Rozdział I - Panie, użarło mnie szczenię
Stado jest siłą, stado jest potrzebą, stado jest jednością.
Wataha jest wszystkim.
Ale czasem ,,wszystko" to za mało.
Zasada pierwsza - stado jest siłą.
Alfy są świrnięte. Niby mają te same kły, te same pazury i ten sam paskudny pysk, wszystkie niby jednakowe dla przeciętnego człowieka. Problem polegał na tym, że do przeciętnych ludzi się nie zaliczałem, chociaż w duchu przeklinałem dzień, gdy moja matka za młodu zaliczyła wpadkę z nieznajomym w jakimś obskurnym barze. Dziewięć miesięcy później urodziłem się ja - dziecię od siedmiu boleści, które nie mogło płakać jak każdy normalny niemowlak. Za to wyłem, tylko księżyca brakowało.
Mimo wychowania dalekiego duchem od wilkołaczych tradycji potrafiłem wyliczyć z pamięci sto jeden zasad, które od urodzenia są wbijane do głów moim rodakom. Między innymi dlatego teraz przeżywałem osobiste katusze, stojąc na obcym terenie przed miejscowym Alfą, który chyba planował mnie zjeść. Kto tam te Alfy wie...
Własnie naruszyłem zasadę pierwszą - stado jest siłą. Wiąże się to z tym, że jeżeli spotkasz Alfę i zajdziesz mu za skórę jesteś martwy. Alfa jest stadem, stado jest Alfą. Średnio wataha liczy zazwyczaj około dwudziestu, trzydziestu osobników, ale znowu - mój pech wchodzi do akcji. Nie mogłem zadrzeć z przeciętną watahą, nie ma szans. Gorzej. Jestem na chrzanionym terenie watahy Veria Nox, najliczniejszej w Stanach Zjednoczonych. Oznacza to, że mogę kopać swój własny grób.
A zaczęło się naprawdę niewinnie...
Awantura o wyjazd toczyła się przez równo sześć minut.
– Nie jadę – warknąłem do matki, która stanęła w moim pokoju, zakładając ręce na biodra. Czyli wytoczyć miała ciężką artylerię. Nawet jeżeli nie mogłem dorównać jej siłą argumentacji, mój upór dalece przewyższał matczyną cierpliwość. Nie mogła powiedzieć wcześniej, a nie w dzień wyjazdu? – Nie zmusisz mnie, żebym kisił się przez dwa miesiące na chrzanionym zadupiu tylko dlatego, że ty masz problemy egzystencjalne.
– Feliks, naprawdę sądzę, że powinieneś wyjść do ludzi – powiedziała cicho, marszcząc brwi. - Poza tym naprawdę muszę wyjechać i nie, nie zostawię siedemnastolatka samego w domu na taki szmat czasu. Wrócę i zobaczę mieszkanie w strzępach, podziękuję. Jedziesz do dziadków, nie przesadzaj. Naprawdę, nie będzie tak źle. Pakuj się, masz autobus o dwudziestej – prychnęła.
Nie uwierzyłem jej, a gdy wyszła nadal siedziałem zakopany w tonie elektronicznego sprzętu z obrażoną miną. Wyobrażałem sobie, że wakacje spędzę w duszącej, nudnej atmosferze, która zazwyczaj emanowała od starszych ludzi. Nie wiedziałem gdzie dokładniej mieszkali, miasteczko nosiło w sobie znamiona prehistorii i jedyne, co kojarzyłem to fakt, że nawet kablówka ciężko tam łapała. Dwa miesiące bez internetu? Nie ma szans, zamorduję pierwszą osobą odpowiedzialną za tak brutalny czyn na mojej młodości. Brak neta w dzisiejszym świecie to towarzyskie samobójstwo. Nawet jeżeli nie posiadałem zbyt wielu znajomości nawiązanych w realu, to komputer zaliczał się do osobnego gatunku. Pisałem, blogowałem, grałem, z niektórymi osobami zakumplowałem się lepiej przez kabel sieciowy niż z kimkolwiek, kogo widziałem na żywo.
Pakowanie się zajęło mi równo trzy godziny i dwadzieścia pięć minut. Ilość rzeczy, które zabrałem przekroczyła moje ogarnięcie, a ciężar torby uczynił ten dzień kompletnie schrzanionym. Zostałem zmuszony do przeorania paneli, przy próbie zniesienia jej na dół. Z boku mogło wyglądać to zabawnie, ja, ledwo ciągnący cholerny tobół, gdy pojawił się nowy wróg - schody. Przerażający, zdradliwy, a przede wszystkim stromy. Oczywiście, jak idiota nie zdołałem ich zauważyć, w rezultacie sturlałem się razem z piekielnym bagażem, przy akompaniamencie okrzyku kochanej rodzicielki. Wylądowałem prosto przed jej drogocennymi sandałkami od Jimmy'iego Choo[1] z doskonałym widokiem na rajstopy 15 den[2] Lux Line od Marilyn[3]. Oho, jasne, wyjazd służbowy, bo jej w to uwierzę. Skierowałem wzrok nieco wyżej, ignorując gniewne okrzyki. Czarna lambada[4] do pracy dla kobiety, która zwykle ubiera się w GAP'ie[5]? No tak. Mogłem się domyślić, same prezenty od niego.
CZYTASZ
101 zasad watahy
वेरवुल्फ़Praca bierze udział w konkursie literackim Splątane Nici Feliks jest siedemnastoletnim Omegą, który został wysłany na wakacje do dziadków. Mimo polskiego pochodzenia z powodów rodzinnych mieszka w Ameryce i tutaj rozpoczyna się jego prywatne piekło...