Zaklinacz zmysłów

302 46 8
                                    


W akompaniamencie bezdźwięku, uchylam nieznacznie powieki. Niewyraźne światło poranka przedziera się przez szarość pokoju. Zasłuchuję się w otoczenie, szukając jakiegokolwiek odgłosu, który przekonałby mnie do porzucenia ciepła łóżka. Wita mnie jednak jedynie cisza. Cisza, wpleciona w bladoniebieski płaszcz poranka. Przymykam powieki i przez chwilę poddaję się tej strażniczce mojego spokojnego snu. Czuję jednak wyraźnie, jak gałęzie porannego chłodu powoli przedzierają się przez ciepłą warstwę pościeli, dokuczają, utrudniają ponowne zaśnięcie. Znów otwieram oczy i tym razem spoglądam w bok. Puste miejsce obok mnie nie jest zaskoczeniem. Wzdycham cicho, bezradnie, ale z niezaprzeczalną dozą rozczulenia.

Nieco rozbudzony, ponownie wytężam słuch. Pośród fal bladoniebieskiej ciszy płynie odległą melodią łagodny, jednostajny szum. Uśmiecham się pod nosem, ledwo zauważalnie, jakby nie chcąc spłoszyć własnego szczęścia. Wysuwam się spod ciepłej kołdry i z niewątpliwą odwagą wkraczam w zimną toń niewystarczająco jeszcze rozbudzonego powietrza, które subtelnymi falami dociera do każdego receptora, otrzeźwia umysł, wiedzie ku źródłu przytłumionego dźwięku.

Dopiero, gdy docieram pod drzwi łazienki, zatrzymuję się gwałtownie, naraz poddawany wątpliwościom. Dobrze wiem, że powinienem był zostać w łóżku, posłusznie zaczekać, nie uciekać się do haniebnego podglądania. Przygryzam nerwowo wargę, czując jak wszechobecny chłód, który najwyraźniej w nocnych godzinach w najlepsze urzędował na ciemnych, uśpionych korytarzach domu, ponownie zaczyna mi dokuczać, znów nakrapia moje ramiona gęsią skórką, znów sprawia, że dreszcz przebiega po plecach. Tym tęskniej zerkam w stronę drzwi, jakbym już z tego miejsca był w stanie wyczuć bijące zza nich ciepło.

W końcu ulegam pokusie, i najciszej jak potrafię uchylam drzwi łazienki, mając nadzieję, że zdradliwe zawiasy nie zaskrzypią złośliwie w złym momencie.

Łagodna, chlupocząca melodia dociera do moich uszu, z godną podziwu subtelnością uspokajając serce, które już chce biec, już wyrywa się z piersi, wciąż głupie i narwane, mimo upływu dni. Przełykam nerwowo ślinę i uchylam drzwi nieco szerzej, a wypełniający pomieszczenie zapach brzoskwini mąci mi w głowie, zwodzi zmysły na manowce.

I wreszcie widzę ciebie, choć wiem, że nie powinienem. Choć wiem, że wcale by ci się to nie spodobało. Nie jestem jednak w stanie oderwać wzroku od spektaklu, który rozgrywa się na moich oczach.

Bo oto wyciągasz smukłą dłoń poza krawędź wanny, a krople wody na twojej skórze uwalniają gorącą parę, która maluje chłodne powietrze nad twoją głową. Te szare smugi układają się w najdziwniejsze wzory, w fantastyczne obrazy, opowiadają historie, których znać nie może nikt, poza mną i tobą.

W tych magicznych ornamentach widzę łagodne ciepło pierwszych wymienianych spojrzeń, rosnącą temperaturę bijącą od złączonych dłoni, niewysłowiony gorąc odkrywanych niespodziewanie pocałunków, a nawet żar owego momentu, w którym było mi dane poznać wszystkie sekrety twojego pięknego ciała. A to wszystko zaprawione niemą fascynacją, z jaką na ciebie patrzę, która towarzyszy mi od samego początku, aż do teraz. Kim jesteś, że nawet w tej chwili wprawiasz mnie w taki stan? Choć dotykałem tej gładkiej skóry tyle razy, choć biegłem palcami ścieżką ud, choć piętnowałem pocałunkami obojczyki, choć mogłoby się zdawać, że znam cię na wylot, ty wciąż jesteś dla mnie tajemnicą. Wciąż nęcisz nieodkrytymi sekretami, rozpalasz ciało i umysł, nie musząc się w tym celu nawet szczególnie wysilać. A ja tak ślepo, tak bezwarunkowo lgnę do ciebie, jak do źródła ciepła, źródła życia.

Ściany łazienki wypełnia twój cichy, choć zwielokrotniony przez echo głos. Nucisz jakąś piosenkę, zapewne jedną z wielu, które zwykłem grywać ci na mojej gitarze. Dźwięczna melodia na twoich ustach przyprawia mnie o szybsze bicie serca, bo oto znów czuję się, jakbym był poddawany jakiemuś tajemnemu rytuałowi, jakby te niewiele znaczące słowa piosenki nabierały nieziemskiej mocy tylko dzięki barwie twojego głosu. I choć czuję się przez ciebie zniewolony na każdy możliwy sposób, nie potrafię przestać łaknąć więcej.

