiechnęła się lekko, próbując dodać choć odrobinę otuchy pannie Granger, lecz po chwili opuściła wzrok na czubki swoich butów.
Hermiona westchnęła, usiadła na pierwszym stopniu i objęła swoje kolana ramionami. Przez dobre dziesięć minut wpatrywała się w to co zostało po żelaznych wrotach, tak jakby chciała tam zobaczyć kogoś kto powie, że to zwykły koszmar senny i że nie ma się czego bać.
Niestety rzeczywistość była brutalna. Toczyła się wojna dobra i zła. Na śmierć i życie. No właśnie, tyle niewinnych już zginęło. Czemu umarli? Przecież wiele z nich nie zasługiwało na tak okrutny koniec. Śmierć powinna raczej odwiedzić egzekutorów- Śmierciożerców.
Niestety śmierć jest kimś, czy może czymś, w rodzaju niewolnika- przychodzi na wezwanie i musi słuchać tego kto zabija, zabierać dusze umarłym niezależnie od tego ile mieli lat, jak żyli, co robili, czy z kim się zadawali.
***
Hermiona ocknęła się z amoku dopiero gdy usłyszała szybkie kroki na kamiennej posadzce. Wstała, odwróciła się powoli i spojrzała wprost w jadowicie-zielone oczy Harrego- jej chłopaka.
-Dokąd idziesz?- zapytał rudowłosy.
-Do lasu.
-Zwariowałeś? On chce cię tam specjalnie zwabić!- Ron próbował zatrzymać przyjaciela.
-Nie mam wyboru...
Brązowooka nic nie mówiła. Zrozumiała wszystko po jednym spojrzeniu Pottera. Chłopak podszedł do niej, objął ją w pasie, a ona przejechała delikatnie trzęsącą się ręką po jego policzku. Jej usta drżały, oczy były pełne słonej cieczy. Harry wtulił się w ukochaną i szepnął tak cicho by tylko ona usłyszała:
-Jeśli umrę... Pamiętaj, że zawsze będę z tobą... W twoim sercu...
Para pocałowała się ten ostatni raz. Nie był to brutalny pocałunek, tylko raczej delikatny i oddający całą miłość, jaką ta dwójka do siebie czuła. Jakiś czas później zapłakana Harmiona upadła na kolana patrząc za oddalającym się czarnowłosym chłopakiem...
***
Dziewczyna wraz z resztą czarodziei i czarownic broniących szkołę wyszła na dziedziniec. Naprzeciwko nich wyszli Śmierciożercy ze swoim panem na czele.
Hermiona prawie zemdlała widząc co niesie na rękach Hagrid. Serce pękło jej na miliony drobnych kawałeczków, a krew odpłynęła z rąk i nóg. Nie słyszała w tamtej chwili kompletnie nic. Voldemort mówił coś z szerokim i wrednym uśmiechem na ustach. Przed szereg wyszedł Nevill i również z jego ust wypływały jakieś słowa lecz ich sens nie docierał do zrozpaczonej brunetki.
Brązowooka zdziwiła się, gdy palec Harrego drgnął delikatnie. Przecież to niemożliwe! A jednak dziewczyna dała by sobie rękę uciąć, że tak było.
Faktycznie po chwili czarnowłosy uwolnił się z rąk gajowego i pobiegł przez gruz do zamku. Dziewczyna momentalnie odżyła, a na dziedzińcu znów rozgorzała walka.
***
Harry upadł na kolana. Nie mógł uwierzyć, że to prawda. Voldemort nie żyje! I to on, Harry Potter go zabił- zgodnie z przepowiednią: „I jeden musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje..." .
Czarnowłosy podniósł się z kolan i powoli zaczął wracać do zamku. Gdy stanął w otworze, w którym dawniej znajdowały się drzwi, od razu dostrzegł mnóstwo czarodziei i czarownic. Niektórzy opatrywali rany swoje i swoich znajomych, inni opłakiwali bliskich, przyjaciół. Chłopak niepewnym krokiem podszedł do dwóch ciał- Remusa i Nimfadory. Obiecał im zająć się małym Teddym i słowa zamierzał dotrzymać. Kawałek dalej dostrzegł rodzinę Weasleyów opłakujących zmarłego Freda.
Ale Harry tylko przystanął na chwilę przy ciele rudowłosego chłopaka i ruszył dalej. Wędrował wzrokiem po całej Sali w poszukiwaniu brązowowłosej dziewczyny. W końcu ją znalazł- opatrywała ranę jakiegoś blondwłosego chłopaka.
Potter podszedł do niej, a gdy ta się odwróciła, natychmiast rzuciła mu się w ramiona. Harry objął ja mocno, ale poluźnił uścisk, gdy Hermiona syknęła z bólu. Jej lewe ramię było szczelnie owinięte białym bandażem, przez który gdzieniegdzie prześwitywała krew.
Para patrzyła sobie głęboko w oczy, po czym ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Gdy zabrakło im powietrza oderwali się od siebie, a Harry powiedział:
-Już na zawsze będziemy razem... I nic i nikt nam w tym nie przeszkodzi...