Sobota. Dzień, w którym nareszcie mogę się wyspać i odpocząć po męczących, ekscentrycznych wydarzeniach. Alice nie daje mi spokoju od sytuacji na boisku, Theo mnie unika, co wcale nie jest nowością, a nauczyciele nieźle dają nam popalić. Dlatego kiedy wstaję, nie dziwię się, że jest już daleko po dwunastej, a ja i Dean wciąż wylegujemy się w łóżku.
Leżę na plecach, wpatrując się w sufit, jakby na nim miały wyświetlić się odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Próbuję poskładać wszystko w sensowną całość, ale w mojej głowie pojawiają się same niestworzone scenariusze. Przypominam sobie raz jeszcze historię opowiadaną przez matkę i się wzdrygam. W historii tej ludzie mieli jarzące się nienaturalnie oczy oraz wydłużone, ostre jak brzytwa szpony, które bez problemu mogły rozciąć wszystko. Takie same jakie widziałam u Jasona, wydrążył nimi w ścianie dziury bez żadnego wysiłku. A jego oczy... świeciły się, przysięgam, że miały żółtą barwę.
Wilkołaki istnieją, a Jason oraz Theo są jednymi z nich. To by wiele wyjaśniało... Prycham pod nosem na własną głupotę. Że też matka w dzieciństwie musiała faszerować mnie strasznymi historyjkami o tym dziwacznym miasteczku. Przez nią teraz wymyślam jakieś chore rzeczy. Nie wierzę, że przeszło mi przez myśl, że likantropy mogą istnieć. To przecież nie książka, do cholery, żyjemy w realnym świecie bez potworów. Co mi się poprzestawiało w głowie? Jason zaniepokoił mnie bardziej, niż sądziłam.
Dean kopie mnie w nogę, kiedy obraca się na drugi bok, a to sprowadza mnie za ziemię. Z westchnięciem podnoszę się z łóżka, choć wolałabym spędzić cały dzień opatulona w kołdrę. Nie mogę sobie na to pozwolić z jednego powodu — jeśli nie chcę rozgniewać rodziców i zarobić szlabanu, muszę iść zrobić zakupy. A ja naprawdę mam dość kłótni z tymi ludźmi. Szczerze mówiąc, ich całych mam dość. Jestem im wdzięczna jedynie za dach nad głową i pieniądze, to wszystko. Dla nich jestem jedynie przybłędą i tak traktują mnie od wielu lat.
Idę pod prysznic i przebieram się w dres. Włosy związuję w koka na czubku głowy, przyglądając się przy tym swojej twarzy. Mam wrażenie, że przez ostatnie dni znacznie poprawiła mi się cera, samopoczucie oraz kondycja, choć tą zawsze miałam dobrą. Zupełnie jakby to przeprowadzka do tego miasteczka wpłynęła na poprawę mojego wyglądu. Kręcę głową, żeby wybić sobie te głupoty z myśli. To miasteczko nie jest magiczne!
— Idę za zakupy, zaraz wracam — informuję przyjaciela, który tylko mruczy coś pod nosem, nie racząc mnie nawet spojrzeniem.
Zbiegam ze schodów i wychodzę, zamykam jeszcze drzwi na klucz, żeby przypadkiem nikt nie wszedł i nie zatłukł we śnie Deana. Rodziców nie ma, Sama również. Nie wiem, gdzie się podziali, ponieważ oni nigdy nie mówią mi, gdzie się wybierają. Nigdy nawet nie pytają, czy mam ochotę zabrać się z nimi. Ale taka rola niechcianej córki — zawsze zostaje w pustym, smutnym domu.
Idę pieszo, ponieważ pogoda dzisiaj jest bardzo przyjemna, a nie ma nic lepszego, niż ciepły wiatr na skórze. Poza tym podczas spacerów lepiej mi się myśli.
CZYTASZ
Wataha
LobisomemPotwory nie istnieją. Nie mogą. To wbrew wszystkiemu, w co Amanda Forbes dotychczas wierzyła. Wiara ta jednak się zmienia w momencie, w którym przypadkiem ratuje bestię. Nie wie wówczas, że ratunek wciągnie ją w nadnaturalną grę, w której jest głów...