Choć z korytarza w dalszym ciągu atakują mnie fale zimnego powietrza, to nie czuję już nieprzyjemnego chłodu, którego liczne macki przestały mieć nade mną władzę. Wystarczy twój widok, twój głos, twoje ciepło, żebym mógł poczuć się dobrze. Bezwolnie uśmiecham się, zapewne mając miłość wypisaną na twarzy. Czy wiesz, jak wiele zmieniłeś w moim życiu? Każde twoje spojrzenie wyrywało mnie z martwej, lodowej bryły, w której egzystowałem przez tyle lat, za miernik upływających dni mając jedynie niemrawe bicie własnego serca. Każdy twój uśmiech sprawiał, że zaczynałem znów czuć ciepły wiatr, jakby omijające mnie szerokim łukiem lato na nowo zagościło w moim świecie. Wraz z pierwszym dotykiem lód zaczął zmieniać się w wodę tak szybko, niespodziewanie i gwałtownie, że wpadłem w panikę, bojąc się, że i moje serce stopnieje, rozpłynie się, wyparuje i zniknie. Stało się jednak zupełnie inaczej. Stopniał umysł, wyparował rozsądek, rozpłynął się dystans. A jedyne, co zostało, to właśnie serce, żywe i kochające, jak nigdy wcześniej. Absurdalnie bezbronne, żywiące się bijącym od ciebie ciepłem.

Malownicze smugi pary powoli rzedną, rozpraszając się wraz z zaklęciem, które na mnie rzuciłeś. Dobrze wiem, że mój czas niedługo się skończy, więc cieszę oczy ostatnimi paroma chwilami tej ukradkowej obserwacji, kiedy mogę bezkarnie lustrować wzrokiem łagodną linię twojej szczęki, płynne zakrzywienie ramion, zroszoną kroplami skórę pleców. W innych okolicznościach pewnie zirytowałbyś się, że cię krępuję i zawstydzam, że spędzam minuty na patrzeniu, jak oddychasz, zamiast zająć się czymś pożytecznym, dlatego chcę wykorzystać te ostatnie chwile nieuczciwie zyskanej swobody.

W końcu wyciągasz dłoń po ręcznik, i już dobrze wiem, że czas na ewakuację, nawet jeśli pokusa patrzenia właśnie w tym momencie staje się najdotkliwsza. Konsekwencje jednak, mogłyby okazać się niezbyt przyjemne, dlatego po cichu zamykam drzwi łazienki, i na palcach wracam do łóżka.

Bladoniebieska mgła powoli ustępuje miejsca pierwszym światłom i dźwiękom dnia. Przymykam oczy, czując jak senność do mnie powraca, tym razem nie zakłócana przez dotkliwe zimno, pozostałość nocy.

Jestem już na granicy jawy, kiedy nagłą chmurą otacza mnie zapach brzoskwini. Uśmiecham się pod nosem, czując znajome ciepło u swojego boku. Uchylam jedną powiekę, żeby zobaczyć twoją piękną twarz. Wilgotne włosy moczą pościel, znaczą moją skórę mokrymi wzorami, kiedy się nade mną pochylasz. Gorące dłonie na moich policzkach skutecznie odstraszają senność, przywołując znów te wszystkie momenty, w których twoja obecność zmieniła temperaturę mojego życia. Przykrywam twoje palce swoimi i przez moment tonę w tych ciemnych, chowających sekrety świata oczach. Przysuwasz się jeszcze bliżej, a ja czekam, aż pocałujesz mnie mocno, czule, ciepło, tak, jak to masz w zwyczaju. Nic takiego jednak nie następuje. Zamiast oczekiwanej pieszczoty, czuję mocne i bolesne pstryknięcie w czoło.

- To kara za podglądanie – szepczesz mi cichym głosem na ucho, po czym uśmiechasz się przekornie, najwyraźniej z satysfakcją obserwując moją minę. Następnie odsuwasz się i kładziesz po swojej stronie łóżka, tyłem do mnie, tak, że wyraźnie widzę linię twoich pleców i płynny kształt bioder.

Ledwo udaje mi się stłumić ciężkie westchnienie. Dobrze wiem, że nie dasz mi się dotknąć przez najbliższych kilka godzin, a co gorsza - będziesz miał z tego powodu szaloną satysfakcję, obserwując moje stęsknione spojrzenia.

Wzdrygam się nieznacznie, znów czując, że robi mi się zimno. Zrezygnowany i nieco zły na siebie, przymykam oczy, gotów spędzić najbliższy czas na spaniu, skoro i tak zaprzepaściłem szansę na cokolwiek ciekawszego. Po chwili czuję jednak twoją dłoń, błądzącą po pościeli, szukającą na oślep mojej. Z zadowoleniem splatam nasze palce, a ten niewinny dotyk, w połączeniu ze wszechobecnym zapachem brzoskwini, sprawie, że temperatura w pokoju wzrasta o co najmniej kilka stopni. Przez moment znów wpatruję się z fascynacją w twoje plecy, kołyszące się nieznacznie w rytm oddechu, coraz spokojniejszego, jakby budzący się dzień wcale nie przeszkadzał ci w spaniu. Nasze złączone dłonie działają na mnie jak kolejne niewypowiedziane na głos, a mimo to działające z niewysłowioną mocą zaklęcie.

Uśmiecham się pod nosem i wzdycham cicho. Że też przyszło mi związać się z zaklinaczem zmysłów...


Zaklinacz zmysłów // JongtaeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz