1. Dwie strony Dudleya Dursleya

546 26 2
                                    

Każdy z nich na początku ucieka, stwierdził w duchu Dudley. Minęło już sporo czasu, a chłopak ciągle zalegał z pieniędzmi. Momentami bezczelnie ich unikał, chodził drogami na skróty, albo w ogóle nie wychylał się z domu. To jeden z tych, którzy sprawiali najwięcej kłopotów, bo złapanie ich zajmowało sporo czasu. Sprytny i nieuchwytny. Teraz jednak klęczał na suchej ziemi, przygniatany morderczymi spojrzeniami bandy gotowej do wszystkiego, byleby tylko wypełnić swoje kieszenie brzęczącymi monetami.

Stali w pustym parku, gdzie nikt nie miał prawa ich zobaczyć. Słońce chowało się już za horyzontem, rzucając na chmury jasnoczerwoną poświatę. Grupa Dudleya ustawiła się w ciasnym kręgu, nie dając możliwości jakiejkolwiek ucieczki. Nerwowe napięcie dało się wyczuć z daleka, gdyż ciekawość zżerała wszystkich od środka. Nawet liście na drzewach zdawały się rejestrować każdy ruch, unosiły się rytmicznie jak klatka piersiowa Dudleya.

Piers Polkiss, zastępca dowódcy, pierwszy poddał się nerwom i szepnął coś wielkiemu chłopakowi, którego szyja już dawno zniknęła pod wielkim karkiem; ktoś wymyślił, że ma w końcu o co oprzeć swoją pustą głowę. Robin parsknął głupkowato i przekazał wiadomość pozostałym kolegom.

― Dudley! Weź się w garść! ― krzyknął Liam Pekk, nowy w grupie znany głównie z ciętego języka. ― Czekamy na to już ponad tydzień. W końcu udało nam się go dorwać, więc nie wiem, na co ty czekasz! Przecież każdy bachor musi znać swoje miejsce w szeregu!

Ty też je kiedyś poznasz, pomyślał Dudley. Od samego dzieciństwa był przyzwyczajony tylko do pochwał, ze strony kolegów i rodziny. Kiedy w ich szeregi wstąpił Liam, wiele rzeczy się zmieniło. Przez niego pseudonim Dudleya odszedł w zapomnienie, bo Nowy nie potrafił się ustosunkować do zasad panujących w bandzie. Skoro on nie wołał „Wielki De", dlaczego inni mieliby to robić?

― Jak nie możesz się doczekać, Pekk, to nie będę ci przeszkadzał! Chodź tutaj i sam to zrób, z chęcią popatrzę, jak pierwszy raz dasz komuś porządny wycisk. ― Widząc minę swojego kolegi, dodał tylko: ― Dajcie mi pomyśleć do cholery.

Liam chciał jeszcze coś odkrzyknąć, ale dostał kuksańca od Finleya Holta, kościstego chłopaka z czapką. Nakrycie głowy nie zasłaniało jego paskudnej twarzy i krzywych zębów, pomiędzy którymi zazwyczaj zostawało masło orzechowe ze śniadania. Dudley starał się trzymać go na dystans, bo strasznie cuchnęło mu z ust.

Miał wielką ochotę sprać Malcolma na kwaśne jabłko, nie ganiał go przez tydzień po to, żeby zaproponować mu przyjaźń. Obawiał się jedynie, że przez to trafi na minę, która zamiast wybuchu uruchomi matulę. Rodzice coraz rzadziej wręczali mu oszczędności niebędące kieszonkowymi, ponieważ ― jak sami powiedzieli ― powoli musiał uczyć się samodzielności... Przez to coraz częściej musiał wysługiwać się młodymi dzieciakami, bo ani myślał o normalnym zarobieniu pieniędzy.

― Zrobimy tak, gnojku. ― Jego złowrogi ton przyniósł pożądany efekt. ― Mów od razu, ile masz przy sobie.

Rudowłosy chłopiec z twarzą wysypaną piegami zaczął przeszukiwać wszystkie kieszenie w nadziei, że mu się upiecze. Drżącymi rękami przeliczył to, co miał i wysypał wszystko na monstrualną dłoń Dudleya, modląc się w duchu, by tyle wystarczyło. Oddał też paczkę gum, którą znalazł w rękawie. Dudley wręczył wszystko swoim kolegom i nawet nie licząc kucnął przy chłopcu.

― Mało ― stwierdził z kamienną miną.

Z wielkich oczu Malcolma zaczęły płynąć łzy. Przetrzepał jeszcze raz kieszenie, ale niestety już nic nie zabrzęczało.

― Zobacz, dużo dałem. Może akurat będzie pasowało? ― odezwał się ledwo dosłyszalnym głosem.

― Mało ― powtórzył.

Harry Potter i Niewolnik SnówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz